Pani Fernér pomachała mężowi i dołączyła do reszty. Pan Fernér nie zadał sobie trudu, by odwzajemnić gest pożegnania, i spiesznie wszedł do domu.
– Teraz! – szepnęła Marietta.
Wyślizgnęłyśmy się z pokoju i stanęłyśmy u szczytu schodów, spoglądając w dół. Flora czekała w sieni, twarz wykrzywiła w zachęcającym uśmiechu.
– A więc? – usłyszałyśmy głos pana Fernéra. – Czujesz się lepiej?
– Dużo lepiej – szepnęła, patrząc na niego uwodzicielsko. – Pewnie zaszkodziło mi coś z wczorajszego obiadu. Te dziewki kuchenne nie grzeszą czystością…
Otworzyłam usta, lecz w tej samej chwili dłoń Marcusa zacisnęła się na mojej, więc się nie odezwałam. Flora wzięła pana Fernéra pod rękę i razem skierowali się do dużego salonu.
Marietta mrugnęła do nas i ruszyła w dół schodów, jęcząc głośno:
– Och! Ta straszna migrena!
Flora i pan Fernér odwrócili się gwałtownie i spojrzeli na nią z zaskoczeniem.
– Nie pojechałaś z tamtymi? – spytała Flora lodowatym tonem.
– Nie, potwornie boli mnie głowa – odpowiedziała Marietta, dramatycznym gestem przykładając dłoń do czoła.
Pan Fernér machnął ręką z irytacją.
– Sprawdź w spiżarni – rzucił kwaśnym tonem – Lita trzyma jakieś środki w komodzie po prawej stronie. A potem się połóż. Albo idź na spacer. Świeże powietrze dobrze robi na ból głowy.
– Tak też zrobię – zaszczebiotała Marietta. – Jak to dobrze, że i ty się lepiej czujesz, Floro! Jeśli ruszysz od razu, z pewnością dogonisz pozostałych gości.
– O, nie, nie powinnam się dziś przemęczać – odrzekła Flora, przybierając minę cierpiętnicy. – Ty powinnaś jednak się przejść. Lub przespać. Zadbamy, by nikt ci nie przeszkadzał.
Marietta cofnęła się w głąb salonu, pociągając za sobą Florę i pana Fernéra. Gdy tylko zniknęli nam z oczu, zbiegliśmy z Marcusem na dół i weszliśmy ukradkiem do biblioteki. Zasiedliśmy przy jednym ze stołów i pogrążyliśmy się w podręcznikach do nauki francuskiego.
Marietta zniknęła w spiżarni.
Liczyliśmy na to, że para zechce poszukać spokojnego miejsca na schadzkę. I rzeczywiście, w chwilę później stanęli w drzwiach biblioteki, spoglądając na nas z niepomiernym zdumieniem.
Flora rozdziawiła usta. Nie wyglądała zbyt apetycznie.
– Wy też zostaliście?
– Tak – powiedział Marcus. – Pani Fernér pozwoliła łaskawie, bym udzielił pannie Annabelli kilku lekcji francuskiego, zwłaszcza w zakresie słownictwa kulinarnego. Najwspanialsze książki kucharskie wyszły spod pióra Francuzów. Wybraliśmy ten moment, by nikomu nie przeszkadzać.
– Dziewka kuchenna na salonach!
– Nie należy wyrażać się lekceważąco o uczciwym zajęciu – odrzekł sucho Marcus. – Poza tym, choć nie ma to w tej chwili żadnego znaczenia, wiedz, że Annabella nie jest dziewką kuchenną. – Uniósł jedną brew. – Ojciec prosił przekazać ci pozdrowienia, Floro. Niepokoi się o ciebie i twoje… dobre imię.
– Ach, tak?
– Uważa, że ostatnimi czasy zbytnio gustujesz w towarzystwie mężczyzn.
Flora zesztywniała.
– Dostałam wczoraj list od twego ojca – oświadczyła. – W ogóle o tym nie wspomina.
Spojrzałam na Marcusa. Z pewnością blefował, ale Flora nie była pewna swego.
– Nic na to nie poradzę, że panowie lgną do mnie – ciągnęła. – Mimo to jestem porządną i przyzwoitą kobietą, więc nie masz się czego obawiać. Ojciec powinien zwrócić baczniejszą uwagę na to, z kim ty przestajesz! – dodała, obrzucając mnie zimnym wzrokiem.
– Być może! – rzucił wesoło Marcus. – Słuchajcie… Skoro jest nas czworo, może zagramy partyjkę?
– Nie, dziękujemy, nie chcemy przerywać waszego słodkiego tête – à – tête.
Wycofali się. Pan Fernér nie odezwał się ani słowem, ale poczerwieniał i sprawiał wrażenie zakłopotanego.
Spojrzeliśmy po sobie. Co mieliśmy zrobić? Zaświtała mi w głowie pewna myśl.
– Proszę pana! – krzyknęłam, wybiegając za nim.
Zatrzymał się z ponurym wyrazem twarzy.
– Słucham? – spytał z godnością. Coraz mniej go lubiłam.
– Chodzi… o mojego ojca – zaczęłam. – Był w pana wieku i zawsze się dobrze o panu wyrażał, jako o dobrym przyjacielu i szlachetnym człowieku. Przed śmiercią bardzo chorował, a pańska wierna przyjaźń była mu wielkim pocieszeniem.
– Hm! – chrząknął pan Fernér. – Doprawdy?
Czynił wysiłki, by przypomnieć sobie, cóż takiego uczynił dla mego ojca. Wiedziałam jedynie, że go znał.
– Chciałam podziękować za wszystko – dodałam, obrzucając go spojrzeniem pełnym wdzięczności i podziwu.
Moje słowa wywarły na nim pewne wrażenie. Rysy jego twarzy złagodniały.
– Hm… – chrząknął ponownie, tym razem z zażenowaniem. Musiałam obudzić w tym człowieku resztki dumy i sumienia. To z pewnością nie ułatwi Florze zadania!
Zadowolona wróciłam do Marcusa, który czekał na mnie w bibliotece.
Flora i pan Fernér zniknęli w drzwiach salonu, a my z Marcusem pospieszyliśmy tą samą drogą, by podsłuchać ich rozmowę w sieni. Teraz para była w zupełnie odmiennym nastroju.
– Proszę się nimi nie przejmować – usłyszałam głos Flory. – Nic nie znaczą!
– Dajmy sobie jednak spokój – odpowiedział pan Fernér.
– Jaka szkoda – zaszczebiotała Flora. – Tak się cieszyłam na rozmowę z panem! Rzadko można spotkać mężczyzn pańskiego pokroju. Takich inteligentnych i niepospolitych…
Marcus posłał mi zrezygnowane spojrzenie.
Flora dodała coś jeszcze, czego nie zrozumieliśmy. Przechyliłam się przez poręcz i ujrzałam, jak bierze pana Fernéra pod rękę. Przypominała pająka, który stara się omotać swą ofiarę. Niemal hipnotyzowała go wzrokiem, on zaś toczył walkę z samym sobą.
– Chodź – zdecydował. – Pójdziemy do mego pokoju!
Wpadliśmy w panikę. Co teraz?
Marietta była szybsza. Musiała usłyszeć te słowa, bo kiedy Flora i pan Fernér znaleźli się na piętrze, dobiegł nas jej beztroski głos.
– Czy mogę pożyczyć przybory do szycia? Koronki w mojej koszuli nocnej się naddarły.
Pan Fernér sapnął z wściekłością, Marietta jednak nie dała się zbić z tropu.
– A co z pańską przepukliną? Ostatnio ponoć dawała się panu we znaki, tak przynajmniej twierdzi Lita…
– Dość! – syknął gniewnie pan Fernér. – Idziemy stąd, Floro. To istny dom wariatów!
– Wezmę tylko kapelusz – powiedziała szybko Flora. Wyglądała, jakby miała pęknąć ze złości.
– Co robimy? – spytałam Marcusa.
– Zostaw to mnie – odrzekł z uśmiechem triumfu. – Czas na popisowy numer!
Przestraszyłam się nie na żarty i z niepokojem śledziłam go wzrokiem, kiedy schodził po schodach. Pan Fernér czekał na Florę, która nie zdążyła jeszcze wrócić z kapeluszem.
– Miło z pańskiej strony, że zajmuje się pan Florą – zaczął Marcus uprzejmie. – Wiem, że poświęcam jej zbyt mało czasu, ale jak pan zapewne się domyśla, mam pewne obiekcje co do jej osoby.
– Tak? Nie bardzo pojmuję?
– Ależ, drogi panie. Pamięta pan z pewnością, że mój brat się zabił?
– W efekcie pojedynku…
– Pojedynek nie ma tu nic do rzeczy. Winna jest Flora. Nie może żyć bez mężczyzn, dlatego właśnie nabawiła się francuskiej choroby. O tym pan, rzecz jasna, słyszał. To żadna tajemnica. Była nieostrożna, zadała się z pewnym marynarzem. Mojego brata strasznie to dotknęło, a kiedy zabił w pojedynku najlepszego przyjaciela, stracił ochotę do życia.