Выбрать главу

Nic jednakże nie mąciło ogólnej wesołości. Na dworze rozpoczął się wielki bal. Oczy Yolandy lśniły taką radością, taką satysfakcją, że niektórzy skłonni byli uznać ją tego wieczoru za, w pewnym sensie, ładną.

Diana dostrzegła radość pasierbicy. Lustro wyniesione na uroczystość z komnaty zauważyło więcej. Gesty poufałości, półsłówka. Książę i Królewna, gdy ich nie obserwowano, zachowywali się jak para starych, dobrych znajomych.

W którymś momencie balu zapoznawczego Diana zbliżyła się do swej pasierbicy. Macocha wyglądała trochę smutna, ale jak zwykle pełna słodyczy.

– Podoba ci się Roland, Yolu?

– Bomba facet! – odpowiedziała Królewna.

Lustro ogromnie nie lubiło, gdy Dobra Macocha płakała. Przez jego duszę przechodził wówczas skurcz bolesny i zimny jak okruch szkła w zupie.

– Niezależnie od tego, co powiesz, ja muszę to zrobić – powiedziała Diana, gdy grubo po północy znaleźli się sam na sam.

– Zaskoczę cię, popierając twój zamysł w całej rozciągłości.

– Naprawdę? Myślałam, że będziesz mnie przekonywało, że to za dużo poświęcenia.

– Jak mówię, że popieram, to popieram. – Tafla tej nocy wykazywała zadziwiającą oszczędność w słowach.

* * *

– Około południa Tajna Rada, częściowo na kacu, ale w pełnym składzie, zgromadziła się w Sali Tronowej. Była tam i Yolanda, zaproszona ze względu na rangę decyzji. Diana – ubrana tego dnia na ciemno, nieomal żałobnie, z włosami zaczesanymi skromnie, jak przystało na wdowę – zaczęła nie bawiąc się we wstępy:

– Drodzy moi. Pragnę zapoznać was z moją decyzją, która jest nieodwołalna. Proszę więc nie próbować mnie przekonywać i odwodzić. Wczorajszy wieczór uświadomił mi dogłębnie parę spraw. Po pierwsze, nie jestem już wcale młoda i muszę pogodzić się z myślą, że kiedyś trzeba będzie przekazać brzemię regencji w młodsze ręce (szmer

dostojników i tryumfalny uśmiech Yolandy). Usunę się, gdy tylko to jedyne dziecię mego wielkiego małżonka osiągnie pełnoletność, czyli – w myśl naszego prawa – za rok (teraz szmer zmienił się w westchnienie, a miejscami w syk grozy). Myślę o klasztorze. A gdy myśli się o służbie Najwyższemu, trudno decydować się na zamążpójście. Królewicz Roland, jak wszyscy to zauważyli, jest piękny i młody. I dlatego uważam, że nie ja winnam go zaślubić, lecz Yolanda.

Nagła cisza i krzyk spłoszonej Królewny:

– Ależ, mamo, przecież on…

– Słucham?

– Przecież on przeznaczony był tobie!

– Zmieniłam zdanie! Kiedy widziałam was razem, stwierdziłam, że po prostu jesteście stworzeni dla siebie. Pasujecie jak ulał.

– A ja nie chcę! Nie! Nie!

– Nie masz nic do gadania, Najjaśniejsza Panienko – rozległ się wysoki i brzękliwy głos lustra. – Ślub odbędzie się w terminie, czyli jutro. Jak na razie mamy monarchię absolutną, a kierownictwo jednoosobowe. Aha, i nikt nie ma prawa dowiedzieć się o naszej decyzji,

nim zabiją dzwony!

Panowie Rady pochylili głowy…

* * *

Dźwięk dzwonów przebudził Rolanda. Z dna nory, w którą wrzucono go, nie widział słońca. Jedynie dzwony obwieszczające jutrznię, prymę, sekundę czy nieszpór stanowiły jego punkty orientacyjne. Nie rozumiał, co się stało. Nie pojmował, kim były karły, które go uwięziły… Skrzypnęły drzwi. Gnom o twarzy gbura wszedł i skłonił się nisko.

– Już po wszystkim. Wkrótce Wasza Miłość będzie wolny.

– Wolny?

– Praktycznie Wasza Książęca Mość nigdy nie był uwięziony. Było to jedynie działanie zapobiegawcze. Wiedzieliśmy o spisku i uchroniliśmy twe bezcenne życie, Nadziejo Przyszłych Dynastii.

– Spisku?

– Tak jest. Spisku, który ta nierządnica Królowa Diana uknuła, aby zaślubić pewnego nikczemnego rajfura, podszywającego się pod ciebie. Italczyka bez czci i wiary! Na szczęście, Królewna Yolanda przejrzała sprawę i poleciła nam, towarzyszom jej młodzieńczej edukacji, pośpieszyć ci na ratunek.

Roland nie wierzył własnym uszom.

– Jeśli to prawda, wynagrodzę cię stokrotnie. A co z mymi ludźmi?

– Wybici – załkał karzeł – ale znajdziesz u nas wielu oddanych przyjaciół. Musimy się jednak zbierać. Słyszysz ślubne dzwony? Ledwo skończy się ceremonia, zdemaskujemy szalbierza i jego wspólniczkę. Prawo nasze powiada: kto wiąże się ślubnym węzłem z przestępcą, podlega takiej samej karze jak on.

* * *

W głównej nawie i na schodach opactwa ciżba stała tak wielka, że w pewnej chwili fala gratulujących notabli rozdzieliła młodą parę. Pan młody wyszedł pierwszy przed bramę wsparty na ramieniu Kanclerza, gdy naraz spod ziemi wysunął się jakiś bogato odziany kurdupel ciągnący pięknego jak sen młodzieńca.

– Ludu Amirandy! – wrzeszczał karzeł. – Oszukano cię! Oto masz przed oczyma szalbierza! Fałszywego księcia!

Tłum zafalował, a Kanclerz dobył buławy, chcąc roztrzaskać łeb zuchwalca, ten jednak ciągnął nie zrażony:

– Prawdziwym Księciem Rolandem jest ten oto młodzieniec!

I królewicz stanął w słonecznym blasku. Harmider uczynił się jeszcze większy. Podskoczyły straże, ale jedno władcze spojrzenie prawdziwego Księcia krwi osadziło je na miejscu. Włoch pobladł strasznie, poczuł, że został podle wrobiony…

– Pokaż, mój panie, wielki pierścień zaręczynowy! – wołał karzeł. – Pokaż przechowywany na piersi konterfekt Królowej Diany, dziś uczestniczki tego nikczemnego… – tu urwał.

Z kościoła w asyście druhen wypłynęła Yolanda. Karzeł zamrugał oczami. Jakże to?

– A tak to – rozległ się dźwięczny głos z boku i na schody wkroczył blady, podrapany, z ręką na temblaku, ale żywy Guido Renz. Za nim wyszła królowa Diana. Renz zbliżył się i ucałował ręce swego pana. – Tak, to jest prawdziwy książę Roland – potwierdził. – A ten szalbierz, zbrodzień i zaślubiona mu wspólniczka…

Gwar uczynił się wielki, zerwały się okrzyki nawołujące do pomsty, ale Diana uciszyła wszystko wzniesieniem ręki.

– Chodźmy, panie mój, do kościoła. Arcybiskup nie będzie miał nic przeciwko drugiej imprezie tego samego dnia.

* * *

Wielkie było miłosierdzie Królowej Diany. Udaremniwszy dzięki bohaterstwu Guida (który, po przepłynięciu wodospadu i odzyskaniu przytomności, jeszcze przed świtem stawił się w zamku) i bystrości swego zwierciadła cyniczny spisek, Królowa nie chciała się mścić. Poprzestała na wysłaniu młodej pary na wieczystą banicję. W swej dobroci zapewniła młodym pełną wyprawę i poleciła zabrać ze sobą bandę karłów, tak aby nigdy więcej nie pojawili się w Amirandzie. Dała też prezent ślubny. Gadające lustro, które jej samej nie było już potrzebne, a Yolandę i pseudokrólewicza mogło nauczyć rozumu. Zresztą, niepotrzebny był na dworze świadek całej tej ponurej afery. Yolanda jednak nie marzyła o nauce. Lustro zostało zaraz po przekroczeniu granicznej przełęczy rozbite na drobne kawałki i rozrzucone zarówno po świecie alternatywnym, jak i realnym. W wiele wieków później z jednego z odprysków niejaki Marconi wyprodukował radio kryształkowe, a z innego uczony akademik Kineskopów skonstruował prekursorski telewizor.

… i Czterdziestu Rozbójników

Amiranda Orientalna! Legendarny Iros! Wystarczy pokonać dwa tysiące kilometrów od umiarkowanego Regentsburga, przekroczyć Śnieżne Wierchy, a potem Wielką Depresję i już otwiera się tajemniczy kraj dżinów, fatamorgan i trzygarbnych wielbłądów niesłychanie wydajnych w eksploatacji i zalecanych jako komfortowe wehikuły na podróże poślubne. Zaiste, Śnieżne Wierchy to nie tylko największy dział wodny kontynentu, lecz zarazem linia demarkacyjna między ortodoksją Montanii a wojującym islamem Pięciorzecza.