Выбрать главу

Musiał to być karzeł, bo wzrost miał nikczemny. Rozejrzał się czujnie po dziedzińcu, potem wypatrzył lukę między jednym posterunkiem a drugim i puścił się pędem między wozownią a stajnią w stronę pałacu. Sposób, jakim wzbijał bosymi piętami kurz, coś Antkowi przypominał…

A potem pomyślał, że przywiązanie kogokolwiek do nogi stołu, który zawsze można podnieść, jest pomysłem naprawdę słabym.

– No i pięknych czasów doczekaliśmy! Uważaj, jak czeszesz, capie! – Pięść Regenta Ruprechta III wylądowała na bladym licu fryzjera.

– Uprzejmie dziękuję za pouczenie – rzekł z przyklękiem balwierz. Popołudniowa toaleta władcy miała się ku końcowi. W altanie śród oleandrów i rododendronów obok służby znajdował się nadto: Wielki Marszałek, Podskarbi, Minister Policji oraz Trefnisia, faworyta królewska, nazywana również „pierwszym języczkiem Białego Przysiółka". Trefnisia poza innymi przymiotami miała i ten, że była wyjątkowym przypadkiem błazna-kobiety. Zmaskulinizowanie tego zawodu jest o tyle dziwne, że cóż przyjemniejszego jak pośmiać się i poigrać pospołu. A jednak Chico, Stańczyk, Yorick mogą zaświadczać, że stanowisko to okupowali głównie mężczyźni. Inna sprawa, że nawet obdarzony

nadzwyczajnym poczuciem humoru władca nie ścierpiałby kpinek z ust

kobiety. Toteż Trefnisia swą karierę zawdzięczała taktyce, kpiła bowiem

z wszystkich z wyjątkiem Regenta.

– Jestem wściekły! Jestem wściekły! – zawołał jeszcze raz Regent i zatupał gniewnie bucikami w podłogę altany. – „Postęp pod bramami", co za skandal! Gdzie był mój wywiad i kontrwywiad, za co płacę astrologom i chiromantom? Nikt nas nie uprzedzał, nikt nie ostrzegł…

Minister Policji miał na końcu języka, że tych, co przestrzegali, w samej baszcie północnej znajduje się ze trzy setki, a jego służby wyłapują właśnie ostatnich sygnatariuszy manuskryptu 29, ale że nie należał do ludzi gadatliwych, poprzestał na krótkim westchnieniu.

– Z przedziałkiem czy do góry, Najjaśniejszy? – zapytał, odczekawszy wybuch furii, golibroda.

– Rób jak chcesz! No i co wy na to, panowie?

– Póki co, nie powinniśmy się denerwować, zdrowie przede wszystkim – oświadczył Wielki Marszałek, zwany przez niektórych Małym Kunktatorem.

– Ale on stoi i puka – warknął władca – jeśli mu nie otworzymy, sam wlezie.

– Ja bym nie demonizował – powiedział rozlewnie Podskarbi. – I co, jeśli nawet wsadzi nogę w drzwi? Postęp u nas się nie przyjmie. Komu to potrzebne? Społeczeństwo polubiło stagnację, nam też z nią dobrze. A przyszłość to wielka niewiadoma, zmiany… być może, nawet personalne…

– W technice wojskowej – rzekł Marszałek – proszę bardzo. Osobiście uważam, że kusza zawsze wygra z armatą, ale jeśli ktoś chce dział, niech działa! Ale już co do architektury… mam wątpliwości. Gotyk odpowiada duszy naszego społeczeństwa, a renesans to takie fiu-bździu.

– Może by powitać postęp transparentami: „Gotyk tak, renesans nie"? – zachichotała Trefnisia i wypięła tyłeczek do najjaśniejszego klapsa.

– Tak, a przy okazji przyznać się, że coś takiego jak renesans istnieje, mimo że od lat dementujemy wszelkie przecieki na jego te mat – wybuchnął Minister. – A przecież renesans to nie tylko architektura, to – proszę mi wybaczyć użycie tego słowa w dobrym

towarzystwie – reformacja…

– Przepraszam, żartowałam – pisnęła Trefnisia.

– Istnieje niebezpieczeństwo, że jeśli nie zaakceptujemy postępu oficjalnie, inicjatywa może nam się wymknąć z rąk – głośno za stanawiał się Podskarbi. – Ludzie mogą zacząć uprawiać go skrycie, więcej powiem, ja ich znam, będą sobie nielegalnie pędzić postęp.

– Niech spróbują! – warknął Minister.

– W Erbanii spróbowali i jest efekt: republika. Poza tym nie możemy ośmieszać się przed światem.

– No, to może by się ośmielić, przeżegnać i wpuścić? – wtrąciła się błazenka.

Amirandcy prominenci połapali się za głowy.

– Ty wiesz, co by się porobiło?! – zakrzyknął policjant. – Po pierwsze, nikt z nas nie utrzymałby się dłużej niż rok na stanowisku…

– A po drugie?

– Po pierwsze jest już wystarczającym argumentem, aby widma nie wpuszczać! Nasze średniowiecze trwa ponad sześćset lat. Sześć wieków, może nie najlepszych, ale trwałych! Nasze instytucje są, zdaniem niektórych, anachroniczne, jednak sprawdzone, a postęp od razu zapytałby o celowość choćby stanowiska Regenta, które – co tu kryć – trochę się przeżyło… Znaczy, tak twierdzą nasi cynicznie sprzedajni przeciwnicy! Postęp to jakby remont, a wiecie, są budowle, w których wyciągnięcie jednej cegiełki zmusza do wymiany następnej, potem następnej…

Uczyniła się cisza, w której słychać było jeno łomot serc i trzask nielicznych, mocno aktualnie przepracowanych szarych komórek Regenta…

– A gdyby przegonić go orężnie? – zapytał Marszałek. – Już samo zjawienie się tego widma w pobliżu, jego nieprzyjemna bliskość może mieć karygodne następstwa. Niewolnicy w koloniach tylko czekają na okazję buntu, wśród niesfornych żaków zawsze tli się

zarzewie niepokoju. Koszty naszego pobłażania mogą okazać się straszne. Ster nawy państwowej mógłby przejść w nie przygotowane ręce demagogów! Nasza monarchia jest, jaka jest. Zmiany mogą doprowadzić do tyranii i despotyzmu lub chaosu i anarchii. Skończyłem! – To rzekłszy sapnął, gdyż taka porcja intelektualizmu stanowiła miesięczną dawkę możliwą dla wojskowego.

– Ale z postępem jeszcze nikt nie wygrał – oponował Podskarbi – trzeba się z nim pogodzić i tylko neutralizować jego następstwa. Poza tym troszkę nowości by nie zaszkodziło. Nasza gospodarka, cóż… W alchemii jeszcze wiek temu przodowaliśmy, a dziś zamiast kamienia filozoficznego potrafimy zrobić najwyżej węgielny, i to jeno z pięcioletnią gwarancją.

– Takie mówienie to tylko woda na wiadomy młyn! – krzyknął Minister. – Moim zdaniem, trzeba powiedzieć postępowi twardo nasze stanowcze nie! A poufnie dać do zrozumienia, żeby trochę zaczekał.

– Wszystko to kiepsko wygląda – rzekł oglądając w lustrze gotową fryzurę Regent. – Dajcie go do czesania ogonów moim koniom! – dorzucił pod adresem balwierza.

– A może nie będzie tak źle? – powiedziała nagle Trefnisia. – Jeśli będziemy wpuszczać widmo postępu pomalutku, powolutku, na zmianę zapraszać i wypraszać, zachęcać i zniechęcać, unikniemy ryzyka. W końcu postęp nie musi być aż tak bardzo postępowy. Adaptując go do naszych rodzimych warunków i tradycji narodowych, wyhodujemy

sobie nasz postęp konserwatywny…

Minister Policji chciał zarechotać, ale zauważył naraz zmianę w licu Ruprechta, które stało się uduchowione, rozpromienione.

– Ty masz łeb, mała! Sapristi! – wykrzyknął hegemon. – Oczywiście, zmieni się parę nazw, da nowe opakowania i pozostaniemy zdrowi, chociaż postępowi… Na początek przyznamy temu widmu wizę tranzytową. Wpuścimy je na miesiąc i potem podziękujemy. Przeanalizujemy

sytuację i znów je zaprosimy… Dwa kroki naprzód, dwa kroki w tył…

– Przepraszam, żarto… – zaczęła Trefnisia, ale zagłuszyły ją oklaski dygnitarzy.

* * *

Antka zwolniono o zmierzchu. Pierwszy zastępca Wicełowczego wezwał go do swej kancelarii położonej w jednej z dalszych oficyn. Po drodze należało przejść rozległy plac wewnętrzny oraz mniejszy placyk z Pręgierzem Objazdowym. Zmierzchało, ale młody posłaniec zauważył w dybach jakiegoś nieszczęśnika, który broczył krwią ze schłostanych pleców. Antek spuścił głowę, był bowiem młodzieńcem wrażliwym na cudzą niedolę. Wtem dobiegł go jękliwy, na wpół dziecinny głosik: