Za mymi plecami wyrósł gospodarz. Jego twarz nie wyrażała niczego.
– Takie jest życie, panie Haraldzie – rzekł. – Raz jesteśmy na wozie, a raz pod… Przez wzgląd na sympatię nie wspominam o odsetkach od długu… Ba, nie upominam się nawet o sam dług. Zadowolę się pańską lunetą i książkami.
– Ale jeśli mnie wyrzucicie, ja nie będę miał dokąd pójść, tam na dworze mróz, zadymka…
– Istnieje zawsze jeszcze jedno wyjście…
– A mianowicie?!
– Praca!
Tak przyszło mi zmienić status cudzoziemca dewizowego na podrzędnego gastarbeitera. Tylko że absolutnie nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. W prowincjonalnej dziurze nie było stanowisk dla entomologów ani nawet ornitologów. W miejscowej szkole nie wyrażano zainteresowania moją ofertą pracy nauczycielskiej. Jako luteranin, i to reprezentujący wiedzę epoki Oświecenia, które tu miało dotrzeć w najlepszym wypadku za półtora stulecia, byłem nie do przyjęcia. Gdybym był rzemieślnikiem, znalazłoby się, być może, coś niecoś, ale z mymi rękami nawykłymi jedynie do łapania motylków nie nadawałem się nawet na parobka. Owszem, jakiś miejscowy wielmoża gotów był mnie zatrudnić jako stangreta, ze względu na wzrost i jasne włosy, ale koncepcja upadła, gdy wyszło na jaw, że boję się koni.
Zziębnięty powróciłem do gospody. Musiałem wyglądać naprawdę żałośnie, gdyż Magdalena dała mi kolację w zamian za pozmywanie, a jej mąż pykając fajeczkę pozwolił mi raz jeden zanocować w schowku pod schodami i dorzucił na dobranoc:
– Pozostaje ci już tylko zastępstwo…
Przerywamy narrację Skandynawa, by rzucić kilka informacji o tym specyficznym obyczaju. Instytucja Zastępców wykształciła się jeszcze w średniowieczu, przy czym jej prekursorem był Chłopiec do Bicia. Jak wiadomo, był to osobnik, który brał w skórę, kiedy Jego Wysokość Następca Tronu nie nauczył się łaciny, nadmuchał żabę, posmarował klajstrem tron Regenta czy podglądał fraucymer w łaźni. Aby sprawiedliwość była syta, a najjaśniejsza sempiterna cała – łojono Zastępcę. Przy czym w krajach katolickich Chłopiec do Bicia wynagradzany był wedle dniówek, w protestantyzmie na akord, w państwach wschodu zaś istniały również Dziewczynki do Lania.
Per analogiam wykształciła się w Amirandzie kategoria zastępców. Zaczęło się od służby wojskowej, z której nie zdradzający marsowych skłonności młodzian mógł wykupić się, wystawiwszy zmiennika. Później wynajmowano ludzi do spraw nieprzyjemnych. I tak miłosierny sędzia mógł sobie wynająć człowieka do odczytania srogiego wyroku, kat podstawić innego wykonawcę. Demokratyzując się, obyczaj wkroczył szybko na niwę penitencjarną. Powstali więc zastępcy odsiadkowicze, pręgiernicy (za forsę nadstawiali za skazańca karku pod pręgierzem), dybiarze, galernicy przechodni, ciemniaki (specjaliści od głodówek w ciemnicy), wyłupki i wycinki (fachowcy od przyjmowania kar detalicznych), piętniarze (pod koniec życia ostemplowani hańbiącymi znamionami od stóp do głów) i wielu innych.
Dłuższy czas zastępstwu opierała się kara główna, ale gdy zniesiono przeszkody prawne, szybko okazało się, że ochotników nie brakuje. Chory lub głodujący żebrak przystawał nawet na łamanie kołem, gotowanie w oleju, pal, stos, topór i inne zabiegi kata, mając perspektywę wydźwignięcia całej rodziny w górę o kilka szczebli drabiny społecznej.
Tu zaznaczmy, że bezkarna zbrodnia nie pozostała jedynie rozrywką szlachetnie urodzonych. Nic biedniejszego. Można wymienić dziesiątki przypadków ludzi, którzy ciułali całe lata, aby uzbierać kwotę na zastępstwo, otruć szefa lub zarąbać teściową. Pojawiły się nawet książeczki systematycznego oszczędzania bądź wynajem kredytowo-ratalny.
Proceder przybrał z czasem olbrzymie rozmiary i wymknął się praktycznie spod czyjejkolwiek kontroli, zwłaszcza finansowej; Transakcje przeprowadzano bowiem z ręki do ręki, toteż – aby ukrócić bezhołowie – edykt Romana III wprowadził obowiązkowe pośrednictwo Banku Zastępców…
„Nazajutrz, choć mróz trzymał siarczysty, udałem się do Banku Zastępców. Jego nordlandzka filia mieściła się w małym domu, ongiś zamieszkiwanym przez miejscowego kata. Przyjęto mnie tam rzeczowo, sporządzono odnośne dokumenty i przygotowano zaliczkę”…
– Kiedy otrzymam pierwszą ofertę?
– W zależności od zgłoszeń. Tu proszę podpisać.
– A jakie bywają najczęściej?
– Bardzo różne. Co mieliśmy ostatnio? Aha, Baron chory na wątrobę potrzebował zastępcy na bankiecie u gubernatora. Było też zapotrzebowanie na pojedynek…
– Tego wolałbym nie.
– …Mieliśmy też młodego żonkosia potrzebującego kogoś na noc poślubną. Ożenił się dla prestiżu, a jeśli idzie o miłość, preferował chłopaków… O, dłużnik podatkowy szukał kogoś, kto zlicytowałby jego starego kompana…
– To mógłbym wybrać!
Urzędnik odłożył pióro, posypał tekst piaskiem i przyłożył pieczęć.
– Niedbale przeczytał pan tekst umowy. Zleceniobiorca zobowiązuje się z chwilą podpisania umowy do przyjęcia każdej pracy, jaka wpłynie, bez możliwości rezygnacji. Na tym właśnie polega istota reformy.
Poczułem się niewyraźnie, oficjalista chyba to zauważył, ponieważ dorzucił dobrotliwie:
– Niech się pan nie denerwuje. Jest pan siódmy na liście, a teraz nie sezon. Zresztą wierzę, że spotka pana szczęście.
Może powinienem coś zrobić? Udusić urzędnika, podrzeć dokument i zjeść kopie? Nie uczyniłem tego. Po pierwsze, zaskoczenie, a po drugie, głos wewnętrzny podpowiadał mi, że inaczej pozostanie mi jeno śmierć z głodu na obcej ziemi. Bez perspektywy ujrzenia brzegów jeziora Malaren i uniwersytetu w Uppsali.
Fakt, że stosunek tubylców do mnie uległ radykalnej zmianie.
W zajeździe czekał wysprzątany stary pokój ze świeżą pościelą i czyściutkimi firaneczkami w oknie, z widokiem na rynek, zwany również Placem Sprawiedliwości, ponieważ mieścił się na nim pręgierz i – w miarę potrzeb – stos na czarownice lub szafot dla zbrodniarzy… Normalnie nie zwracałem na to uwagi.
O świcie jednak, gdy zostałem sam w komnacie, Magdalena wymknęła się, pozostawiając za sobą woń pachnideł, zrobiło mi się cokolwiek niewyraźnie.
I nie przespałem już dobrze żadnej nocy. Cóż z tego, że właściciel banku znów obdarzał mnie swą sympatią, a na pogawędki wpadali zaciekawieni notable… Każdy poranek rozpoczynałem od wysłuchania najnowszych plotek. Potem biegłem do banku i pytałem: co z listą?
Moi poprzednicy trafili na dobrą passę. Pierwszy zastąpił tutejszego kwestora w uciążliwej podróży na krańce wyspy, drugi musiał zdać egzamin za jakieś leniwe paniątko, trzeciemu wprawdzie przypadł pręgierz, ale lekki, bo niewieści, czwarty odszczekiwał w zastępstwie krzywoprzysięzcy, zresztą bardzo umiarkowanie. Piątemu zlecono, i owszem, pojedynek, ale ponieważ rywal wziął sobie jako zmiennika szóstego, obaj panowie poprzestali na solidarnym podziurawieniu powietrza i wrócili do domu zadowoleni, że obu się upiekło. Po tym godnym zazdrości podwójnym zmiennictwie nastąpiła dłuższa przerwa w zamówieniach. I trwała, aż nastała wiosna. Śniegi stopniały, strumienie nordlandyjskie wezbrały wodą.
Zewsząd budzić się poczęła otucha na lepsze.
Aż któregoś ranka obudziły mnie niezwykłe hałasy dobiegające z Placu Sprawiedliwości. Okrzyki, odgłosy pił i siekier… Jeszcze nie rozbudzony, poczułem, jak z szarych kątów wypełza trwoga, jak łapie mnie za gardło i tamuje oddech.
Magdalena wbiegła ze śniadaniem i najnowszymi ploteczkami.
– Szykuje się wielkie widowisko! – zawołała. – Złapano czarownicę, której na mękach udowodniono nadto szpiegostwo na rzecz ościennej Erbanii.
– Co to oznacza?
– Ano, że wpierw będzie łamana kołem, a później spalona! – zawołała karczmarka i poczęła rozstawiać tacki i misy. – Chyba że – dodała – chyba że starowina wysupła środki na wynajęcie zastępcy.