Выбрать главу

Wreszcie skończyłem ładować lód. Zamknąłem właz, zrzuciłem z ramion pusty wór i zeskoczyłem z nogi statku, machając Holdenowi. Wdrapałem się po sznurowej drabince, nerwowo spoglądając na dysze rakiet. Wiedziałem, że gdy tylko Traveller będzie mógł włączyć silniki, nie zawaha się tego uczynić, bez względu na to, czy jestem już bezpieczny na pokładzie, czy nie, tak więc miałem sekundy na znalezienie się w środku. Wczołgałem się przez wąski właz, lądując na brzuchu jak ryba wyrzucona na piasek, po czym wciągnąłem nogi. Zwinąłem drabinkę i szlauch powietrzny, sięgałem po pokrywę włazu, gdy…

…silniki ożyły.

Padłem na gródź. Poleciałem w kierunku nadal otwartego włazu. Kończynami szukałem oparcia w nierównościach podłogi i przez długą, przerażającą chwilę wisiałem rozkrzyżowany nad otworem. Głowa dyndała mi na zewnątrz.

Silniki wzbiły chmurę kurzu i kamieni z pancerza naszej soczewkowatej bestii.

Statek nagle zatoczył się na boki i musiałem zaprzeć się dłońmi o grodzie. Przede mną przesunęła się większa soczewkowata ta bestia, która poprzednio górowała nad „Faetonem”. Zdałem sobie sprawę, że Traveller musiał poderwać statek, żeby uniknąć spotkania z potworem.

Kiedy wznosiliśmy się nad księżycowym chaosem, dostrzegłem, że większa bestia całkowicie pokryła naszą — po czym nagle i brutalnie opuściła swoje kolumny. Kamienne odnóża soczewki, na której przebywaliśmy, zostały roztrzaskane i kawałki skał potoczyły się po powierzchni Księżyca; obie soczewki runęły także, rozbite na tysiące mniejszych kamieni. Ale to nie był koniec widowiska, rozczłonkowane soczewki poruszały się z nie-gasnącą żywotnością — zauważyłem kamienne macki wijące się przez gruzowisko, łączące się ze sobą w nowe całości. Zadałem sobie pytanie, czy to nie jakiś rodzaj lunarnego parzenia się. Wzbijający się kurz zasłonił mi widok.

W miarę jak unosiliśmy się coraz wyżej, ogarniałem wzrokiem coraz dalsze połacie księżycowego krajobrazu i uświadomiłem sobie, że niesamowite splecenie się było tylko jednym z tysiąca; oto bowiem oglądałem tysiące podobnych manewrów, połączeń i koszmarnych uczt!

W końcu odsunąłem się od otworu i zamknąłem właz, zasłaniając widok malejącego Księżyca. Leżałem na wibrującym metalu, chciwie wciągając w płuca rzadkie powietrze.

Rozdział 11

Dyskusja naukowa

Nie pamiętam momentu wyłączenia silników; musiałem unosić się bezwolnie w mojej metalowej trumnie przez dobrych kilka minut. W końcu zacne ręce łagodnie wyciągnęły mnie z szafy i zdjęły hełm. Ocknąłem się nadal w kombinezonie i miedziany kołnierz nadal uwierał mnie w kark, ale głowę miałem wolną i wdychałem o ileż słodsze, świeże powietrze saloniku.

Okrągłe oblicze Holdena wisiało nade mną, wyrażając autentyczne przejęcie, i złapałem go za ramię.

— Holden! Wyszliśmy cało? Wzlecieliśmy w przestrzeń?

— Tak, przyjacielu…

— Oczywiście! — zawarczał Traveller zza pleców Holdena. — Gdybyśmy nie wzbili się w przestrzeń, czy fruwalibyśmy po saloniku? Może dosypaliśmy opium do rur dostarczających powietrze, co? Wielka szkoda, że podczas wyprawy nie udało ci się nic a nic zmądrzeć, mój chłopcze… — Sir Josiah utkwił wzrok we mnie i chociaż starał się to ukryć, zza surowej miny przebijała autentyczna radość na widok mojego przebudzenia. Przyznaję, że pochlebiło mi to i sprawiło nie lada przyjemność.

Ale Holden odwrócił się i rzekł:

— Na Boga, Traveller, dajże pan wreszcie spokój! Ten chłopiec przeszedł istny koszmar, żeby nas uratować, a pana tylko stać na…

— Holden. — Pohamowałem go, kładąc mu dłoń na ramieniu. — Nie trudź się. Sir Josiah nie zamierzał sprawić mi przykrości. On po prostu taki jest.

Holden zrozumiał, co miałem na myśli, i na razie zagryzł zęby, chociaż pasował się ze sobą i wyraźnie pragnął kontynuować poruszoną kwestię, ja natomiast w ciągu następnych dni dostrzegłem, że jego stosunek do Travellera wyraźnie ochłódł. Zmiany tej dowiodły tysiące nawet trywialnych wypowiedzi.

Zapewne nie chciał mieć nic wspólnego z osobnikami, których podejrzewał o fantastyczne poglądy, bez względu na ich osiągnięcia.

Dostałem czystego, rozgrzewającego rosołu wołowego. Następnie mogłem po raz pierwszy od kilku dni zażyć kąpieli; i tak stałem się pierwszym człowiekiem, któremu dane było zakosztować przyjemności umycia się księżycową wodą! Trochę się niepokoiłem, kładąc się w wannie, woda ta mogła bowiem zawierać jakieś nieznane elementy, nieprzyjazne ludzkiemu życiu! Ale kiedy została już przepuszczona przez układy filtrujące „Faetona”, wyglądała, pachniała i nawet smakowała jak zwykła deszczówka używana do picia lub nawadniania ogrodu. Poza tym Traveller zapewnił mnie, iż przeprowadził serię testów chemicznej natury, zanim uznał, że dostarczony przeze mnie płyn nadaje się do mycia i spożywania przez ludzi.

W końcu spocząłem na znajomym siedzeniu strapontenu. Byłem rozgrzany, wykąpany i ubrany w moją kombinację oraz szlafrok kąpielowy Travellera. W jednej ręce trzymałem wielką banię najstarszego koniaku gospodarza, a w drugiej wybornie pachnące cygaro. Ogarnęła mnie niezwykła duma z racji moich wyczynów — teraz, kiedy spoczęły już bezpiecznie w księdze przeszłości. Holden i Traveller usiedli wraz ze mną, a także Bourne, który zachował zwykłe, pełne urazy i dystansu milczenie. Stoicki i nieporuszony Pocket zajął się zaległymi stosami brudnych naczyń.

— A więc panowie mieliśmy przygodę, co się zowie — zagaiłem.

Holden uniósł kielich i zatopił wzrok w rozmigotanej koniakowej głębinie.

— A jakże — powiedział. — I zupełnie nie taką, jakiej się spodziewaliśmy. Warunki, w których przebywaliśmy, całkiem nie przypominały ziemskich, lecz z drugiej strony Księżyc nie okazał się martwym, pozbawionym życia obszarem, jak przepowiadali niektórzy teoretycy.

— W rzeczy samej, natrafiliśmy na coś zupełnie nieoczekiwanego — zahuczał Traveller — coś, czego paradoksalnie bio- ,i rąc, cały czas mogliśmy się spodziewać. Febiańskie formy życia… gdyż tak proponuję je nazywać, po Febe, bogini Księżyca w dawnej Grecji, siostrze Apollina i córce Lety oraz Zeusa… w zupełności nie przypominają niczego spotykanego na Ziemi, zarówno jeśli chodzi o morfologię, jak i zdumiewający wigor.

— Sir Josiah, czy gdyby pokryta głazami strona Księżyca była zwrócona ku Ziemi, to nasi astronomowie zauważyliby gorączkową aktywność Febian? — spytałem.

— Z pewnością. Chociażby z racji zmiennego zabarwienia gruntu księżycowego i wzbijanych chmur pyłu. Jednakże winniśmy pamiętać, że pył w środowisku pozbawionym atmosfery nie ma się na czym utrzymać i po tym jak się podniesie, szybko opada. Sądzę wszakże, że obecnie Febianie zamieszkują wyłącznie Krater Travellera, niewidoczną stronę Księżyca. — Uniósł platynowy nos. — Ten fakt potwierdza z kolei skonstruowaną przeze mnie hipotezę, odnoszącą się do pochodzenia i natury, lunarnych bestii.

Jego wzrok z niezwykłym zainteresowaniem wędrował po suficie. W końcu napięcie stało się tak wielkie, że aż nieznośne. Nawet flegmatyczny Pocket doprowadzający do połysku swoje naczynia odwrócił się, oczekując dalszego ciągu wywodu.

— Jak brzmi ta pańska hipoteza, sir? — spytałem niecierpliwie.

— Przyjrzyjmy się faktom — powiedział z wolna Traveller, składając w daszek długie palce nad bańką z koniakiem. — Natrafiamy na te stworzenia w sercu ogromnego krateru — krateru, który, jak uważamy, powstał w wyniku eksplozji antylodu. Po drugie: Febianie osiągają niezwykłą masę i wprawiają ją w ruch z niesłychaną chyżością. Stąd wniosek, że bez względu na to, jakie organiczne maszynerie napędzają te bestie… ekwiwalent serc, organów trawiennych, mięśni… muszą dysponować na zawołanie wielkimi zapasami wysoce skupionej energii…