Выбрать главу

Skinąłem głową. Kiedy Traveller oddalał się szybkim krokiem, aroganckie spojrzenie Nandrona powędrowało z ciekawością ku platynowemu nosowi sir Josiaha, lecz Francuz wkrótce z powrotem zatopił wzrok w niebiosach.

— Do Manchesteru dochodzą jedynie strzępki informacji o sytuacji w Paryżu — odezwałem się po francusku — oparte głównie na wieściach dostarczanych przez pomysłowych uciekinierów, takich jak pan, i zmącone sporą dawką spekulacji.

Skinął głową i przymknął powieki.

— Paryż jest w wielkim niebezpieczeństwie — rzekł. — Prusacy chcą zmusić nas głodem do kapitulacji.

— Otrzymujecie jakieś wiadomości o wojnie?

— Wiemy, że Bismarck opanował całą Francję na północ i wschód od Orleanu z wyjątkiem samego Paryża. Tak jak w tysiąc osiemset piętnastym Francja utrzyma się lub padnie, co zależy od tego, czy Paryż utrzyma się lub padnie. Lecz tym razem odepchniemy najeźdźców…

— Tak. A czy za murami miastami jest jakieś wojsko?

— Armia obywatelska, monsieur. Stan Gwardii Narodowej został podwojony i wynosi około trzystu tysięcy ludzi; praktycznie każdy sprawny mężczyzna w mieście zgłosił się do obrony ojczyzny. Nawet my, politycy, mamy obowiązek służyć w okopach!

Patrzyłem na dumną twarz, zbolałą i pokrytą warstwą potu, i pomyślałem, że jeśli historia wielogłowej jak hydra tłuszczy paryskiej może być jakimś przewodnikiem, to nietrudno zgadnąć, iż ci nieszczęśni politycy nie mieli specjalnego wyboru, ale musieli wznosić barykady wraz z całą resztą mieszkańców. Lecz wstrzymałem się z jakimkolwiek komentarzem i spytałem:

— A jak przedstawia się sytuacja w mieście?

Potrząsnął głową.

— Wie pan, że nie da się sprowadzać żywności. Przeciwne wiatry uniemożliwiają dostarczenie nawet paru marnych funtów balonem. Ale są spore zapasy. Rząd boryka się głównie z problemem równomiernej dystrybucji, zarówno jeśli chodzi o zaopatrzenie wszystkich zakątków regionu, jak i wszystkich warstw społeczeństwa. — Roześmiał się nieco cynicznie. — Nic dziwnego, że najbiedniejsi cierpią najbardziej. Również sklepikarze są zrujnowani. Ale najlepsze restauracje gwarantują pełne menu. — Zmierzył mnie płomiennym wzrokiem i usiłował się wyprostować. — Być może pan i jego dyletancki towarzysz mielibyście ochotę odwiedzić jedną z nich podczas waszej wizyty. W imieniu wszystkich Paryżan proszę o wybaczenie braków. Nie ma świeżych warzyw i owoców morza. Ale menu zyskało na egzotyczności za sprawą potraw z kangura, słonia i wielkich kotów…

Położyłem dłoń na jego ramieniu uspokajającym gestem.

— Drogi panie, nie jesteśmy waszymi wrogami. Ryzykujemy życie, aby znaleźć pewną osobę.

— Kogo? — zapytał, popchnięty ciekawości.

— Czy słyszał pan o „Księciu Albercie”? — Wyjaśniłem mu okoliczności porwania statku przez franc-tireurów i opowiedziałem, że podobno znajduje się na południe od Paryża.

Ale Nandron pokręcił przecząco głową.

— Nic mi nie wiadomo o takim statku — rzekł. — Zresztą nasi bojowcy mają teraz o wiele istotniejsze zajęcie. Atakują pruskie linie zaopatrzeniowe, prowadzące aż z Berlina…

Chociaż spotkał mnie kolejny zawód, czas pozostały do przybycia Travellera strawiłem na rozmowie z wyniosłym Paryżaninem o warunkach panujących w mieście. Opowiedział mi na przykład, że nawet teraz trwają liczne spory i kłótnie w sprawie odbudowy trzydziestoletnich murów obronnych, gdyż rywalizujące grupy inżynierów nie mogą dojść do zgody, który projekt jest najelegantszy i najpiękniejszy. Natychmiast przypomniałem sobie relację brata o prostych, choć skutecznych fortyfikacjach ziemnych wzniesionych przez Rosjan wokół Sewastopola.

W spokojnym, gasnącym blasku sielskiego popołudnia ciężko mi się słuchało tych dręczących serce opowieści.

Wyglądało na to, że największą nadzieją Francji był minister spraw wewnętrznych, Gambetta, który kilka tygodni wcześniej wyleciał balonem z Paryża. Tenże Gambetta stworzył nową armię, złożoną z samych prostych synów Francji, i uderzył już na Prusaków — nie bez powodzenia — pod Coulmiers, nieopodal Orleanu. Teraz zbliżał się do samego miasta, gdzie zamierzał utworzyć punkt oporu przeciwko najeźdźcom. Lecz wielkie siły pruskie, do tej pory zajęte oblężeniem Metzu, wyruszyły mu na spotkanie. Orlean miał stać się równie decydującym miejscem bitwy jak Sedan.

Traveller powrócił i sprawnie założył opatrunek Nandronowi. Tymczasem ten mówił:

— Podobno generał Trochu, szef rządu tymczasowego, nie lęka się o przyszłość Francji, gdyż wierzy, że święta Genowefa, która uratowała ojczyznę przed barbarzyńcami w piątym stuleciu, powróci i dokona jeszcze raz tego wyczynu. — Roześmiał się z pewną goryczą.

— Nie dzieli pan tej wiary? — zapytałem.

— Bliższe są mi już plotki krążące po gospodach miasta, jakoby sam Bonaparte wstał z grobu. Przy czym twierdzi się, że wcale nie umarł i żył do tej pory na wygnaniu z woli Anglików. Ma powrócić na wielkim rydwanie, łącząc się z wojskami Gambetty pod Orleanem, i wygoni Prusaków.

— Sam dobry, stary Bonapartuś, hę? — spytałem, kiwając głową. — Co za uroczy obrazek…

Ale Traveller uciszył mnie ruchem dłoni.

— Czy te uliczne plotki przytaczają jakieś szczegóły względem tego „wielkiego rydwanu”? — warknął łamaną francuszczyzną.

— Oczywiście, że nie. To pożywka dla umysłów gamoni i tumanów…

Spojrzałem na Travellera, tknięty jakimś przeczuciem.

— Myśli pan, że chodzi o „Alberta”?

Wzruszył ramionami.

— Czemu nie? Wyobraź sobie ten wielki liniowiec antylodowy krążący po polach Francji, pilotowany przez nieustraszonych franc-tireurów. Czy zniekształcone wieści na jego temat nie mogły dotrzeć do zdesperowanych Paryżan i spleść się z jakimiś bzdurami o Korsykaninie?

— W takim razie musimy udać się do Orleanu! — wykrzyknąłem.

— Mylicie się. Żaden szanujący się syn Francji nie chciałby mieć do czynienia z jarmarcznymi maszynami Anglików — warknął Nandron. — W opinii Rządu Obrony Narodowej technologiczna inwazja Wielkiej Brytanii na Francję jest równie ohydna, jak napór pruskich barbarzyńców…

— Mimo że nieco trudniejsza do sprecyzowania, hę? — oświadczył z humorem Traveller. — No cóż, mój chłopcze, nienawidź sobie, ile wlezie, nawet imienia Brytanii, ale jeśli nie przyjmiesz naszej brytyjskiej pomocy, to mimo moich czarodziejskich talentów uzdrowicielskich nie dotrzesz na piechotę do Tours przed zimą.

— Dziękuję, ale wolę uczynić to własnym sposobem — rzekł lodowato Francuz.

Sfrustrowany Traveller palnął się w czoło.

— Czy głupota tego młodzieńca zna jakieś granice…?!

— Zrozumcie, nie jesteście tu mile widziani — oznajmił Nandron po angielsku z wyraźnym francuskim akcentem. — Nie chcemy was. Musimy zrzucić jarzmo Prusaków, płacąc francuską krwią!

Podrapałem się po policzku.

— Żałuję, że nie może pan tego powiedzieć Gladstone’owi.

— Komu? — Nie wiedział, o kim mówię.

— Nieważne. — Wyprostowałem się. — No cóż, sir Josiah, wygląda na to, że więcej tu nie osiągniemy.

— Do Orleanu?

— Tak jest!

Pożegnaliśmy się z Nandronem, słysząc w zamian głuche milczenie, i wyruszyliśmy przez staranne rządki winorośli: kiedy obejrzałem się po raz ostatni, ujrzałem, jak uparty przedstawiciel rządu Francji, podskakując na jednej nodze, zbiera dokumenty i inne rzeczy, które z takimi trudnościami wywiózł z oblężonego Paryża.