Выбрать главу

— A jeśli znów się nam nie uda?

— To wtedy faktycznie pozostaje nam tylko wylądować z nadzieją, że zdołamy zasięgnąć języka i nie dostać przy tym kuli w łeb. Ale nie ma co martwić się na zapas. Do Coulmiers!

Traveller poprowadził „Faetona” lśniącym szlakiem Loary na zachód, a po jakimś czasie skręcił na północ, nad szeroką równinę ograniczoną żywopłotami. Lecz im bliżej było Coulmiers, tym wyraźniejszy stawał się kobierzec barw wyrastający nad horyzontem, urozmaicenie nudnego pejzażu francuskiej wsi. Niebiesko-szare kurtyny kurzu i metaliczne błyski zwiastowały przemarsz wojsk. Ten obszar aktywności powoli, ale nieustępliwie przemieszczał się na wschód, ku Orleanowi!

Tak więc natrafiliśmy na francuską Armię Loary, nową levee en masse Gambetty.

Przemknęliśmy nad nadciągającymi wojskami jak drapieżny ptak. Z bliska te spore, licho odziane i nie najlepiej wyposażone oddziały nie robiły już wrażenia. Działa artyleryjskie ciągnione przez konie sunęły jak żelazne tratwy w morzu żołnierstwa, ale granatowe szynele i czerwone czapki piechoty, zniszczone białe plecaki i płótna namiotowe, wszystko świadczyło o wielodniowych ciężkich przeprawach. Twarze, zarówno młode, jak i stare, pełne były zmęczenia i lęku.

Kolejny raz obsypano nas kulami, nie czyniąc żadnej szkody; lecz kiedy zatrzymano działa i skierowano lufy w górę, Traveller szybko zwiększył wysokość.

Gdy żołnierze kolejny raz zlali się w monstrualne ludzkie morze, zdałem sobie sprawę z ogromu pospolitego ruszenia. Oddziały wypełniały przestrzeń po horyzont, wielka fala grożąca zatopieniem dumnych Prusaków, jak zdarzyło się to wielu na-jeźdźcom.

— Dobry Boże, Traveller, to największa armia świata — powiedziałem. — Tam musi być pół miliona żołnierzy. Zmiażdżą Prusaków samą przewagą liczebną.

— Może. Ten Gambetta najwyraźniej umie przemówić do ludzkich serc, że zebrał takie masy. Tyle że niektóre z dział wyglądają na mocno przestarzałe, a czy zauważyłeś te flinty? Trudno będzie zaopatrzyć w amunicję tych dzielnych ludzi, kiedy każdy taska broń innego kalibru.

Traveller okazał się bystrzejszym obserwatorem ode mnie, ja bowiem nie zwróciłem uwagi na te sprawy.

— Więc zapatruje się pan pesymistycznie na ich szansę w starciu z Prusakami? — spytałem.

— Dość napatrzyłem się wojny i wiem więcej o jej mechanizmach, niżbym tego pragnął — rzekł, odsuwając peryskop. — Przewaga liczebna, chociaż jest istotnym czynnikiem, niewiele znaczy w obliczu wyszkolenia i umiejętności. Spójrz na ten żałosny szyk, Ned! Francuzi są jeszcze w marszu, a już ich zgrupowano w formacje bojowe. To wyraźnie świadczy, że nie umieją się szybko przegrupować. Dowódcy pewnie dużo wcześniej muszą zaganiać ich niczym stado baranów i wieść jak do bitwy. Tymczasem Prusacy maszerują swobodnie i w każdej chwili potrafią sformować szyk bojowy… Ned, lękam się, że czeka nas dzień krwi i grozy. Jeśli dzisiejsze starcie ma okazać się decydujące, to możemy się jedynie spodziewać sukcesu Prusaków…

Ale ledwo go słuchałem, gdyż na wschodzie dostrzegłem coś nowego. Jakby jakaś forteca wyrastała nad połyskującymi bagnetami francuskich żołnierzy; ale ta forteca toczyła się równiną wraz z piechotą…

Niezdolny powściągnąć ekscytację, odwróciłem się i złapałem Travellera za ramię.

— Sir Josiah, niech pan spojrzy tam. Czy Prusacy nie zawrócą i nie uciekną przed… tym?

To był „Książę Albert”. Znaleźliśmy go w końcu!

Liniowiec lądowy był sztabą żelaza unoszącą się pośród ludzkiego oceanu. Statek zostawiał pasma poruszonej ziemi, idealnie proste bruzdy sięgające horyzontu. Traveller był uradowany tym dowodem sprawności antylodowego systemu napędowego.

Najwyraźniej na pokładzie „Alberta” pozostała nadal masa ludzi, znająca historię jego powstania i związki łączące go z niesłychaną łodzią powietrzną, która nad nimi zawisła, powitały nas bowiem wiwaty z pokładu spacerowego i okrzyki żołnierzy kroczących blisko błotnistych kolein. Pomachałem w odpowiedzi, mając nadzieję, że widać mnie przez kopułę „Faetona”. To była ze wszech miar przyjemna odmiana po karabinowych kulach na dzień dobry.

Lecz Traveller zachował mroczny wyraz twarzy; przyłożywszy oko do peryskopu, oceniał szkody, które poniosła jego gigantyczna maszyna.

Pięć z sześciu kominów stało nadal, chociaż ozdobna czerwona farba była zniszczona i pokryta błotem. W miejscu, w którym niegdyś sterczał szósty, ziała tylko wielka, czarna, rozwarta rana, prowadząca jak usta trupa w ciemne wątpia statku. Zaglądając w nią, wspomniałem szczegóły tamtego upiornego sierpniowego dnia, kiedy przeprowadzono rozruch silników. Krew uderzyła mi do głowy, tak że niemal słyszałem, jak tętni mi w skroniach.

Reszta uszkodzeń wyglądała na powierzchowne. Osłonięte szkłem zejściówki, zdobiące niegdyś burty, odcięto i zastąpiono sznurowymi drabinkami — podejrzewam, że obecni posiadacze statku obawiali się abordażu. W kadłubie wyrąbano tysiąc nieregularnych otworów. Kiedyś może odsłoniłyby eleganckie wnętrza salonów lub delikatne koronki żelaznych arabesek, typowe dla oszczędnej elegancji statku, lecz teraz widniały w nich brzydkie paszcze niewielkich dział.

W rzeczy samej liniowiec lądowy przemieniono w machinę wojenną.

Traveller był zły i głęboko rozgoryczony.

— Edwardzie, gdyby tylko Prusacy uświadamiali sobie, jak delikatny jest „Albert”, z pewnością nie pozwoliliby mu wtargnąć tak głęboko w obszar Francji.

— Ale widzi pan, że dla francuskiej piechoty jest czymś na kształt świętego sztandaru, znakiem, pod którym się gromadzi.

— To symbol, ale nic więcej. I, Edwardzie, ten symbol prędzej poprowadzi biedaków do grobu niż ku wiktorii.

Zmarszczyłem brwi i odwróciłem się ku bulajowi wychodzącemu na wschód.

— W takim razie lepiej będzie, jak wylądujemy bez dalszej zwłoki, sir Josiah, gdyż… niech pan patrzy!

Na horyzoncie, pod lśniącym Małym Księżycem, rozciągała się połyskliwa linia srebra, granatowych mundurów, ziejących paszcz dział, nerwowo tańczących wierzchowców. Pruska armia, która opuściła Orlean, zbliżała się w szyku bojowym.

Od bitwy dzieliło nas może pół godziny.

Ozdobną sadzawkę „Alberta” zakryto deskami i ogród zamienił się w błotnistą kałużę zasłaną pniakami połamanych drzew. Cały górny pokład był pełen artylerii i ludzi gotowych do walki; ta zbieranina obejmowała z jednej strony wspaniałych oficerów huzarów w wysokich czapach z czarnej owczej wełny, z drugiej cywili — panów i panie — w zniszczonych, niegdyś eleganckich strojach. Widząc tych ostatnich, poczułem uścisk w sercu, ponieważ jeśli zwiedzający tego autoramentu, osoby dobrze urodzone, pozostali na statku po nieszczęsnym rozruchu silników, to była jakaś szansa, że znajdę Françoise żywą.

Traveller przez dobrą chwilę utrzymywał „Faetona” w bezruchu, aż zrozumiano nasze intencje; jeden z oficerów huzarów wziął się do usuwania ludzi z miejsca lądowania.

„Faeton” spoczął na pokładzie tak łagodnie, jakby był ze szkła. Nie czekając, aż dysze ostygną, otworzyłem właz, opuściłem drabinkę sznurową i zszedłem na pokład.

Oślepiło mnie mocne słońce. (Tymczasem zrobiło się wpół do dziewiątej). Kiedy hałas silników ucichł, osoby z pokładu spacerowego, zarówno żołnierze, jak i cywile, zbliżyły się do nas. Wszyscy byli uzbrojeni, nawet pewna kobieta! Byłem wstrząśnięty tym widokiem. Ta wyjątkowa istota miała na sobie resztki jedwabnej sukni, która przypominała mi kreację noszoną przez Franç tamtego dnia; ale suknia była porwana i zakrwawiona, odsłaniając spore fragmenty bielizny, co w mniej ponurych okolicznościach świadczyłoby o wielkim braku skromności. Kobieta miała zabrudzone oblicze ziemistej barwy, w dłoniach fuzję myśliwską, wycelowaną we mnie równie sprawnie i bezwzględnie, jak broń jej towarzyszy brzydszej płci.