Выбрать главу

Z podejrzliwie spoglądającej zbieraniny wyłonił się ten sam oficer, który uprzednio opróżnił lądowisko. Był to wysoki mężczyzna mający około trzydziestu lat, w dobrze skrojonym brązowym mundurze i białej szarfie, oznace pułku. Surowe spojrzenie piwnych oczu, cienki wąsik, regulaminowo zapięty pasek czapki — wszystko to świadczyło o sile woli, inteligencji i kompetencji. Ale pod oczami widniały ciemne podkowy, a twarz okrywał kilkudniowy zarost. Przedstawił się jako kapitan Drugiego Pułku Huzarów i spytał o powód naszego przybycia. Ale zanim zdążyłem odpowiedzieć, ze wschodu dobiegło nas jakby ciężkie basowe kaszlnięcie.

Huzar padł na pokład jak podcięty; Traveller i ja nieco wolniej poszliśmy w jego ślady.

— Pruska artyleria — szepnął Traveller.

— Niewątpliwie. Niech tylko wstrzelą się w cel… Gdzieś po mojej lewej stronie rozległ się ostry gwizd. Pocisk zarył się w ziemię nieopodal rzeszy francuskich żołnierzy i wybuchł, nie czyniąc żadnej szkody. Pasażerowie „Alberta” wydali bezładny okrzyk zadowolenia.

Lecz ochota do wiwatowania znacznie opadła, kiedy drugi pocisk uderzył w ziemię około ćwierć mili za naszymi plecami, rozrzucając żołnierzy jak kula kręgle. Pokład zatrząsł się pode mną i wielki gejzer koloru rdzy trysnął w powietrze. Był to przerażający widok. Bryły ziemi i ludzkie szczątki wymieszały się tak ściśle, jakby ranę zadano samej Ziemi.

— Traveller, to bitwa?

— Obawiam się, że tak, chłopcze.

Huzar odwrócił się do mnie i rzekł potoczystą francuszczyzną:

— Panowie, jak widzicie, zostaliśmy namierzeni; jeśli nie chcecie, żeby wasza zabawka została rozerwana na kawałki, to lepiej udajcie się w jakieś zaciszniejsze miejsce.

Złapałem go za ramię.

— Czekaj pan! Szukamy pasażerki tego statku, została uwięziona, kiedy…

Ale kapitan z gniewnym zniecierpliwieniem odtrącił moją rękę i pośpieszył do podkomendnych. Odwróciłem się do Travellera.

— Muszę ją odszukać — powiedziałem.

— Edwardzie, mamy nie więcej niż dziesięć minut. Jeden dobry strzał Prusaków…

Rozpaczliwie potrząsnąłem go za ramiona.

— Dotarliśmy tak daleko. Zaczeka pan na mnie?

Odepchnął mnie ze słowami:

— Nie trać czasu, chłopcze.

Błąkałem się po pokładzie jak w koszmarnym śnie. Nie po-trafiłem wyobrazić sobie Françoise w innej roli niż uwięzionej pasażerki, ofiary, dlatego też szukałem jej kryjówki bądź prowizorycznej celi. Zajrzałem w dół schodów prowadzących do wnętrza statku. Ale tam, gdzie niegdyś królowały szampan i błyskotliwa konwersacja, wszystko kojarzyło się z wnętrzem okrętów wojennych lorda Nelsona. Lufy dział wyglądały z rozdartych płyt kadłuba jak psie pyski, wszędzie unosił się smród kordytu i oparów formaldehydu, wszędzie leżały zwoje bandaży jak w lazarecie. Natknąłem się na salon reprezentacyjny — lub to, co z niego pozostało. W miejscu, gdzie niegdyś ozdobne panele osłaniały komin, ziała ohydna dziura, a całe wnętrze było sczerniałe i zniszczone. Ale ludzie, którzy się tam poruszali, zrówno mężczyźni, jak i niewiasty, nie ulegli panice, szykowali broń. Postacie z eleganckich malowideł, zniszczonych, popękanych, oglądały ze zdumieniem i niewiarą wydarzenia, których nie przewidzieli twórcy porozwieszanych dzieł.

Lecz nigdzie nie zauważyłem śladu Françoise. Byłem tak podminowany, że niemal odchodziłem od zmysłów.

Wróciłem na pokład spacerowy. Ze wszystkich stron dobiegały mnie bezładne okrzyki. Wyjrzałem poza burtę. Nierówne francuskie formacje rozpoczęły już wymianę ognia z Prusakami. Pociski z gwizdem przelatywały nad naszymi głowami, płynęła francuska krew. Odezwały się również działa „Alberta”. Z każdym wystrzeliwanym pociskiem cała delikatna konstrukcja liniowca trzęsła się i dygotała.

Wtem usłyszałem Travellera wzywającego mnie po imieniu. Jego głos miał siłę oboju pokonującego z łatwością harmider wielkiej orkiestry podczas strojenia instrumentów. Odwróciłem się ku „Faetonowi”. Kiedy inżynier mnie zobaczył, wskazał na niebo.

Mrużąc oczy w blasku wschodzącego słońca, ujrzałem białą linię, coś na kształt wąskiej chmury, przecinającą niebiosa na tle Małego Księżyca. Ta linia wydłużała się, jakby pisana ręką Boga… i zmierzała nad polem bitwy w kierunku Orleanu. Żaden dźwięk nie towarzyszył zjawisku i jednocześnie rozjuszeni i ogarnięci trwogą żołnierze nie zwracali nań najmniejszej uwagi.

Bez kłopotu zrozumiałem, co widzę. To była antylodowa rakieta. Serce mi zamarło, nie z lęku o siebie, ale porażone wstydem w tej godzinie hańby Anglii i wszystkich Anglików.

Jednak otrząsnąłem się i rozejrzałem po najbliższym otoczeniu. Chaos rósł. Zastanawiałem się, jak doprowadzić do końca poszukiwania w ciągu tych paru chwil, które zostały do spadnięcia anty lodowej bomby.

Dostrzegłem kobietę żołnierza, którą zauważyłem wcześniej. Zażarta damulka wybrała stanowisko strzeleckie przy relingu dziobowym i przyciskała broń do ramienia, celując w Prusaków. Postanowiłem ją zagadnąć. Z pewnością te nieliczne kobiety, które pozostały na statku, pomagały sobie i wspierały się nawzajem, bez względu na to, co sądziły o całym konflikcie, tak więc może ta współczesna Joanna mogłaby wskazać mi drogę do Françoise, której uratowanie było moim jedynym celem w tym całym zamieszaniu!

Zacząłem powoli przedzierać się na dziób. Pobudliwi Francuzi miotali się między burtami, podekscytowani wonią pruskiej krwi, nieraz zbijając mnie z nóg. Panowała piekielna wrzawa. Pruskie pociski nadal wybuchały nad nami i co chwila musiałem przykucać lub nawet kłaść się plackiem na pokładzie.

Lecz w końcu dotarłem do walecznej damy. Strzelała z lodowatym spokojem, a kiedy położyłem jej dłoń na ramieniu, odwróciła się do mnie i warknęła szybko po francusku z marsylskim akcentem:

— Zjeżdżaj, do diabła! Czego chcesz…? — Wtem przerwała i zwęziła oczy — błękitne oczy, których urody nie mogła zasłonić maska kurzu, okrywająca twarz.

Cofnąłem się, zapominając o armatniej kanonadzie.

— Françoise? To ty?

— A któż by inny! A kim ty, do diabła… Ach, przypominam sobie. Vicars. Edward Vicars. — Miałem wrażenie, że jej oblicze oddala się ode mnie, jakbym patrzył przez odwróconą lunetę. Krew zakrzepła mi w żyłach i ogłuchłem na huk bitwy.

Tak więc to była prawda. Jak podejrzewał Holden, jak szybko dostrzegł Traveller. Tylko ja w swojej naiwności i głupocie nie chciałem niczego zrozumieć.

Potrząsnęła głową, dopuszczając do siebie zdumienie mimo napięcia i gniewu.

— Edward Vicars. Myślałam, że zginąłeś w wybuchu.

— Byłem na pokładzie „Faetona”, kiedy doszło do eksplozji. Frederic Bourne porwał latający statek. Polecieliśmy… Françoise, polecieliśmy na Księżyc!

Popatrzyła na mnie, jakbym oszalał.

— Co mówisz…? Ale co się stało z Frederikiem?

— Żyje i jest dobrze strzeżony. Ale co z tobą… — Położyłem dłonie na jej ramionach i poczułem, jak bardzo jest napięta. — Françoise, co się z tobą stało?

Odepchnęła mnie i przycisnęła broń do ubrudzonej sukni.

— Nic mi się nie stało.

— Ale twoje zachowanie… ta broń…

Roześmiała się.

— Cóż w tym dziwnego, że kobieta dzierży broń? Jestem Francuzką, a mojemu krajowi zagraża śmiertelne niebezpieczeństwo! Oczywiście, użyję jej.