Выбрать главу

Ogromne połyskliwe maszyny zdominowały stoisko. Przyczajone tłoki i śmigłe kominy nadawały im w tej delikatnej katedrze wygląd zwierząt w klatce. Stał tam nowy model pociągu napowietrznej kolei, o lokomotywie w kształcie pocisku, gdyż wylot niskiego komina pokrywał się niemal z korpusem. Wsparta na wąskiej szynie była lekka i wdzięczna, jakby lada chwila mogła unieść się w powietrze. Mój nowy znajomy, Holden, powiadomił mnie, że dopiero co wynaleziony kształt pozwala obszernej lokomotywie łatwiej zwalczać opór powietrza, przez co ta osiąga większą prędkość.

— Ale tak naprawdę to niezwykła koncentracja energii cieplnej dostarczana przez antylód — wyjaśnił — a w konsekwencji sprawność mechaniczna umożliwia projektowanie takich cudownie zwartych urządzeń.

Za lokomotywą stał tylko jeden wagon pasażerski (chociaż pisemna informacja głosiła, iż ten model bezpiecznie poprowadzi pięćdziesiąt wagonów). Widokowe okno ułatwiało również obejrzenie wnętrza i mogłem podziwiać kanapki, wygodnie tapicerowane grubym aksamitem, błyszczące mosiężne okucia i polerowane skóry, którymi przedział kusił niczym najwygodniejszy salon klubowy.

Inne urządzenie, które wpadło mi w oko, to była nowoczesnych kształtów maszyna górnicza. Obudowany wózek, nie większy niż urządzenie szpitalne służące do przewozów pacjentów, miał na froncie tarczę z hartowanej stali, o średnicy jakichś dziesięciu stóp, która połyskiwała ostrzami oraz czerpakami wszelkich rozmiarów.

— To zrewolucjonizuje wydobycie angielskiego węgla i innych minerałów — oznajmił Holden. — Oto kolejny wynalazek niemożliwy do zastosowania w praktyce bez antylodu. Bez niewielkich, czystych kotłów pracujących na antylód tego rodzaju maszyna potrzebowałaby urządzeń stosowanych w klasycznych lokomotywach i w kopalnianych wyrobiskach udusiłaby się własnymi spalinami w przeciągu pół godziny.

Minęliśmy modele pras parowych i przędzarek bawełny. Moją chłopięcą wyobraźnię poruszył model nowej stoczni imienia króla Edwarda w Liverpoolu, prezentowany w całości wraz z rzeką Mersey, maleńkimi kliprami i holownikami, które unosiły się na wodzie!

Towarzystwo przystanęło i patrząc nad sztywno wyprostowanymi ramionami Prusaków, widziałem, jak Bismarckowi przedstawiano wysokiego, szczupłego mężczyznę mającego około siedemdziesięciu lat. Dżentelmen ów nosił zniszczony cylinder, jakimi zadawano szyku dobrych trzydzieści, czterdzieści lat temu. Jego okolona bujnymi siwymi bokobrodami twarz była jedną plątaniną blizn i śladów po oparzeniach; w jej środku sterczał sztuczny nos wymodelowany w platynie.

Świetliste niebieskie oczy przewiercały Bismarcka, a dłoń, która ujmowała rękę kanclerza, trzymała ją tak, jakby dotknęła niechcący ścierwa śmierdzącego już od miesiąca.

Podniecony zwróciłem się do Holdena:

— To jest… to jest…

Moje podekscytowanie wzbudziło rozbawienie żurnalisty.

— Sir Josiah Traveller, wielki inżynier i spadkobierca Bru-nela. We własnej osobie.

— Nie miałem pojęcia, że Traveller zamierza odwiedzić wystawę. Plotki głoszą, że to odludek.

— Zapewne możliwość spotkania z wielkimi tego świata wywabiła z ukrycia tego wybitnego człowieka i jego nieśmiałość uległa sile ciekawości.

Przez chwilę baczniej przyjrzałem się Holdenowi.

Chociaż przemawiał tonem znudzonego światowca, widziałem, że przypatruje się Travellerowi głodnym wzrokiem, nie odrywając oczu.

— Oczywiście, wy, dziennikarze, powtarzacie nam, że sir Josiah jest stanowczo przeceniany — powiedziałem nieco kpiarskim tonem. — Że cała jego sława opiera się na jednym prostym fakcie, tym mianowicie, iż tylko on ma dostęp do tej cudownej substancji: antylodu.

— Żaden dziennikarz nie odważy się już na podobny idiotyzm — parsknął Holden. — Traveller to geniusz, mój chłopcze. Tak, antylód sprawił, że wizje uczonego stały się rzeczywistością, ale takich wizji nie miał żaden inny człowiek pod słońcem. Antylodowe urządzenia Travellera są podstawą srebrnych szlaków nad i pod skorupą globu. Josiah Traveller to Leonardo naszej ery… — Z namysłem pomasował pełne szczęki. — Nie znaczy to, oczywiście, jakoby był geniuszem na wszystkich polach. Można odnieść wrażenie, że problemy finansów i handlu sprawiają mu sporo kłopotu. Podobnie było z jego sławnym mentorem, Brunelem. Wiadomo panu, że prezentacja jego liniowca lądowego, „Księcia Alberta”, stoi pod znakiem zapytania?

Pokręciłem przecząco głową.

— Jest w pełni sprawny, ale firma Travellera musi jeszcze wystarać się o kapitały na pokrycie kosztów operacyjnych. Obiło mi się o uszy, że w planie jest emisja nowych akcji, i z tego, co wiem, Traveller zwrócił się do rządu. — Pociągnął nosem i poprawił łańcuszek zegarka. — Być może to wyjaśnia obecność inżyniera na wystawie. Czy zamierza pan pojawić się na prezentacji, Vicars?

— Obawiam się, że nie będzie to możliwe — odparłem ponuro. — Chociaż pragnąłbym tego całym sercem, bo… z kilku powodów — dodałem, myśląc o Françoise.

Holden spojrzał na mnie pytająco, ale nie naciskał więcej.

Widziałem niesmak na pobliźnionym, niemniej jednak szlachetnym obliczu Travellera i wyobraziłem sobie, że niecierpliwie oczekuje zakończenia tego jarmarku próżności i powrotu do swoich pracowni i stołów kreślarskich.

— Jakie to niefortunne, że zmuszamy naszych inżynierów do tego, żeby byli również dyplomatami — zauważyłem.

Holden wyszczerzył zęby w szerokim uśmiechu.

— Być może jest równie niefortunne, że nie wymagamy od naszych dyplomatów zdolności inżynierskich.

Prusacy, którzy w dalszym ciągu zachowywali kamienne twarze, usilnie dając do zrozumienia, że nasza ekspozycja nie wywarła na nich żadnego wrażenia, pośpiesznie skierowali się ku kolejnemu stoisku, zajmowanemu przez fotografie. Traveller został sam, z boku; ostre rysy twarzy nie wyrażały żadnych uczuć i kierowany jakimś niepojętym impulsem zbliżyłem się do wyniosłego inżyniera.

— Sir Josiah… — powiedziałem, lecz język mi się zaplątał, spojrzenie bowiem, które spłynęło na mnie z wysokości platynowego dzioba było tyleż ironiczne co przeszywające. Nabrałem powietrza w płuca i brnąłem dalej: — Zechce pan wybaczyć — po czym przedstawiłem się.

Skinął nieznacznie głową.

— A więc, panie dyplomato, jaki jest dyplomatyczny pogląd na zabawki, które tu zaprezentowałem? — Jego głos dudnił niczym ogromna maszyna parowa i w duchu zadałem sobie pytanie, czy wypadek, który zostawił głębokie ślady na twarzy, uszkodził również gardło i płuca.

— Zabawki, sir? — Wskazałem wdzięczne kształty kolei napowietrznej, skąpane w niebieskim świetle Katedry. — Wszak mamy tu przed sobą osiągnięcia nowoczesnej mechaniki, która w połączeniu z możliwościami anty lodu…

Zbliżył twarz do mojego oblicza.

— Zabawki, mój chłopcze — powtórzył. — Zabawki dla takich zwiedzających, jak twoi Prusacy. Tak długo, jak nimi igrają, być może nie przyjdzie im do głowy wykorzystać mojego antylodu do innych, bardziej złowieszczych celów.

Wydawało mi się, że go rozumiem.

— Ma pan na myśli Krym, sir.

— A jakże. — Przyglądał mi się z odrobiną ciekawości. — Większość równych ci wiekiem młokosów ma równie uporządkowaną wiedzę na temat tamtej upiornej kampanii, co na temat wojny galijskiej Cezara.

— W moim przypadku jest inaczej. — Opisałem mu przeżycia wojenne mego brata, Hedleya. Opowiedziałem, jak po powrocie do Anglii, okryty bliznami, lecz poza tym zdrowy na ciele i umyśle, zamieszkał z powrotem w domu naszych rodziców, „Leśnym Ustroniu”, i teraz wiódł cichy żywot księgowego. W końcu poślubił niewiastę — kiedyś pomoc kuchenną — z którą nawiązał był znajomość wykraczającą poza granice wyznaczone przez dobre obyczaje, co sprawiło, że musiał opuścić dom rodzinny i wyruszyć na wojnę z Rosjanami. To Hedley opisał mi zachowanie Travellera po wybuchu pocisku antylodowego. Teraz inżynier słuchał mnie w skupieniu. — Tak więc od czasu Sewastopola zdecydował się pan wykorzystać antylód jedynie do przedsięwzięć pokojowych.