– Od razu widać, że poczucie humoru macie sprzed pięciu tysięcy lat – sucho zauważyła Vanessa.
– A co? – Hubaksis nie mógł się uspokoić. – Według mnie, świetnie zmieścimy się we trójkę…
– Milczeć, niewolniku!
– To ja powinienem powiedzieć! – oburzył się Kreol.
Rozdział 3
Postaram się wrócić jak najszybciej – obiecała Vanessa. – Louise wychodzi dopiero o jedenastej, więc siedźcie cicho jak mysz pod miotłą. Nie rozmawiajcie z nią – nie daj Boże domyśli się, kim jesteście. Chociaż nie, co ja mówię, i tak przecież się nie zrozumiecie… A mimo wszystko źle, że nauczyłeś mnie szwargotać po waszemu, lepiej byście sami nauczyli się po angielsku…
– To samo mówiłem! – przytaknął Hubaksis.
– Milcz, niewolniku – z przyzwyczajenia westchnął Kreol.
– Ciebie to też dotyczy, skrzydlaty pigmeju! Tylko spróbuj pokazać się Louise na oczy – odetnę nożem twoją dumę! Jeśli uda mi się to znaleźć, oczywiście…
– Van, a ty dokąd się wybierasz? – zapytał dżinn z ciekawością.
Sprawy pozałatwiać, czy to nie jest jasne? Samochód odebrać, po sklepach pochodzić, wpaść do muzeum i wytłumaczyć się. Obawiam się, że będę miała przez was nieprzyjemności… A tak przy okazji, Kreolu, nie mógłbyś pożyczyć mi kilku tych swoich złotych zabawek? Łatwiej mi będzie się wytłumaczyć…
– Bardzo proszę… – Wzruszył ramionami mag.
– Naprawdę? – Vanessa była mile zaskoczona.
– Oczywiście. Tylko ty w zamian pożyczysz mi rękę. Albo nogę, sama wybierz. Bo ja bez tych narzędzi jestem jak ty bez ręki.
– Mówiłam ci już, że twoje dowcipy są stare i zupełnie nieśmieszne? – Przygryzła wargi Vanessa. – Dobrze, postaram się załatwić wszystko bez nich… Zachowujcie się!
Drzwi zatrzasnęły się za nią i Kreol z Hubaksisem zostali sami w pokoju.
– Co będziemy robić, panie? – zainteresował się dżinn.
– Trzeba pomyśleć… Tyle lat, tyle spraw, aż nie wiem od czego zacząć. Zaklęcia załadowałem… Trzeba chyba najpierw przepisać księgę. Czaszka to nie jest godne zaufania miejsce, można coś stracić. Ciekawe, czy ta kobieta ma tutaj pergamin.
– Nie sądzę, panie. Pergamin to droga rzecz, skąd by go wzięła?
– Tak, masz rację… – ze smutkiem zgodził się Kreol.
Hubaksis polatał po pokoju, przyglądając się dokładnie wszystkim drobiazgom. Kilka razy znikł wewnątrz ścian, potem przeleciał przez drewnianą szafę i natychmiast wrócił, zachwycony prawie do nieprzytomności.
– Panie, otwórz te drzwi! – zawołał. – Będziesz szczęśliwy, klnę się na Wielkiego Chana!
Kreol z niedowierzaniem uchylił drzwiczki regału i rzeczywiście, aż wytrzeszczył oczy z zachwytu. Stały tam książki. Vanessa nie miała ich zbyt wiele, ale mimo wszystko zajmowały całą półkę. W starożytnym Sumerze taką ilość ksiąg można było zobaczyć tylko w domach bardzo bogatych ludzi – tak cenne były w tych czasach.
Ale nie to tak zachwyciło Kreola – podobne rzeczy przestały go już dziwić. Zaskoczył go papier.
– Jaki biały i jaki cienki pergamin! – westchnął, gładząc palcami stronicę. – I jaki delikatny! Ileż trzeba było włożyć pracy, by nakreślić tyle jednakowych liter! Ileż rękopisów, ileż w nich mądrości!
Zachwyt maga zgasłby natychmiast, gdyby wiedział, że (poza nielicznymi wyjątkami) wszystkie książki na półce były to kryminały i romanse. Ale nie umiał czytać po angielsku, a w jego czasach książki niezawierające mniej lub bardziej przydatnych informacji po prostu nie istniały – gdy każdy egzemplarz trzeba było przepisywać ręcznie albo mozolnie wyciskać na glinianych tabliczkach, literatura rozrywkowa była nieosiągalną przyjemnością.
– Panie, popatrz na to! – Pokazał dżinn. – Ta jest całkiem pusta!
Kreol z nabożeństwem wziął zeszyt leżący w kącie. Bielą i gładkością stron tak przewyższał pergaminowe księgi, że znowu się zachwycił.
– Myślę, że to nie jest zwykły pergamin… – powiedział w zadumie. – Ten materiał o tyle przewyższa pergamin, o ile pergamin przewyższa gliniane tabliczki.
Ale to znaczy… że mogę po prostu napisać nową księgę zaklęć i odprawić nad nią rytuał Niestarzenia!
– A nad pergaminem nie można, panie? – wtrącił się Hubaksis.
– Niestety… Pergamin pamięta, że był częścią zwierzęcia, z nim nie można tak postąpić. Papirus, to co innego, ale na papirusie niech swoje księgi pisze Troy. Zacznę od razu. Szybko, niewolniku, znajdź mi pióro i atrament.
Hubaksis posłusznie zaczął myszkować po pokoju, nie zadając sobie trudu, by omijać przedmioty – po prostu przenikał przez nie. Zaryzykował nawet i przeszukał sypialnię Louise, przy okazji ulegając pokusie, by przeniknąć przez kołdrę i do woli napatrzeć się na to, co leżało pod nią. Ale wrócił z pustymi rękami.
– Wybacz, panie – oświadczył ze skruchą, bezradnie rozkładając skrzydła. – Nie znalazłem ani jednego, ani drugiego. W ogóle nic przypominającego narzędzia do pisania.
Przepraszając swego pana, dżinn patrzył przy tym prosto na długopis leżący na stole. Ale oczywiście nawet mu do głowy nie przyszło, że czymś takim można pisać.
– Szkoda, wielka szkoda… – westchnął Kreol. – No cóż, odłożymy to na później. A teraz trzeba by zrobić trochę złota, żeby było za co żyć. Niewolniku, znajdź mi coś metalowego. Tylko nie za duże.
– To się nada, panie? – Hubaksis pokazał odznakę policyjną, którą zdenerwowana Vanessa nieopatrznie zostawiła na stoliku.
– Czuję obecność Wenus… czyli jest to miedź. Nada się. Rozgrzej ruszt.
– Nie wiem, panie – powątpiewał Hubaksis. – To coś przypomina amulet. Może nie warto?
– Nie opowiadaj głupot, niewolniku – fuknął Kreol. – W tym przedmiocie nie ma ani krztyny magii. Jeśli nawet to amulet, to całkowicie niegroźny.
– Bo ja pomyślałem, panie… W niczym jeszcze nie poczułeś tutaj magii, panie.
– Kontynuuj swoją myśl. – Mag w zadumie potarł podbródek.
– A może nasi potomkowie nauczyli się stosować magię tak, żeby nie można jej było wyczuć?
Kreol zamyślił się głęboko. Hipoteza była interesująca, ale mało prawdopodobna.
– Nie – zdecydowanie potrząsnął głową. – Nie da się całkowicie zatrzeć śladów magii, udowodnił to jeszcze wielki Ar-Nuj. A jeśli nawet by tak było, to zamiana w złoto nie zniszczy amuletu. W złocie jest więcej magii, od tego będzie tylko silniejszy.
– Rzeczywiście, masz rację panie – uspokoił się dżinn.
– No pewnie! To gdzie jest ruszt?
– Za chwilę wszystko będzie gotowe, panie!
Producenci kuchenek oddaliby pół życia za tajemnicę tego rusztu. Wystarczyło przeciągnąć nad nim ręką i powiedzieć „Płoń!”, żeby pojawił się płomień niepotrzebujący żadnego paliwa. Można go było zwiększyć, albo zmniejszyć w ten sam sposób – jednym ruchem ręki. Kreol nalał do magicznej czary wody z karafki i powiesił ją na haku w górnej części rusztu. Do czary dołączona była także specjalna pałeczka – mag wręczył ją dżinnowi i nakazał rytualnie mieszać.
Odznaka policyjna pogrążyła się w wodzie, Kreol nachylił się nad powierzchnią czary i zaczął po cichu coś burczeć. Rytuał Transmutacji Metali nie wymagał żadnych specjalnych substancji, ale za to potrzebne było maksymalne skupienie podczas długiego odczytywania zaklęcia. Trzeba było bardzo długo przekonywać ducha metalu, że w zmienionym stanie będzie mu znacznie lepiej. Kreolowi wychodziło to tylko z niewielkimi przedmiotami, a do tego za każdym razem czuł się tak zmęczony, jakby sam w pojedynkę wtaszczył fortepian na dwudzieste piętro. Niestety, magia transformacji nie była jego mocną stroną.