– To prawda, panie! – podchwycił Hubaksis. – Chodźmy! Pochodzimy po bazarze, zajdziemy do łaźni, popatrzymy na świątynie! A przy okazji, muszę w ustronne miejsce. Gdzie to jest?
– Możesz napaskudzić do doniczki – z roztargnieniem powiedział Kreol. – Jesteś taki mały, że i tak nikt nie zauważy.
– Co to, to nie! – fuknęła Vanessa. – W waszym Babilonie możecie paskudzić, gdzie chcecie, ale tu są Stany Zjednoczone, tu się tak nie robi! Chodź, pokażę ci.
Hubaksis wrócił po pół godzinie.
– Wyobraź sobie, panie! – Zamachał rękami. – Tam… Tam są marmurowe ściany, prawdziwa wanna i woda leci prosto ze ściany! Naciskasz przycisk i leci! A papier… – zniżył głos do szeptu – papieru używają nawet do… no wiesz…
– Do czego konkretnie? – Kreol zmarszczył czoło, nie przerywając pisania.
– No… do… – Dżinn wstydliwie pokazał gestami, do czego współcześni ludzie używają papieru.
– Co za marnotrawstwo. – Wzruszył ramionami mag, nadal pisząc coś w księdze. Pióro biegało po papierze z szybkością błyskawicy.
– To co, wybierzemy się na przejażdżkę? – Vanessa postukała palcami w blat stołu. – Pokażę wam Golden Gate.
– C-co? – Kreol aż przestał pisać. – Bramę ze złota?! Za moich czasów takie mieli tylko imperatorzy!
– Bogato! – Hubaksis wyciął dolną wargę.
– Nie, nie zrozumiałeś – zmarszczyła się Van. – To nie jest prawdziwa brama. To most.
– Most? – Kreol zdziwił się jeszcze bardziej. – Most ze złota?! A wy co – nie macie co robić ze złotem, że budujecie z niego mosty? I dlaczego w takim razie nazywa się „bramą”?
– Oj, przecież nie jest ze złota! To tylko taka nazwa!
– Jakaś głupota! – fuknął Kreol. – Zwariowany wiek. Za moich czasów most nazywano mostem, bramę – bramą, złoto – złotem, a głupka – głupkiem. Myślę, że wasz cesarz ma poważne kłopoty z głową, jeśli tak nazwał most. I po co w ogóle nazywać most? Przecież to nie jest miasto…
– A za waszych czasów nie nazywali mostów? – zapytała Vanessa jadowitym tonem.
– Nazywali, dlaczego by nie. – Kreol wzruszył ramionami. – Nazywali. Powiedzmy: „most na rzece Tygrys”. Albo „most na rzece Eufrat”. A najczęściej po prostu „most”. Nie, oczywiście żartuję, spróbuj zbudować most na Tygrysie. Przeprawiali się na promach…
– Wystarczy! – Dziewczynę zmęczył głupi spór. – Idziecie ze mną, czy nie? Jeśli nie, pójdę sama. Znudziło mi się siedzieć w czterech ścianach…
– Niech będzie, rozprostuję kości – miłościwie zgodził się Kreol. – Tylko wezmę ze sobą narzędzia. I księgę też.
– Może od razu weźmiesz całe mieszkanie? – wyburczała Vanessa. – Jak chcesz, ty będziesz to taskał.
Van znalazła swoją starą sportową torbę, w której bez trudu zmieścił się cały dobytek maga, w tym także potężne tomisko. Torba bardzo dobrze pasowała do jego nowego ubrania i nie zwracała uwagi. Tylko najgłupszy złodziej mógłby ukraść worek wyglądający na wypchany hantlami i innym sprzętem sportowym.
– Nie będzie ci ciężko to nieść? – zapytała Van złośliwie, patrząc, jak mag wrzuca bagaż na ramię.
– Jak ty niczego nie rozumiesz, kobieto. – Kreol pokiwał głową. – Potrzymaj no.
Vanessa machinalnie wzięła od niego bagaż i aż krzyknęła ze zdziwienia. Torba wyglądająca na niezwykle ciężką, w rzeczywistości prawie nic nie ważyła – w każdym razie nie więcej niż kilogram.
– Ach, cały czas zapominam, jaki z ciebie sprytny cza… mag – powiedziała z zrozumieniem. – Zaklęcie Ulżenia? – uściśliła.
– Oczywiście. Sama mówiłaś, że moje narzędzia wzięto za pozłacane…
– Tak, oczywiście, zapomniałam… Księgę też zdążyłeś już zaczarować?
– A jakże! – pochwalił się z dumą.
Ku rozgoryczeniu Vanessy, wyglądający przez okno samochodu Kreol nie przejawiał szczególnego zdziwienia. Pierwsze wrażenie minęło i teraz mag patrzył obojętnie na cuda San Francisco. Co innego Hubaksis. Dżinn co chwila achał i ochał, i wszystko wskazywał palcem. – Domy do samego nieba! Ludzi więcej niż w Babilonie! I ani jednego strażnika!
– Khem… – odkaszlnęła Van znacząco, patrząc właśnie na policjanta nudzącego się koło radiowozu. – W ogóle to są, tylko wyglądają inaczej…
– A jak? – ze szczerym zainteresowaniem zapytał Hubaksis.
Zamiast odpowiedzi Vanessa milcząco wskazała ruchem głowy tegoż policjanta.
– Mogę się mylić – bez przekonania zaczął Hubaksis, drapiąc się po nosie – ale, według mnie, w takim właśnie ubraniu chodziłaś… no, na początku.
– Oczywiście – odparła nieporuszona Vanessa. – Widzisz, mój maleńki przyjacielu, według waszej przedpotopowej terminologii mnie także można nazwać strażnikiem.
Hubaksis stropił się. Kreol powoli uniósł głowę, do tej pory przechyloną od niechcenia na bok. Potem, wraz z dżinnem jednocześnie zachichotali.
– Nie rozśmieszaj mnie, kobieto! – Kreol aż pokładał się ze śmiechu.
– Kobieta strażnik?! – wtórował mu dżinn. – W życiu nie słyszałem nic równie głupiego! Tylko nie przekonuj mnie, że trafiliśmy do królestwa amazonek!
– Jakich znowu amazonek?! – nadęła się obrażona Vanessa. – U nas panuje równouprawnienie płci, ot co!
– Starczy już! – krzyknął Kreol z lekkim zniecierpliwieniem. – Masz mnie za durnia? Równouprawnienie płci… Oczywiście, za moich czasów istniały państwa, w których mężczyzna mógł mieć tylko jedną żonę, ale nawet tam ich nie dopuszczali do walki… kobiet, znaczy.
– Właśnie – zgodził się Hubaksis. – Kobieta nie da rady nawet podnieść halabardy, jaki z niej strażnik?
– Nie chcecie, nie wierzcie – machnęła ręką Vanessa. – Z czasem sami się przekonacie.
– Zobaczymy – sceptycznie burknął mag. Obiecany cud, most Golden Gate zrobił jednak na Kreolu pewne wrażenie. Z szacunkiem pokiwał głową, oceniając ogrom pracy włożony w budowę takiego kolosa, ale od razu zauważył, że w porównaniu z Wieżą Babel to po prostu zabawka.
– Czyżby to nie był mit? – zdziwiła się Van.
– Nasza wieża? – dumnie powiedział Kreol. – Najprawdziwsza prawda. Setki tysięcy robotników budowało ją prawie czterdzieści dziesięcioleci! W budowie uczestniczyło stu dwudziestu należących do Gildii sumeryjskich magów! Nawet wasze budynki są niczym w porównaniu z tym cudem. A właśnie, czy jeszcze stoi?
– Bezsensowne pytanie, panie – ze smutkiem orzekł Hubaksis. – Jeśli Van myśli, że Wielka Wieża jest mitem, to znaczy, iż została zburzona tak dawno, że nikt nawet nie jest pewien, czy kiedykolwiek naprawdę istniała…
– Szkoda… – Pokiwał głową mag. – Przecież ja też naprawdę ją budowałem. Co prawda dopiero pod koniec…
– Wy dwaj jesteście bezcennymi świadkami! – krzyknęła Vanessa. – Każdy historyk dałby sobie uciąć pół nogi, żeby tylko móc z wami porozmawiać i dowiedzieć się, jak było… no, pięć tysięcy lat temu.
– Po co? – Kreol uniósł brwi. – Czyżbyście nie mieli kronik?
– Dobrze, zapomnij. – Van machnęła ręką, zniechęcona. – I tak nikomu nie udowodnisz, kim naprawdę jesteś i skąd się wziąłeś. Nie uwierzą. Co najwyżej wezwą psychiatrę…
– Nie uwierzą… – Kreol uśmiechnął się paskudnie. – A jeśli zamienię ich w stertę węgla, wtedy uwierzą?
– Wtedy zamiast psychiatry wezwą FBI – rozsądnie odpowiedziała Vanessa. – Tajne materiały i takie tam… Tak, a wy naprawdę nie zamierzacie wrócić?
– Dokąd? – nie zrozumiał mag.