– No, z powrotem, do przeszłości… – wyjaśniła Van. – Ja tu się z wami cackam, a wy nagle jutro – hop i znikniecie?
– Co za głupoty opowiadasz, kobieto? – Kreol popatrzył na nią tak, jakby wątpił czy jest przy zdrowych zmysłach. – Jak można wrócić do przeszłości?
– A kto was tam wie, magików diabelskich, co możecie, a czego nie… – wymamrotała Vanessa.
– Kobieto! Bogowie najwyraźniej poskąpili ci rozumu! Żaden mag nie jest w stanie zmienić tego, co już się zdarzyło! Na Ea i Enlila, tego nie mogą nawet sami bogowie!
– Ani Wielki Chan – przytaknął Hubaksis.
– Jaki znowu chan? – spojrzała na niego spod oka Vanessa.
– Wielki Chan dżinnów i ifritów – wyjaśnił. – Panie, jak sądzisz, czy on jeszcze żyje?
– Nie jestem pewien. – Kreol zagryzł wargę. – Z jednej strony, minęło mnóstwo czasu, ale z drugiej strony, wy, dżinny, żyjecie niemalże wiecznie… A co, stęskniłeś się za starym panem?
– Chrońcie mnie bogowie! – Malutki dżinn aż się zatrząsł. – Co też, panie, szybciej się utopię niż odejdę od ciebie! On z pewnością będzie mnie torturował, aż… będzie mnie wiecznie torturował!
– Oj, tak, tak – życzliwie przytaknął mag. Całkiem zagubiona Vanessa prowadziła samochód, starając się zgadnąć, za co też Wielki Chan tak znienawidził tę kruszynę, że aż gotów był poświęcić całą wieczność, byleby tylko udręczyć go jak należy? I dlaczego nie może zrobić tego teraz – czyżby Kreol był silniejszy od władcy dżinnów?
Nieoczekiwanie mag pociągnął nosem jakby coś obwąchiwał. Van także powąchała powietrze, ale nie wyczuła nic poza zapachem benzyny. Jej toyota dawno już wymagała remontu – należało załatać chłodnicę i naprawić jeszcze kilka drobiazgów, ale cały czas brakowało na to czasu.
– Zatrzymaj się tutaj! – ostrym tonem zażądał Kreol.
Vanessa zdziwiła się, ale mimo wszystko nacisnęła hamulec. Po kilku nieudanych próbach Kreol w końcu uporał się z otwarciem drzwi i stanął na chodniku. Hubaksis zmniejszył się do rozmiarów muchy i skoczył w ślad za nim.
– Czuję magię! – ochrypłym głosem poinformował mag, cały czas węsząc wokół. – Pierwszy raz od przebudzenia czuję cudzą magię! Stamtąd!
Wskazał na niewielki sklepik ze starociami. Vanessa wzruszyła ramionami, pisnęła pilotem, zamykając samochód i ruszyła w ślad za Kreolem. Wcale nie uśmiechało jej się zostawić maga samego na środku ulicy.
– W czym mogę pomóc, madame? – Właściciel sklepu nadszedł, słysząc dźwięk dzwonka nad drzwiami i rozpłynął się w przesłodzonym uśmiechu.
Kreol z pożądaniem oglądał wystawę, nie przestając przy tym wietrzyć. Raczej nie można było od niego oczekiwać pomocy.
– Sama nie wiem… – niezgrabnie plątała się Van. – A nie ma pan czasem czegoś takiego… nie wiem jak to powiedzieć… magicznego?
Sprzedawca uśmiechnął się ze zrozumieniem. Najwyraźniej był przyzwyczajony do różnych dziwaków.
– Madame – przysunął się do niej bliżej – muszę powiedzieć, że mamy dużo z tego, czego pani potrzeba. To jest, na przykład… – pochylił się nad jednym z pudełek i wyjął coś podobnego do wysuszonego korzenia – najprawdziwsza mandragora. Jest w stanie wyleczyć prawie wszystkie choroby, a także – mrugnął frywolnie – znacznie zwiększyć męską potencję. Czy to panią interesuje?
– Mówi, że to mandragora – przetłumaczyła Vanessa Kreolowi. – Czy to prawda?
Mag rzucił krótkie spojrzenie na korzonek i pogardliwie fuknął.
– To wysuszona łodyga bylicy. Nawet nie jest podobna do mandragory. W tym śmieciu nie ma za grosz magii.
– Mój znajomy mówi, że to bylica – przetłumaczyła Vanessa ze śmiechem.
– Zapewniam, madame, że to najprawdziwsza mandragora! – oburzył się sprzedawca. – Czyżbym miał panią oszukać z powodu jakiś głupich sześćdziesięciu dolarów?
– Tu jest! – zawołał podekscytowany Kreol, ryjący w skrzynce z tanimi ozdobami. – Kup to, kobieto! Zapłać każdą cenę, to jest tego warte!
Mówił oczywiście po sumeryjsku, ale sprzedawcy wystarczył sam ton głosu, którym wypowiedziano te słowa. Jego oczka od razu zabłysły, a wewnętrzna kasa nerwowo zabrzęczała.
– Ile kosztuje ta rzecz? – zapytała Vanessa, ciągle jeszcze z powątpiewaniem. Można ją zrozumieć, jeśli wziąć pod uwagę, że znaleziony przez Kreola przedmiot był tylko pozieleniałym ze starości amuletem na łańcuszku. Wykonanym chyba z brązu. Widać było na nim jakieś zygzaki, ale nawet doświadczony kryptograf nie podjąłby się odgadnąć, co oznaczają. Był jeszcze spiralny wzór na odwrocie, też całkiem nieciekawy.
– Oooo, madame! – Sprzedawca przewrócił oczami, jakby przyszło mu sprzedać ukochanego syna. – Pani przyjaciel znalazł jeden z najcenniejszych skarbów w mojej kolekcji! To starożytny talizman hinduskich fakirów, zdolny chronić przed nieszczęściem, a także… – znowu frywolnie mrugnął – zwiększyć męską potencję…
– To antykwariat czy sex shop? – zapytała Vanessa z obrzydzeniem. – Pytam się, ile to kosztuje?
– Jest bezcenny, madame, bezcenny! Tylko dla pani, tylko dla pani, mogę odstąpić go za… powiedzmy… za pięćset dolarów.
– Co?!!! – wrzasnęła Van ze złością. – Pięćset?! W cenniku jest napisane: pięćdziesiąt!
– To niemożliwe! – Oburzony sprzedawca aż syknął. – Niemożliwe! Niech no spojrzę… ach, o to chodzi! To mój synek, mały łobuz, zamazał jedno zero jakimś świństwem. Dzieci, dzieci… Nic się nie stało, zaraz je dopiszę… To co, bierze pani czy nie? Proszę się szybko decydować, za kilka minut zamykam.
Vanessa bezsilnie opuściła ręce. Zupełnie nie miała ochoty dać takiej sumy za jakiś głupi talizman. Gdyby miała przy sobie odznakę i pistolet, z pewnością nie wytrzymałaby i aresztowała oszusta.
– Widzisz, co narobiłeś! – wyszeptała po sumeryjsku do Kreola. – Gdybyś się tak głośno nie cieszył, sprzedałby nam to za pięćdziesiąt! Może nawet wytargowałabym za połowę tego!
– Mmm… tak. – Kreol podrapał łysinę. Od razu zrobiło mu się wstyd – mag nienawidził przepłacać na straganach. – Zapytaj go, czy nie zechce się zamienić?
– A na co? – zdziwiła się Van. – Tylko nie mów, że oddasz w zamian swojego Świętego Graala!
– Ani myślę! – zapewnił mag. – Niewolniku, stwórz w mojej lewej kieszeni twardą iluzję złotego pierścienia z brylantem.
– Słucham, panie – pisnął nie wiadomo skąd Hubaksis.
Gdy Kreol wyjął rękę z kieszeni, błyszczał w niej wspaniały pierścień. Nawet królowa angielska nie powstydziłaby się ozdobić takim swój palec. Nie ma nawet co wspominać, jak na ten widok sprzedawca-krętacz wybałuszył oczy.
Wyciągnął spod stołu szkło powiększające, sprawnie obejrzał kamień, spróbował ugryźć metal, o mało nie łamiąc przy tym górnego siekacza, a potem prędko podetknął Vanessie brązowy medalion.
– Zgoda! – wykrzyknął szybko. – Zabierajcie swój zakup, madame, i proszę wyjść jak najszybciej! Już zamykam… Pora na kolację… spać… wziąć lekarstwa… Do widzenia, madame, zapraszam ponownie!
Dosłownie wypchnął Vanessę i Kreola ze sklepu i od razu zamknął drzwi na zasuwę. Za szybą zakołysała się wywieszka „zamknięte”.
– A co on tak? – Mag podniósł brwi.
– Boi się, że się rozmyślimy – zachichotała Van. – Fajny był pierścionek, trochę nawet szkoda…
– Nie ma co żałować – krótko powiedział mag, wsiadając do toyoty. – Uruchom swój rydwan, bo obawiam się, że to on się zaraz rozmyśli.
– Dlaczego? – zainteresowała się wesoło. – Nawet jeśli brylant był fałszywy, taki pierścionek i tak jest wart więcej niż ten drobiazg.