Gdyby profesor Green miał lepszy słuch albo lepiej znał się na anatomii, mógłby rozpoznać usłyszany dźwięk. Było to uderzenie serca, pierwsze i niezwykle głośne. Nie ma się czemu dziwić – to serce milczało przez całe pięć tysięcy lat.
Rozdział 1
Kreol otworzył oczy. Z początku przez kilka minut nic nie widział – oczom potrzeba było czasu, zanim znów przystąpiły do pracy. Jeszcze więcej czasu potrzebowały płuca, by zacząć oddychać, i serce, aby znowu bić. Krew wolno popłynęła wyschniętymi przez tysiąclecia żyłami. Gęsta ciecz, którą tylko przy dużej dozie dobrej woli można nazwać krwią, nie miała ochoty przemieszczać się tak, jak nakazuje przyroda i tylko niezwykle silna wola Kreola pchała ją naprzód.
Minęła ponad godzina, nim eksnieboszczyk był w stanie poruszyć dużym palcem u nogi. Minęło jeszcze dwadzieścia minut i zdołał podnieść rękę. Profesor Green przewracał się już na drugi bok we własnym łóżku, gdy Kreolowi w końcu udało się wyleźć z trumny.
Nieboszczyk z ogromnym trudem stanął na nogi. Wyglądał teraz trochę lepiej niż wtedy, gdy leżał nieruchomo, ale nie była to wielka poprawa. Jego wyschniętą skórę nadal można było z łatwością przebić palcem, mętne oczy przypominały szklane paciorkowate oczka lalki, zaschnięte gardło świszczało przy każdym oddechu, serce biło nierówno, choć bardzo głośno. Do tego poruszał się z trudem, ledwie powłócząc nogami.
Kreol spróbował coś powiedzieć, ale z wyschniętych ust wydobyło się tylko chrypienie. Ze świstem wciągnął nosem powietrze i pokuśtykał w stronę półki, na której profesor ułożył pozostałe przedmioty. Ręką ze sztywnymi palcami niezgrabnie schwycił szkatułkę i podniósł ją do oczu. Druga ręka zagarnęła tabliczkę z napisem. Kreol przyjrzał się jej i rozciągnął usta w żałosnej imitacji uśmiechu – oba tak niezbędne przedmioty były tu, obok niego, nikt ich nie ukradł.
Szkatułkę odstawił na miejsce, a tabliczkę ujął mocno obiema dłońmi i spróbował przeczytać napis głośno. Źle mu poszło. Potężna magia zabezpieczyła go przed działaniem czasu, ale nawet ona nie była w stanie ochronić go całkowicie. Żałosny strzęp, jaki pozostał z języka, nie był w stanie poradzić sobie z wymówieniem choćby dwóch zrozumiałych słów, nie wspominając już nawet o kilku linijkach.
Zamyślony Kreol usiadł na brzegu sarkofagu. Dosłownie rwał się do dzieła – tak wiele spraw chciał załatwić teraz, gdy znowu był żywy. Ale przede wszystkim trzeba było odczytać zaklęcie. Po pierwsze, obiecał swemu niewolnikowi, że to zrobi, gdy tylko ożyje, a po drugie, bez tego i tak szybko znowu wyciągnie kopyta. A to znaczyło, że trzeba zmusić język do pracy, chociaż na pół gwizdka.
Ratunek pojawił się pod postacią zapomnianej przez profesora Greena szklanki wody stojącej na stole. Bezcenny płyn, bez którego na Ziemi nie byłoby ani jednej żywej komórki, lekko zmiękczył wyschnięte gardło Kreola. Trzymał w ustach każdy łyk przez kilka minut, zanim posłał go głębiej. Gdy poczuł, że język nadaje się znów do użytku, szybko zaczął czytać.
Kreol znów rozciągnął usta w uśmiechu, czując, że jego umęczone ciało się regeneruje. Oczywiście nie całkiem, ale teraz przynajmniej mógł się nie obawiać, że serce nagle przestanie bić w najmniej odpowiednim momencie. Wróciły mu także słuch i mowa. Oczy, dotychczas mętne, napełniły się czerwienią i miękko zaświeciły w ciemnościach.
Nagle szkatułka niedbale odstawiona na półkę przez profesora Greena, otwarła się sama i wyleciało z niej dziwne stworzenie. Dżinn. Najprawdziwszy dżinn. Nie miał nóg, ale całkiem dobrze zastępowała je para umieszczonych na plecach błoniastych skrzydeł. Ręce dżinna były dobrze umięśnione, a do tego każda wyposażona w sześć haczykowatych palców z zakrzywionymi pazurami. Oko miał tylko jedno, za to nad nim wyrastał najprawdziwszy róg w kolorze kości słoniowej, wywinięty do góry. Niżej połyskiwała pełna zębów złośliwie wyszczerzona paszcza. Ogólnie rzecz biorąc, stwór ten mógłby wzbudzić u każdego strach i szacunek, gdyby nie jeden mały, malusieńki drobiazg – dżinn, który wyleciał ze szkatułki, był tylko trochę większy od zwykłej myszy.
Hubaksis służył Kreolowi czterdzieści lat z górą. Plus, oczywiście, te pięć tysięcy, które obaj spędzili w głębokiej śpiączce, niewiele różniącej się od śmierci. Dżinnowi znacznie łatwiej jest dokonać takiego wyczynu niż człowiekowi, dlatego Hubaksis odrodził się praktycznie w identycznej postaci, jaką miał przedtem.
Tak, tak… Hubaksis był dość żałosnym dżinnem – jednym z najsłabszych w całym chanacie dżinnów i ifritów. Do tego przestępcą. Kreol w czasie ich znajomości nie dopytywał się zbytnio, czym tak rozsierdził Wielkiego Chana, ale właśnie z tego powodu dżinn zaprzedał mu się w niewolę. Zgodnie z prawem dżinnów, niewolnik nie należy do siebie i jakiego by nie popełnił przestępstwa, nie można go ukarać. Przynajmniej dopóki żyje jego pan.
Prawdę mówiąc, Hubaksis niespecjalnie przejmował się swoją sytuacją. Kreol był nie najgorszym panem, a dla dżinna niewola bynajmniej nie jest tak przykra jak dla człowieka. A co najważniejsze – był bezpieczny.
Ale potem Kreol zaczął się starzeć. Cała jego sztuka magiczna była bezsilna wobec nieubłaganego upływu czasu. O nie, nie bałby się zwyczajnej śmierci! Na szczęście istniały sposoby, żeby odłożyć ją na dowolnie długi czas (jakiż to problem dla maga?). Niestety, nie mógł skorzystać z żadnego z nich. Jakiś czas temu Kreol… zawarł pewną umowę. Dość pochopną, niestety. A kiedy nadszedł czas zapłaty, najbanalniej na świecie wystraszył się. Nadzwyczaj drogo przyszłoby zapłacić… I wtedy to Hubaksis zaproponował swemu panu, by posłużyć się dawno zapomnianym sposobem oszukania wierzycieli, a przy okazji zyskać nieśmiertelność. Metodą trudną i pokrętną, ale skuteczną.
Kreol pewnie nie skorzystałby z tej propozycji. Cały czas miał nadzieję jakoś inaczej wybrnąć z kłopotów. Ostatecznie, o tym, że trzeba posłuchać dżinna przekonała go pewna… znajoma. Mieli z magiem wspólne sprawy… A także pewnego rodzaju umowę, choć nieco inną. Wspólna sprawa. Zrealizować jej w starożytnym Sumerze było nie sposób – musieli poczekać co najmniej kilka tysiącleci. Czy warto wspominać, że śmiertelny człowiek, nawet mag, nie ma żadnej szansy, by przeżyć taki szmat czasu?
Przez długie dwa lata pan i jego sługa szykowali się do podwójnego rytuału, po którym obaj powinni pogrążyć się w długim śnie, praktycznie nieróżniącym się od śmierci. Kreol stracił większą część majątku i zamęczył niejedną setkę niewolników, budując grobowiec zdolny przetrwać pięć tysięcy lat – właśnie tyle potrzeba było, by wygasł kontrakt, który Kreol podpisał własną krwią. Dziwnym zrządzeniem losu amerykańska wyprawa archeologiczna odnalazła grobowiec na kilka tygodni przed dniem ożywienia.