– Prawdziwych mistrzów nie cenią nigdzie – burczał półgłosem. – Ani tutaj, ani w Sumerze…
Mamrotał, ale tak, żeby słyszano go w drugim pokoju. Nawet otworzył szerzej drzwi, żeby wszyscy dookoła wiedzieli, jaki jest niezadowolony. Van natychmiast pogłośniła dźwięk w telewizorze.
– Mimo wszystko nie rozumiem – nachmurzył jedyne oko Hubaksis, tępo wpatrując się w ekran. Nie rozumiał ani słowa, ale mimo to oglądał. – Jeśli ten człowiek poprawnie odpowie na pytanie, to dostanie pieniądze?
– Aha. – Vanessa obojętnie przytaknęła. – Dwadzieścia dolarów. Jeśli jeszcze raz odpowie – dostanie więcej.
– A jeśli źle odpowie? Zabiją go? – zapytał dżinn z wyraźną nadzieją.
– Oczywiście, że nie. Po prostu nie dostanie nagrody.
– Nawet nie obiją go pałkami?
– Nie obiją.
– Nawet nie wbiją gwoździa w plecy?
– Ależ masz fantazję… – Vanessa z wyrzutem pokręciła głową.
– To co w tym jest ciekawego? – Hubaksis był szczerze rozczarowany. – Pokaż lepiej walkę gladiatorów.
Vanessa też niezbyt lubiła te wszystkie intelektualne widowiska, dlatego bez specjalnych sprzeciwów zaczęła przerzucać kanały, szukając czegoś, co mogłoby być odpowiednikiem walki gladiatorów. Poszczęściło jej się – już przy piątej próbie trafiła na wrestling. Hubaksis natychmiast się zainteresował.
– To gladiatorzy?
– Tak.
– A dlaczego są bez broni?
– Bo to tacy gladiatorzy! – z rozdrażnieniem odpowiedziała Van.
– Bójka na pięści to zajęcie dla tłuszczy – natychmiast zawyrokował dżinn. Patrzył jeszcze przez kilka sekund, a potem zawołał ze wzburzeniem: – Przecież to nie jest prawdziwa walka! Wszystko jest ustawione! Patrz, patrz, ten uderzył tamtego stołkiem, a nawet żeber mu nie złamał! Tak się nie zdarza!
– A może jest osłonięty tarczą siłową? – odezwał się Kreol, który wszystko doskonale słyszał. – Pamiętam, kiedy byłem jeszcze czeladnikiem, zarabiałem, pomagając najemnikom wygrywać pojedynki… Zawiniesz takiego w magiczny kokon i można go okładać czymkolwiek, nawet świątynią Enlila…
– Nie, panie, gdybyś sam zobaczył, nie mówiłbyś takich rzeczy! – zdecydowanie zaprzeczył Hubaksis. – Wyraźnie nie uderzył z całej siły! Wszystko jest ustawione, na pewno! W tym świecie nawet gladiatorzy są niepełnowartościowi!
Vanessa z niezadowoleniem wydęła wargi. Jej też nie podobał się wrestling, ale jakim prawem ten beznogi krasnal narzeka na coś, o czym nie ma pojęcia?
W tym czasie Kreol zakończył pracę nad amuletem. Nie znalazł w nim nic podejrzanego, ale nie rozwiało to wszystkich jego wątpliwości. Aby ostatecznie się uspokoić, postanowił zastosować najcięższą broń – jednego ze swych osobistych demonów. Mag szybkim ruchem musnął rytualnym nożem nadgarstek tak, aby krew kapnęła do podstawionej czary i ściszonym głosem wymamrotał:
– Twoim imieniem i swoją krwią przywołuję cię, Skaramachu. Przybądź i powiedz mi wszystko, co pragnę wiedzieć, przyzywam cię imieniem Marduka i jego pięćdziesięciu wcieleń. Przyjdź, skosztuj mojej krwi oddanej dobrowolnie.
Skaramach nie należał do legionu Eligora, a więc nie dotyczyła go umowa zawarta przez Kreola w zamierzchłych czasach. Dlatego mag musiał zapłacić – bezpłatnie demon nie pracował. Przy czym kilka kropli krwi nie było zbyt wygórowaną zapłatą, a znosić ból Kreol nauczył się w wieku piętnastu lat. Jego pierwszy nauczyciel był urodzonym sadystą i często zabawiał się, odcinając uczniom kończyny i przywracając je potem na miejsce. Tych, którzy w czasie „operacji” krzyczeli z bólu, bił do nieprzytomności posochem. Odlanym z czystego brązu.
Skaramach nie ociągał się. Pojawił się jakby znikąd i zawisł w powietrzu na wysokości brzucha Kreola – szarobury stwór wielkości ludzkiej głowy, podobny do nieprawdopodobnie otyłego pająka. Miał osiem pajęczych nóg wystających z porośniętego sierścią tułowia, na grzbiecie sterczało mu kilka długich i cienkich „wąsików”, a głowa przypominała łeb żuka, choć z paszczą bestii.
Ten niewielki demon był zazwyczaj wykorzystywany właśnie do sprawdzania, czy w przedmiotach lub miejscach nie kryją się jakieś niebezpieczne paskudztwa, ale można było go wykorzystać także w inny sposób. Na przykład, można było mu rozkazać, aby kogoś zabił. Kreol nieoczekiwanie poczuł palenie w piersiach – ochronny amulet prawie krzyczał, ostrzegając o niebezpieczeństwie.
– Co to znaczy, pomiocie Lengu?! – Mag groźnie popatrzył na Skaramacha.
Ale ten nie uznał za stosowane nawet się przywitać. Uważnie popatrzył na Kreola owadzimi oczami, a potem szybko otworzył pysk i wystrzelił cieniuchną pajęczynę. Pajęczyna ta mogła przeniknąć na wylot nawet najtwardsze metale, ale teraz haniebnie rozpłynęła się, pochłonięta przez zaklęcie Osobistej Ochrony. Jednakże tuż za nią pojawiła się następna, która zniszczyła kolejną Osobistą Ochronę. Trzecia pajęczyna przeszła przez Kreola jak przez masło, zostawiając po sobie maleńką dziurkę w prawym płucu i krótkotrwały ból.
Wszystko to trwało nie dłużej niż trzy sekundy. Kreol, który nie spodziewał się zdrady ze strony Skaramacha, wiernie służącego mu niejedno dziesięciolecie, w pierwszej chwili nie zadbał o ochronę. Ale już w następnej zareagował.
– Na łono Tiamat! – krzyknął, wzburzony, aktywizując jednocześnie dwa zaklęcia: Zbroję Marduka i Ognistą Kopię.
Zbroja Marduka służyła przede wszystkim do ochrony przed wrogimi demonami Lengu – była w stanie odbić znaczną część ich arsenału. Ognista Kopia natomiast… Wyobraźcie sobie bijący z ludzkiej dłoni słup ognia grubości męskiego ramienia, a będzie wiadomo, co magowie rozumieją pod pojęciem kopii.
Skaramach z nieludzką szybkością uchylił się przed Ognistą Kopią i uniósł się aż pod sufit. Kreol gniewnie zaryczał i rzucił w przeciwnika zaklęcie Paraliżu. Nie dało to jakiegoś specjalnego efektu – ten rodzaj Paraliżu świetnie działa na stałocieplnych, ale niestety Skaramach był prawie całkiem pozbawiony krwi.
Latający pająk złośliwie zarechotał i wystrzelił cały pęk pajęczyny, która przeniknęła przez meble i ściany, ale nie zostawiła nawet zadrapania na ciele sumeryjskiego maga. Jednakże Zbroja Marduka wyraźnie pobladła – żadne zaklęcie obronne nie może ochraniać swojego właściciela wiecznie. Niektóre działają tylko przez określony czas (zazwyczaj niezbyt długi), inne mogą pochłonąć lub odbić tylko określoną liczbę ciosów, inne bronią tylko przed czymś konkretnym, na przykład przed ogniem lub piorunem, jeszcze inne dają nieprzyjemne efekty uboczne. (Kokon Absolutnej Ochrony działa praktycznie wiecznie, ale mag chroniony tym zaklęciem praktycznie nie może nawet drgnąć, gdy więc niebezpieczeństwo nie mija, czarodziej po prostu dusi się wewnątrz własnej ochrony).
Kreol zrobił dziką akrobację, unikając kolejnej porcji demonicznej pajęczyny i szczupakiem skoczył w stronę łóżka, gdzie leżał magiczny łańcuch. Jednak Skaramach świetnie wiedział, co to jest (Kreol niejeden raz stosował łańcuch przeciwko niemu), dlatego błyskawicznie znalazł się między magiem a jego instrumentami, odstraszająco szczerząc kły. Kreol uderzył go Błyskawicą i w czasie, gdy demon wił się z bólu – przed Błyskawicą praktycznie nie da się uchylić, ale nie jest ona zbyt efektywna przeciwko demonom takim jak Skaramach – uderzył Rezonansem Dźwiękowym, który odrzucił potwora na ścianę.
– Aha! – wrzasnął mag, chwytając łańcuch. – Uważaj teraz, pomiocie Lengu!
– Co się tam u ciebie dzieje? – zawołała Vanessa, która dopiero teraz oderwała się od telewizora. Całkowicie nieprawdziwe, ale jednak efektowne walki „gladiatorów” tak wciągnęły ją i Hubaksisa, że zupełnie nie słyszeli odgłosów magicznej bitwy rozgrywającej się w sąsiednim pokoju.