Выбрать главу

– Ja… ja nie chciałam. – Vanessa okropnie się przestraszyła. – Przecież cię uratowałam!

– Dlatego nie złoszczę się na ciebie – smętnie oświadczył Kreol. – Co za szalony świat – każdy głupek może wziąć taki amulet, jak twój…

– To się nazywa „pistolet”, panie – wysapał dżinn, dociągnąwszy w końcu na miejsce nóż dwa razy większy od niego samego.

– Co za różnica… Nie, trzeba nałożyć na siebie więcej zaklęć ochronnych. Twój świat jest jeszcze gorszy niż mój, a do tego okazało się, że Troy żyje.

– A więc nie jesteś na mnie zły? – ostrożnie upewniła się Vanessa, patrząc na zakrwawionego maga.

– Nie. Ale dziękować też nie będę. Zarobiłaś jeden punkt i jeden straciłaś. W sumie – zero.

– A w takim razie po co ci nóż?

Kreol ze złością zgrzytnął zębami i pokazał do czego potrzebny mu jest nóż – zaczął dłubać w ranie, wyjmując z niej kulę. Jeśli odczuwał ból, to nie pokazał tego po sobie. Wyjąwszy kulę, mag wyszeptał zaklęcie Uzdrowienia – rana po kuli zaczęła szybko się zmniejszać, aż całkiem znikła. Przy okazji wyleczony został cały brzuch – zrobił się różowy i gładki.

– A mimo wszystko – kim jest Troy? – Vanessa nie dawała za wygraną.

– Moim krewnym – niechętnie odpowiedział mag. – Hańba naszego rodu. Zdaje się, że jego pradziadek był bratem mojej babki… albo na odwrót – jego babka była siostrą mojego pradziadka…

– Nie pamiętasz nawet, kim jest dla ciebie? – zdziwiła się Van. – Kuzynem czy wujem?

– A co za różnica – parsknął Kreol lekceważąco. – Mam… miałem mnóstwo krewnych. Co prawda dalekich – bliskich nie. Matka umarła podczas porodu, a ojciec… Ojciec, moim zdaniem, przypominał sobie o moim istnieniu tylko wtedy, gdy nawinąłem mu się pod rękę. Urodziłem się, gdy miał już siedemdziesiątkę – też był magiem, a magowie starzeją się wolniej. Braci ani sióstr nie miałem, dzieci też nie.

– A żonę?

Kreol zrobił taką minę, że Vanessa od razu zrozumiała – należał do tych, których przyjęto nazywać zatwardziałymi kawalerami.

– Nie, trzeba szybko przenieść się do innego domu – zagryzł wargi Kreol. – Jeśli Troy żyje, trzeba przygotować się do obrony. Kingu go wie, gdzie teraz jest i ile sił zgromadził… Że też go nie dobiłem… Ten dom jest za duży – nie da się go otoczyć stałą tarczą. Za długo by to trwało. Szachszanor – mój stary pałac – woziłem się z nim prawie dwa lata… Chociaż wtedy byłem młodszy. Ale tak czy siak, potrzebne jest coś mniejszego. Troy się nie uspokoi…

– A dlaczego w ogóle chce cię zabić? Myślałam, że krewni powinni się kochać nawzajem – odezwała się Van.

Kreol i Hubaksis popatrzyli na siebie, a potem jednocześnie zachichotali. Śmiali się tak długo i głośno, że Vanessa na serio się obraziła.

– Mam z Troyem… stare porachunki – ugodowo odpowiedział Kreol, gdy w końcu opanował atak wesołości. – Jeszcze z czasów, gdy zajmowałem stanowisko Głównego Maga. Zawsze uważał, że to miejsce należy się jemu, a ja, sama rozumiesz, nie zgadzałem się z tym. Chociaż nie, kłamię, w rzeczywistości to zaczęło się znacznie dawniej…

– Czy to nie było wtedy, jak ty, panie… – wtrącił się Hubaksis.

– Milcz, niewolniku! – warknął mag. – To wszystko jest już tylko przeszłością! Wyrównaliśmy z Troyem rachunki i teraz to on jest mi winien dwa albo i trzy życia! Dlatego go zabiję – zakończył całkiem już spokojnie.

– Oczywiście, że zabijesz. Ale najpierw będziesz musiał doprowadzić do porządku mój pokój! – zażądała Van tonem nieznoszącym sprzeciwu. – I to szybko!

Rozdział 6

Wzywam cię i zaklinam, duchu Agaresie!

Vanessa weszła do pokoju, gdy mag kończył wymawiać zaklęcie. Tuż przed nim wisiał Hubaksis trzymający pieczęć Agaresa – mglisty dysk, na którym widoczne było coś podobnego do dzbanka ozdobionego krzyżem.

Powietrze zgęstniało i w pokoju pojawił się Agares – duży, barczysty demon z twarzą pokrytą bruzdami i zaskórnikami. W miejscu oczu miał dziury, w których płonął ogień, a zamiast rąk – łapy zakończone pazurami.

– Słucham, magu! – zagrzmiał demon. – Co rozkażesz?

– Naucz mnie i mojego dżinna języka, którym mówią w tym kraju – spokojnie rozkazał Kreol.

– W końcu się zdecydował – zawarczała Vanessa. – Mógł się go nauczyć jeszcze wczoraj. Pamiętaj, przed Louise musisz udawać. Powiedziałam jej, że nie mówisz po angielsku…

– Wykonać? – zasępił się demon, uważnie słuchając jej monologu.

– Wykonać, wykonać. – Van machnęła ręką. – Stop, zatrzymaj się! Wiesz co, realizatorze życzeń, naucz ich jeszcze chińskiego… tak na wszelki wypadek.

– Chwila, moment! – oburzył się Agares. – Zgodnie z umową mam obowiązek spełnić tylko jedno życzenie! Jedno! Mogę nauczyć języka, odszukać człowieka albo spowodować trzęsienie ziemi. Wybraliście naukę języka – wspaniale! Ale jeśli nauczę języka dwie osoby, to będą już dwa życzenia!

Kreol skrzywił się złośliwie i pokazał demonowi magiczny łańcuch.

– Nie, przecież nie odmawiam! – szybko poprawił się Agares. – Ale dwa języki i dwie osoby to aż cztery życzenia, a to już zdecydowanie za dużo! Znajcie miarę, ludzie!

Kreol trochę posapał, ale potem niechętnie kiwnął głową.

– Dobrze, tylko angielski. Ale obydwóch!

– Obydwóch, obydwóch… – Demon wyciągnął łapy w obronnym geście. – Czyli co, wykonać?

– Wykonuj!

– Ma być odmiana amerykańska! – znowu wtrąciła się Van. – Brakuje tylko, żeby zaczęli mówić z brytyjskim akcentem.

Kreol nie do końca zrozumiał, o czym ona mówi, ale w milczeniu skinął głową, zgadzając się na poprawkę.

– Wykonuję… poczekajcie chwilę… gotowe. Żegnajcie!

Agares znikł, a Vanessa sceptycznie popatrzyła na Kreola i Hubaksisa. Na pierwszy rzut oka nie było widać po nich żadnej różnicy.

– Powiedz coś – poleciła z powątpiewaniem.

– A co mam ci powiedzieć, kobieto? – zdenerwował się Kreol.

Van wprost emanowała radością. Słowa były niegrzeczne, ale wypowiedziane poprawną angielszczyzną. Wręcz wspaniałą, bez śladu obcego akcentu. Żaden Amerykanin nie byłby w stanie odróżnić maga od swoich rodaków.

– Chcę jeść! – oznajmił Kreol, otwierając drzwi do dużego pokoju.

– Ja też, panie, ja też – przyłączył się Hubaksis.

– Milcz, niewolniku. Ciebie nikt nie pyta. Kobieto, czy kolacja jest gotowa?

– Tak w ogóle to mam imię – sucho zauważyła Vanessa. – A kolacji nie ma. Nawet jeszcze nie zaczęłam szykować.

– Rozumiem. – Kreol kiwnął głową. Wbrew oczekiwaniom wyglądał na nadspodziewanie zadowolonego. – To nawet lepiej – wypróbujemy mojego nowego Sługę. I tak, Sługo, przygotuj kolację na trzy osoby i nakryj stół!

W stronę kuchni pomknął podmuch żywego wiatru, jedzenie zawirowało w powietrzu z ogromną prędkością, podzieliło się na kawałki, a potem znowu scaliło w nową kompozycję.

– Tak czy siak, trzeba będzie poczekać – z filozoficznym spokojem powiedziała Vanessa.

– A to niby dlaczego?

– A dlatego, że bez względu na to, jaki jest szybki, zupa nie ugotuje się od tego prędzej – uśmiechnęła się dziewczyna.

– Nie doceniasz mojego Sługi. – Kreol również rozciągnął wargi w uśmiechu. – Nie obowiązują go żadne ograniczenia.

Jakby na potwierdzenie jego słów, na stole zabrzęczały trzy talerze z czymś parującym. Wszyscy patrzyli na nie w milczeniu.

– Nie ma o czym gadać, szybko gotuje… – przerwał milczenie Hubaksis.