Выбрать главу

– A, już nanosiliście… – Kreol wyciągnął fałszywy wniosek. – Gdzie ona jest?

Vanessa ciężko westchnęła i dosłownie za rączkę zaprowadziła Kreola do łazienki. Zasmucony Hubaksis leciał za nimi. Najprawdopodobniej mag już odwiedzał łazienkę. Tym niemniej wyraźnie nie miał pojęcia, jak tu wszystko działa. Przekonało o tym Vanessę jego pierwsze pytanie.

– A gdzie jest piec? – zapytał.

– Jaki znowu piec? – zdumiała się Vanessa.

– Jak to, jaki? Do podgrzewania wody, oczywiście – fuknął mag pogardliwie. – A przede wszystkim, gdzie jest woda?

Vanessa westchnęła ponownie. Sytuacja wyglądała gorzej, niż się jej wydawało.

W milczeniu odkręciła oba kurki i wsunęła pod strumień wody kościstą rękę Kreola. Ten ze zdziwieniem potrzymał ją w ciepłej wodzie i jego twarz rozjaśnił uśmiech.

– Wspaniale! – zawołał. – Przyszłość nie jest taka zła.

– Naciśniesz tę dźwignię, popłynie gorąca woda. Naciśniesz drugą – popłynie zimna – pokrótce objaśniła Vanessa. – Napełni się po brzegi – właź i myj się. Zrobić pianę?

– Ośmielę się przypomnieć, panie, że opowiadałem ci wczoraj o tym systemie – mruknął obrażony Hubaksis.

– Milcz, niewolniku – odpowiedział Kreol leniwie. – Kobieto, odwróć się, żebym mógł się rozebrać!

– I tak wszystko już widziałam! – fuknęła Van. – Pamiętasz, jak stałeś prawie goły w pokoju profesora? Już się napatrzyłam, starczy mi wrażeń do końca życia…

– Logiczne – musiał przyznać mag. – Mimo wszystko, odwróć się.

Vanessa, nie przestając ironicznie fukać, odwróciła się i poczekała, aż rozlegnie się plusk wody. Dopiero wtedy spojrzała na maga.

Kreol siedział zanurzony w wannie do pasa. Po zdjęciu ubrania znowu wyglądał jak nieboszczyk – twarz poprawił sobie jeszcze wczoraj, a brzuch – po niecelnym wystrzale Vanessy, ale pozostałymi kawałkami ciała nie miał czasu się zająć. Szczególnie kiepsko wyglądała pierś – skóra zetlała do tego stopnia, że przez dziury widać było żebra.

– Mój Boże! – westchnęła Van. – Zapomniałam jak okropnie wyglądasz! Musisz jak najszybciej coś z tym zrobić – co poniektóre trupy wyglądają lepiej!

– Właśnie taki miałem zamiar – uspokoił ją mag. – Sługo, przynieś magiczną księgę!

Włosy Vanessy rozsypały się, porwane podmuchem wiatru i po chwili magiczna księga zawisła tuż obok maga.

– Sługo, otwórz ją na zaklęciu Uzdrowienia i trzymaj przede mną! – nakazał Kreol.

Zaszeleściły stronice przewracane niewidzialną ręką i Kreol zaczął niezbyt głośno odczytywać niezrozumiałe słowa.

– Nie umiesz na pamięć? – Vanessa uniosła brwi.

– Nie umiem – odpowiedział mag uprzejmie, doczytawszy ostatnie słowo. – To co przeniosłem na papier, wywietrzało mi z głowy. Sam nie wiedziałem, że tak będzie.

Po umieszczeniu w pamięci pięciu zaklęć, Kreol aktywował je wszystkie naraz jednym ruchem ręki. Vanessa patrzyła zafascynowana, jak jego piersi, ręce i wszystko poniżej pokrywa się nową skórą, która natychmiast nabiera różowej barwy jak u noworodka. Co prawda, nie było na niej ani jednego włoska, jakby mag bardzo dokładnie ogolił całe ciało.

– Nieźle! – Pokiwała głową z szacunkiem. – Jeśli nawet nie znajdziesz innej pracy, możesz zarabiać miliony jako lekarz. A tak przy okazji, wyskoczyła mi krosta na ramieniu, możesz ją zlikwidować?

– Nic prostszego. – Kreol wzruszył ramionami. – Będę potrzebował wody, kociej sierści, garści jęczmienia, kilku ziaren fasoli i trochę próchna. Drzewo może być byle jakie, ale koniecznie zgniłe. Najlepsze jest z pieńka.

– Z tym możemy chwilowo poczekać. Myj się szybko i w ogóle doprowadź do porządku. Wkrótce mamy umówione spotkanie z agentem nieruchomości.

– Z kim? – odezwał się Hubaksis.

– Sprzedawcą domów!

– Słusznie – pochwalił dżinn. – Pan i ja potrzebujemy dużego domu.

– Tylko ma w nim być taka sama wanna – zażądał Kreol, ukończywszy jeszcze jedno Uzdrowienie. – A jeszcze lepiej – większa.

– Tak, w starym pałacu pan miał bardzo dużą wannę – konfidencjonalnym tonem obwieścił dżinn. – Mieściła się w niej nawet Wielka Gula, gdy odwiedzała naszą siedzibę.

– Milcz, niewolniku! – nieoczekiwanie wybuchnął mag. Momentalnie zaczerwienił się i wyglądał na strasznie speszonego. – Ciebie to nie dotyczy!

– Dobrze, nie będziemy ci przeszkadzać. – Van grzecznie wyszła z drzwi, łapiąc po drodze dżinna za skrzydło. Po powrocie do dużego pokoju natychmiast zapytała, skręcając się z ciekawości: – Kto to jest ta Gula?

– Wielka Gula! – Hubaksis z szacunkiem uniósł palec. – Jest w połowie boginią, a w połowie dżinniją. A do tego władczynią wszystkich ghuli i kutrubów! Najlepsza lekarka ze wszystkich, jakie znam.

– Była tak wysoka? – zdziwiła się Vanessa. Po tych wszystkich magach, dżinnach i demonach, bogini zaskoczyła ją tylko trochę.

– Oczywiście! – Hubaksis pokręcił palcem w okolicy skroni. – Znasz przecież nasz język! Co, twoim zdaniem, oznacza jej imię?

– „Gula”…? – zastanowiła się Van. – „Duża”?

– Właśnie! A „ghul” – „duży”.

– Ale jaka jest duża?

– Jak by ci tu powiedzieć… W twojej chacie na pewno by się nie zmieściła.

Za drzwiami rozległ się plusk i przekleństwa. Kreol starał się wyjść z wanny, ale kiepsko mu to szło. Być może kończyny nie słuchały go jeszcze jak należy, a być może w starożytnym Sumerze wanny były całkiem inne. W końcu jednak udało mu się wydostać.

– Sługo, weź ręcznik i wytrzyj mnie! – usłyszała Van. Mimowolnie parsknęła, słysząc ten okrzyk zdradzający prawdziwego sybarytę. Jednak po chwili władczy ton zmienił się w dziki wrzask i plugawe wyzwiska.

Drzwi otwarły się. Z łazienki powoli wyszedł Kreol, obwiązany byle jak wokół bioder ręcznikiem Louise. Vanessa pomyślała, że Louise na pewno zrobi awanturę, gdy odkryje, że ktoś wycierał się jej ręcznikiem. Jednak przestała się tym przejmować, gdy zobaczyła, w jakim stanie znajduje się mag.

Był całkowicie suchy, pod tym względem nie było się do czego przyczepić. Ani kropli wilgoci, nawet włosy wyglądały jakby wyszły spod suszarki. To znaczy – gdyby znajdowały się na miejscu. Za to skóra maga przedstawiała się tak, jakby ktoś przejechał po niej pilnikiem – czerwona i podrapana.

– Zupełnie zapomniałem, że on nie nadaje się do pomocy przy czynnościach osobistych – wyjęczał Kreol, patrząc z nienawiścią na wiszący na szyi amulet. – Czasami nadmierny pośpiech tylko szkodzi…

Vanessa przypomniała sobie, jak szybko wyciera się zwykły człowiek, pomnożyła to przez sto i przeraziła się. Nawet najdelikatniejszy ręcznik przeciągnięty po ciele z prędkością błyskawicy działa niczym papier ścierny.

– A niech to diabli, za godzinę mamy spotkanie z agentem! – Vanessa popatrzyła na zegarek. – Jak pojedziesz w takim stanie?

Kreol spojrzał na nią spod oka, coś cicho zamruczał i skóra natychmiast wróciła do pierwotnego stanu.

– A tak przy okazji – przypomniał sobie mag. – W nocy popracowałem trochę nad twoimi monetami. Jakby co, są na stole, możesz je zabrać.

Okazało się, że monety, o których mówił Kreol, pochodziły ze słoika z jednocentówkami. Vanessa zbierała je specjalnie do gry w lotto. Wszystko było z nimi w porządku poza tym, że ich wartość wzrosła kilkadziesiąt razy. Mówiąc krótko, Kreol zmienił garść drobniaków w garść złota.

Rozdział 7

Tak więc, panno Lee i panie… eeeee…

– Kreol – szybko podsunęła Van. – Laurence Kreol.

Nie miała pojęcia, skąd przyszło jej do głowy akurat imię Laurence. Ale magowi było najwyraźniej wszystko jedno. Nieporuszony dłubał w nosie, sceptycznie patrząc na agenta nieruchomości.