– Nie, myślę, że nasz cesarz – przy okazji, zapamiętaj na przyszłość, że u nas nie ma cesarza tylko prezydent – to jest coś trochę innego… Myślę, że on po prostu udawałby, że nic nie zauważył. Chociaż, oczywiście, po czymś takim będzie cię znacznie mniej szanował.
– W takim razie rzeczywiście żaden z niego cesarz! – fuknął dżinn pogardliwie. – Mój pan jest tylko magiem, ale nie radziłbym obrażać go w taki sposób, jeśli nie chcesz zmienić się w kupkę popiołu.
Kreol rzeczywiście był nie w sosie. Przebywał w jednym z oddalonych pokoi i klnąc cicho pod nosem, oddawał się dość dziwnemu zajęciu. Stukał w ścianę, wypowiadał kilka słów i przechodził dalej. W miejscu, gdzie jego dłoń dotknęła tapety, na ułamek sekundy pojawiało się czerwonoróżowe światło, ale nic więcej się nie działo.
W tym samym pomieszczeniu pracował Magiczny Sługa. To, nad czym się biedził, kiedyś było zwykłym polanem, ale teraz przypominało bardziej podstawkę pod książkę. Dokładnie rzecz ujmując, pod jedną, jedyną książkę. Masywna, wysoka, na czterech nóżkach, była przeznaczona pod magiczną księgę Kreola. Z każdą chwilą coraz wyraźniej wyłaniała się z drewna, jakby ktoś ostrożnie wyjmował podstawkę z opakowania.
– Miło cię widzieć. – Kreol z roztargnieniem przywitał Vanessę, nawet się nie odwracając.
– Ciebie też – odpowiedziała. – Co robisz?
– Buduję ochronę. Mój dom moją twierdzą – odpowiedział mag smętnie. – A nuż Troy znowu podeśle jakąś niespodziankę. No i kocebu z tego wyjdzie niezgorsze…
– To co, spodobał ci się domek? – zapytała Vanessa groźnie, nie słuchając jego wynurzeń.
– I to jak! – Kreol nieco się ożywił. – Mojemu staremu pałacowi oczywiście nie sięga do pięt, ale widać, że mag go budował! Po prostu oddycha życiem! Nie to, co te kamienne pudełka…
– Tak, życiem oddycha. – Van pokiwała głową. – Aż za bardzo!
– A, spotkałaś już naszego nowego skrzata? – zaśmiał się mag, odwracając się wreszcie twarzą do dziewczyny. – Moim zdaniem to bardzo pożyteczny nabytek. Sługa amuletu jest niezły, ale jest porządnie zacofany i nie może samodzielnie pracować.
– Nie, Hubert mi się nawet podoba. Mówię o kimś innym!
– O duchu? – Kreol podniósł brwi. – A w czym on ci przeszkadza? Całkiem niegroźne stworzenie, chociaż bezużyteczne. Oczywiście, jeśli chcesz, mogę go wygnać. Będę potrzebował liścia buku…
– Nie! – Vanessie zaczęły puszczać nerwy. – Nie widziałam jeszcze tego ducha, ale czort z nim, niech zostanie, jeśli jest taki nieszkodliwy… Chodzi mi o strych!
– Strych? A co jest nie tak ze strychem?
– Byłeś tam?
– Jeszcze nie miałem czasu… Niewolniku, byłeś na strychu?
– Wybacz, panie, jakoś mi nie przyszło do głowy. – Hubaksis wzruszył ramionami. – A co tam jest takiego?
– Czyli Hubert wam nie powiedział – stwierdziła Vanessa, skrywając satysfakcję. – U nas na strychu mieszka potwór!
– To znaczy? – zasępił się Kreol.
Van pokrótce przekazała mu historię opowiedzianą przez sąsiada jąkałę i dokończoną przez uriska.
Nie zdążyła dopowiedzieć ostatniego słowa, gdy z góry rozległ się nieco przytłumiony chichot. Nie był ani bardzo okropny, ani zbyt głośny – można było pomyśleć, że na pierwszym piętrze ktoś ogląda śmieszną komedię. Jednakże efekt był całkiem inny, gdy wiedziało się, że dźwięki wydaje stwór mieszkający na strychu.
– Tak – krótko powiedział mag, powoli unosząc twarz ku sufitowi. Jedną ręką pochwycił laskę, w drugą wziął łańcuch i zdecydowanym krokiem ruszył wzdłuż korytarza. Vanessa zastanowiła się chwilę i ruszyła w ślad za nim.
W holu o mało co nie zderzyli się z Hubertem. Skrzat, tak jak wcześniej, wręcz emanował poczuciem własnej wartości.
– Kolacja gotowa, sir! – oznajmił uroczyście. – Czy mam podawać?
– Później – rzucił Kreol. – Najpierw muszę zrobić porządek z pasożytem w moim domu! Dlaczego nie powiedziałeś mi o stworzeniu na strychu?
Pan nie pytał, sir – nadął się urisk. – Jednak proszę powstrzymać się od pochopnych działań. Jak już wspominałem panience, stworzenie nie opuszczało strychu od dwustu lat i najprawdopodobniej nadal nie będzie go opuszczać. Po co narażać się na zbędne niebezpieczeństwo?
– Ty. – Palec Kreola oparł się o pierś skrzata. – Powiedz: to jest mój dom czy nie?
– Pański, sir. Pański i panienki Vanessy, o ile wiem.
– Dobrze. A jeśli jest mój, to jest mój w całości – od piwnicy po strych! I nie potrzebuję nieproszonych gości, którzy nie płacą czynszu i nie przynoszą żadnego pożytku, ale za to zajmują całe piętro! Dlatego teraz pójdę i zobaczę, co za wesołek tam siedzi!
Hubert westchnął i rozłożył ręce, przyznając Kreolowi rację. Ale widać było, że nie zmienił zdania na ten temat.
Schody prowadzące na pierwsze piętro dawno już należało wyremontować. Okropnie skrzypiały i w każdej chwili mogły rozlecieć się pod nogami. Na szczęście, nikt z wchodzących na górę nie był specjalnie ciężki.
A jednak te schody wyglądały jak arcydzieło w porównaniu ze swym odpowiednikiem prowadzącym na strych. Na wszelki wypadek Kreol nakazał wchodzić pojedynczo.
Za to drzwi odcinające przejście zbudowano tak, by mogły przetrwać wieki. Mało tego, że były grube jak drzwi do bankowego sejfu, to jeszcze wzmocniono je dodatkowymi pasami stali, równomiernie wtopionymi w ściany. Ten, kto to zrobił, zdecydowanie nie chciał, żeby na strych ktokolwiek wchodził. Albo z niego wychodził, co było bardziej prawdopodobne.
Sztab było tyle, że drzwi ledwie było zza nich widać. Jednak dziurka od klucza, o dziwo, była widoczna. Vanessa nie była w stanie pokonać ciekawości i schyliła się, żeby popatrzeć.
W następnym momencie dziko krzyknęła i odskoczyła od drzwi na dobre trzy metry. Rzecz w tym, że jedyne, co zobaczyła w dziurce, było czyjeś oko. Z tamtej strony ktoś na nią patrzył…
Ponownie rozległ się chichot.
– Dość żartów! – zawołał Kreol. – Wszyscy na boki! Jestem cały napełniony magią i teraz trochę jej wypuszczę!
– Proszę cię, sir, opamiętaj się. – Hubert podjął ostatnią próbę, zanim odskoczył na bok.
– Chcesz mnie uczyć? – Mag wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Nieważne, kto siedzi na tym strychu, za chwilę spotkamy się twarzą w twarz!
Kreol skierował laskę w stronę drzwi. Z magicznego oręża wytrysnął oślepiający płomień o grubości ołówka i zaczął rozcinać drzwi, podobnie jak laserowy skalpel przecina skórę. Kreol skończył usuwać przeszkodę, uśmiechnął się nieznacznie i pchnął ją ręką. Drzwi drgnęły i powoli upadły do środka, rozległ się głuchy huk, a w powietrze podniósł się tuman kurzu.
Gdy kurz opadł, Vanessa odruchowo ruszyła naprzód. Teraz strasznie żałowała, że nie zdążyła jeszcze rozpakować walizki. Oczywiście, służbowy pistolet nie był raczej bronią na demony, ale mimo wszystko z nim czuła się pewniej. W walce ze Skaramachem okazał się całkiem przydatny! Ale po co żałować czegoś, czego nie da się zmienić?
Wewnątrz było przestronnie, ciemno i całkiem pusto. Na podłodze leżała leciwa warstwa kurzu, ściany gęsto pokrywały pajęczyny, ale nie widać było ani śladu tego, kto podglądał ją przez dziurkę od klucza. Jedyną, zdecydowanie niepasującą tu rzeczą, był widniejący w oddalonym końcu strychu pentagram. Magiczna pięcioramienna gwiazda blado świeciła w mroku.
– Sir, bardzo proszę tam nie wchodzić – nalegał skrzat.
– Nie ma sensu teraz go powstrzymywać! – rzuciła Vanessa ze złością. – Drzwi i tak są zniszczone!