– Gdyby nie był teściem Lugalbandy, dawno bym go…
– I nasz Wielki Chan.
– Brrr… Nie przypominaj mi nawet.
– I…
– Zamilkniesz w końcu?! – krzyknął mag, opryskując Hubaksisa śliną. – Wiem, ilu wrogów… miałem! Ha, niewolniku, teraz wszystkich gryzą robaki!
– Nie byłbym taki pewny – zapiszczał dżinn wstrętnym głosikiem. – Wielki Chan na własne oczy widział Wielki Potop, więc mógł z łatwością dożyć do tych czasów. No i Eligora trudno wykończyć…
– Wykończę go – obiecał mag posępnie. – I jego, i jego pana, i wszystkich pozostałych, ilu ich tam zostało… Niech no tylko odzyskam siły.
Kreol z mrocznym wyrazem twarzy zaczął spacerować po pokoju, zatrzymując się na długo obok każdego nieznanego przedmiotu. To znaczy koło każdego. Szczególnie zainteresował go zegarek elektroniczny, spokojnie migoczący na biurku.
– Magiczny napis, panie! – zachwycił się Hubaksis, zaglądając magowi przez ramię.
– Gdybym jeszcze wiedział, co znaczy. Prostokąt, pałeczka, dwie kropki, krzywa kreska, prostokąt… Hmm… drugi prostokąt też zmienił się w pałeczkę…
– Czy to są litery?
– Nie wiem! – Kreol zmarszczył się ze złością. – Jedno jest jasne – trafiliśmy do siedziby maga.
– No nie wiem… – powątpiewał dżinn.
– Nie ma żadnych wątpliwości, niewolniku! Kto jeszcze mógłby mieć w domu takie rzeczy?! Oczywiście, że to mag – kto inny ustawiłby na środku komnaty sarkofag z martwym ciałem?
– Mała jakaś ta komnata…
– Być może to biedny mag. – Kreol wzruszył ramionami. – Chociaż z drugiej strony… Nie wygląda na siedzibę maga, gdy się dobrze przyjrzeć. Nie czuję tu magii. Cała magia tutaj… to ja i ty. No i oczywiście jeszcze mój sarkofag.
– I moja szkatułka – dodał dżinn.
– Tak, oczywiście, szkatułka – z roztargnieniem zgodził się Kreol. – Nie widzisz gdzieś w pobliżu moich narzędzi?
– Jakich narzędzi, panie?
– Takich narzędzi! – Postukał się w głowę mag. – Moich! Magicznych! Tych, które wzięliśmy ze sobą do grobowca! Bez których trudno mi czarować… znaczy trudniej. Magiczny ruszt… – Kreol zaczął zaginać palce -…kociołek do przygotowywania wywarów z ziół, rytualny nóż do kreślenia znaków i składania ofiar, magiczny samowydłużający się łańcuch do związywania wrogich demonów, magiczna laska – ta, którą tak lubię cię okładać, gdy mnie rozzłościsz, amulet uprzedzający o niebezpieczeństwie… to chyba wszystko. Nic więcej nie zmieściło się w trumnie. Gdzie to wszystko jest, niewolniku?!
– A czemu mnie pytasz, panie? – obraził się Hubaksis, który wcale nie był pozbawiony poczucia własnej godności. – Ja ich nie zabrałem! Może ten mag, który wykradł cię z grobowca, gdzieś to wszystko schował?
Kreol zamyślił się, pokręcił głową, a potem zdecydowanie odrzucił tę wersję.
– Nie, swoje narzędzia wyczułbym na ligę. Wiesz, jak długo je robiłem?
– Akurat to wiem… – wymamrotał dżinn.
– No?
– Co, panie?
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi, niewolniku. Teoretycznie jesteś moim duchem-doradcą. Więc doradzaj!
– A może złodzieje grobów?
– A co mają do rzeczy złodzieje grobów? – Kreol skrzywił się z rozdrażnieniem. – Zabezpieczyłem grobowiec czarami Najwyższego Ukrycia! Chociaż w sumie i tak nic to nie pomogło. Ale dlaczego nie wzięli reszty? Nie, w tym z pewnością maczali palce magowie…
– Muszę ci przypomnieć, panie, że narzędzia były ozdobione złotem i szlachetnymi kamieniami, a ta szkatułka i ten, za pozwoleniem, chłam – nie…
Kreol zamyślił się. Słowa dżinna brzmiały prawdopodobnie.
– Masz rację, niewolniku. – Niechętnie kiwnął głową. – W takim razie myśl, jak je odzyskać. I to szybko – to jest dla mnie teraz najważniejsza sprawa.
– Panie, czy mogę ci przypomnieć, że znajdujemy się teraz w siedzibie maga, najpewniej wrogiego nam, a ty jesteś bezbronny jak dziecko?
– Nie gadaj głupot! – ofuknął go Kreol. – Gdyby ten mag chciał nas zabić, nie pozwoliłby mi ożyć! Hmm, brzmi to nieco głupio… Nieważne, i tak najważniejsze są narzędzia. Myśl!
– Wezwij demona i każ mu odszukać to, co zgubiłeś – bez zbędnych wahań zaproponował Hubaksis.
– Demona, mówisz… – zamyślił się Kreol. – W zasadzie, dlaczego by nie – przywoływanie demonów zawsze było moją ulubioną rozrywką. A konkretnie kogo?
– Może Andromalis się nada? Według mnie specjalizuje się właśnie w odnajdywaniu zagubionych rzeczy, panie.
– Masz rację, niewolniku, ale o czymś zapomniałeś. – Kreol zmarszczył brwi z rozdrażnieniem. – Zgodnie z umową nie mam prawa przywoływać demona częściej niż raz na jedenaście lat, a Andromalisa ostatnio, mmm… No tak, co ja gadam…
– No właśnie, panie! – Wstrętny pyszczek Hubaksisa promieniał uśmiechem. – Spałeś pięć tysięcy lat, więc teraz możesz przywoływać wszystkie od początku!
– No dobrze. – Kreol kiwnął głową. – Przygotuj mi pieczęć Andromalisa, niewolniku!
Dżinn pokłonił się swemu panu, w jego rękach zaczął formować się mglisty dysk, na którym coraz wyraźniej widać było rysunek – cztery przecinające się linie z trzema zygzakami na brzegach i grubymi kółkami na końcach linii. Magiczna pieczęć Andromalisa. Właściwie tylko jej iluzja, ale w tym wypadku nie miało to znaczenia. Najważniejszy był sam obraz.
– Będziemy odmawiać modlitwę? – Kreol w zadumie pogładził szczękę. I od razu sam odpowiedział: – A niech ją Kingu, obejdzie się bez tego. Wystarczy pieczęć. I tak, wywołuję cię i zaklinam Andromalisie. Ja, napełniony siłą Najwyższego, przywołuję cię w imię… w ogóle wszystkimi magicznymi imionami. Zjaw się i spełnij moje rozkazy, szybko!
Duch pojawił się natychmiast. Przed magiem wyszedł z powietrza demon w dość mrocznym nastroju. Miał smagłą skórę i czarne włosy, nawet z nozdrzy wyrastały mu czarne kędziorki. Gdyby nie potężny ogon oraz para ostro zakończonych rogów, demona można by bez trudu wziąć za Ormianina albo Azera.
– Przywoływanie przeprowadzono niepoprawnie – zaburczał. – Gdyby na twoim miejscu był słabszy demonolog, wcale bym się nie pofatygował…
– Obiecuję, że następnym razem wszystko odbędzie się zgodnie z zasadami – zapewnił Kreol z uśmiechem.
– Na szczęście następny raz będzie nieprędko – fuknął Andromalis. – To czego chcesz, Kreolu? Pamiętaj, że możesz wydać mi tylko jeden rozkaz, nie więcej. Taka jest umowa. Tym niemniej, muszę ci powiedzieć, że z chęcią wypełnię i drugi, i trzeci, i w ogóle mogę zostać twoim niewolnikiem na całe dwadzieścia lat…
– Oczywiście, tylko że w zamian za duszę. – Kreol, który świetnie znał wszystkie zasady, wyszczerzył zęby drwiąco. – No dobra, poszukaj kogoś innego, drugi raz mnie nie kupicie. A potrzebuję tylko jednego – przynieś moje narzędzia. Ruszt, kociołek, nóż, łańcuch, laskę i amulet.
Andromalis pomyślał i niechętnie kiwnął głową.
– To możliwe, ale trochę potrwa. Czekaj Kreolu, magu, skoro przyzwałeś mnie do świata ludzi…
Demon trzykrotnie splunął przez prawe ramię, machnął ogonem, odwrócił się na jednym kopycie i zniknął. Pozostał po nim tylko delikatny obłok pachnący siarką.
– Panie, nie zapomniałeś czasem o księdze zaklęć? – nieoczekiwanie przypomniał sobie Hubaksis.
– Nie bój się, niewolniku, nie zapomniałem. – Kreol uśmiechnął się krzywo. – Nie zabrałem księgi do mogiły – i tak rozsypałaby się w proch przez taką ćmę wieków. Zapisałem ją we własnej głowie.
– Porażające! – gwizdnął dżinn.
– Jeszcze jak. A tak przy okazji, nieźle byłoby uzbroić się w zaklęcia. Możesz na razie czymś się zająć…