– Ale on zabrał nas z mogiły do siebie, do domu – po chwili namysłu powiedział dżinn. – Okradać groby też nie jest dobrze.
– O czym wy mówicie? – zdziwiła się Vanessa. – Przecież to była ekspedycja archeologiczna, rozumiecie? Jeśli grób ma tyle lat, to już nie jest grobem, tylko zabytkiem! Skąd profesor miał wiedzieć, że nie całkiem umarliście?
– Ja tam umarłem całkowicie – sprostował Kreol. – Po prostu potem zmartwychwstałem.
– Nieważne jak było – zbagatelizowała Van. – Spróbujcie tylko sobie wyobrazić jego minę, kiedy wróci i zobaczy pustą trumnę.
Kreol wyobraził sobie i rozchylił usta w uśmiechu. Przez chwilę jeszcze walczył z wątpliwościami, ale w końcu zgodził się wybaczyć także profesorowi.
– Niech tak będzie, zabierajmy się stąd. – Ugodowo kiwnął głową. – Gdzie jest wyjście z tego niedorzecznego domostwa?
– Ej, ej, poczekaj no, poczekaj. – Vanessa podniosła ręce. – Masz zamiar tak się wybrać na ulicę?
– A co ze mną jest nie tak? – znowu obraził się Kreol.
– No, nie wiem jak tam u was, w starożytnym Sumerze, ale u nas po ulicy nie spacerują zombi w rozsypujących się szmatach! Gdybym teraz była na służbie, natychmiast bym cię aresztowała.
– Jeśli wolno mi się odezwać, panie, w Babilonie też by cię zatrzymał pierwszy napotkany strażnik – uprzejmie dodał Hubaksis. – Żywych trupów nigdzie nie lubią.
– Może zrobisz jakąś sztuczkę, żeby doprowadzić się do porządku? – zapytała Van z nadzieją. Miała ogromną ochotę jeszcze raz przekonać się, że trafiła na prawdziwego cudotwórcę.
– Właśnie, panie, wezwij demona-uzdrowiciela! – zaproponował dżinn z entuzjazmem. – Na przykład Walefora.
– Demony szybko mi się skończą, jeśli będę wzywał je do każdej bzdury – odgryzł się Kreol. – Nie zapomniałeś czasem o charakterze mojej umowy? Jedno życzenie, a potem czekaj sobie jedenaście lat. W legionie Eligora jest raptem sześćdziesiąt demonów, a wszystkie chciwe, trzeba im płacić… A ja mam tylko jedną duszę i nie zamierzam znowu jej sprzedawać! Jeden raz wystarczy. Nie, damy sobie radę sami.
Zaklęcie Uzdrowienia mag miał już gotowe. Wymamrotał słowo-aktywator i przeciągnął ręką po twarzy. Na wynik nie trzeba było długo czekać. Jego skóra wróciła do normalnego stanu, chociaż w dotyku nadal była zimna jak u gada. Oczy nabrały zwyczajnej szarej barwy i tylko białka pozostały odrobinę zaczerwienione, ale to zdarza się wielu ludziom. Jedynie włosy nie odrosły, ale do tego zwykłe zaklęcie leczące nie wystarczy.
– Wyglądasz znacznie lepiej! – zachwyciła się Vanessa.
Z nową twarzą Kreol nieco przypominał mieszkańca Kaukazu albo Araba, ale było to i tak znacznie lepsze od poprzedniej twarzy jak u potwora Frankensteina. W poprzednim życiu dożył do dziewięćdziesiątki, ale teraz wyglądał co najwyżej na czterdziestkę.
– A dlaczego tylko twarz? – spytała Van po namyśle, przyglądając się dokładniej Kreolowi.
Rzeczywiście, od ramion w dół wszystko zostało po staremu. Ta sama skóra biała jak brzuch zdechłej ryby, liczne ubytki, a w kilku miejscach – wręcz otwarte rany. Największa i najwstrętniejsza dziura znajdowała się na samym środku piersi, tak że można było podziwiać przez nią wystające żebra.
– Mogę zająć się całością, ale to potrwa długo – beztrosko odpowiedział Kreol. Jego samego nic to nie obchodziło; najważniejsze, że organizm działał normalnie.
– Dobrze, i tak pod ubraniem nikt nie zobaczy – niechętnie zgodziła się Van. – Tylko ubranie też trzeba zmienić.
– A co ci się znowu nie podoba w moim okryciu?
– Panie, spójrz na siebie! – zachichotał Hubaksis. – W Babilonie najgorszy włóczęga był lepiej ubrany!
– U nas też – przytaknęła Vanessa. – Trzeba sprawdzić, może profesor trzyma tutaj jakieś ciuchy?
– A może ma jakieś jedzenie? – zapytał dżinn z zaciekawieniem. – Wiesz Van, nic nie jadłem od pięciu tysięcy lat.
– Trzeba zajrzeć do lodówki. Myślę, że nie będzie miał nam za złe, jeśli trochę sobie weźmiemy.
Lodówka stała się tuż obok. Ani mag, ani dżinn do tej pory nie zwrócili na nią uwagi, bo nawet im do głowy nie przyszło, że takie cudo istnieje.
– Niczego sobie! – zachwycił się Hubaksis. – Mrożący kufer!
– Nic szczególnego – wydął wargi Kreol. – W pałacu miałem całą piwnicę. Nałożyłem na nią specjalne zaklęcie, żeby jedzenie się nie psuto, pamiętasz?
– Pamiętam ile złota sypnął nam imperator, gdy zrobiliśmy mu taką samą. – Dżinn pokiwał głową.
– Dobrze jest być czarnoksiężnikiem… – westchnęła Vanessa z zazdrością, grzebiąc we wnętrzu lodówki.
– Magiem, kobieto, magiem! – Kreol zmarszczył się z niezadowoleniem.
– A co za różnica?
– Ogromna! – mag podniósł głos. – Podobałoby ci się, gdybym nazwał cię dziwką?
– Ej, uważaj, co mówisz, draniu! – wzburzyła się Van. – Myślisz, że jeśli umiesz czarować, to możesz obrażać innych?
– Widzisz, nie podoba ci się. – Kreol uśmiechnął się zjadliwie. – A taka jest mniej więcej różnica. Mag jest artystą, dla mnie magia jest sztuką. Od nikogo nie zależę, robię co zechcę. Czarnoksiężnik to niewolnik, co sprzedaje duszę demonowi w zamian za magiczną siłę. Mag może być białym, czarnym albo szarym, jak ja. Czarnoksiężnik – tylko czarnym. Granica między magiem a czarnoksiężnikiem jest bardzo subtelna, ale istnieje! Na łono Tiamat, po to sam siebie pochowałem żywcem, żeby nie przekroczyć tej granicy! Żeby uratować DUSZĘ, oto dlaczego przeniosłem się do tego świata!!! Rozumiesz, bezmózga dzikusko?!!
Z każdym zdaniem w Kreolu narastała złość, a po słowie „dusza” ryczał jak wściekły mamut. Jednak i Hubaksis, i Vanessa patrzyli obojętnie na szalejącego maga. A to go złościło jeszcze bardziej.
– Wybacz, nie wiedziałam. – Dziewczyna beztrosko wzruszyła ramionami, kiedy w końcu Kreol opadł z sił. – Dobra, na razie jedzcie, a ja poszukam, w co by cię można było wystroić.
Na pospiesznie napełnionym przez dziewczynę talerzu pyszniła się kurza nóżka, kawałek pizzy, rozcięty na pół pomidor i dwa ogórki konserwowe. Obok stały dwie puszki – z piwem i coca-colą. W lodówce nic więcej nie udało się znaleźć, profesor dość rzadko jadał obiady w laboratorium.
Pizza bardzo spodobała się Hubaksisowi. Mimo swych rozmiarów, dżinn miał apetyt godny pozazdroszczenia. Nóżkę i ogórki zjadł Kreol. A pomidor obu ich zadziwił.
– Jaki dziwny owoc – mruknął mag, oglądając nieufnie pomidora. – Jak myślisz, niewolniku, jest trujący?
– Nie wiem, panie. Może każemy najpierw spróbować kobiecie?
– Nie. – Mag pokręcił głową. – Nie chcę, by pomyślała, że jestem tchórzem. Ty spróbuj, niewolniku.
– Ależ, panie…
– Próbuj! Do kogo mówię?!
Hubaksis fuknął ze złością, ale odgryzł kawałeczek. A potem wgryzł się z całych sił.
– Jakie smaczne, panie! – zakrzyknął. – Nigdy wcześniej nie próbowałem niczego podobnego!
– Tak? – Kreol pełen wątpliwości odgryzł kawałek. – Masz rację, niewolniku! No już, oddaj mi swoją część!
Oburzony Hubaksis zawył i jak najszybciej mógł, wpakował do paszczy to, co jeszcze zostało z pomidora. Za co od razu dostał po łbie. Ale niezbyt mocno – z powodu maleńkich rozmiarów dżinna, Kreol bał się walnąć go z całej siły. Wcale nie miał ochoty zamienić stosunkowo przydatnego niewolnika w maleńkiego trupka.
– A co to takiego? – Kreol zajął się puszkami. – Zdaje mi się, że coś w środku chlupie.