Выбрать главу

Ale wszystkie te dziwaczne rośliny blakły w porównaniu z monstrum rosnącym w samym środku zaimprowizowanego trawnika. Wielki kwiat z najprawdziwszą paszczą i mackami zamiast liści. Drapieżna roślina poruszała się, chociaż pogoda była bezwietrzna, z paszczy cuchnęło jej wstrętnie, a liście-macki poruszały się samodzielnie, starannie oczyszczając łodygę z błota i owadów. Mao na własne oczy widział, jak roślinne monstrum kłapnęło paszczą i pożarło jakiegoś nieostrożnego owada. Człowiekowi ten kwiatek raczej nie dałby rady – był na to za mały, ale Mao wolał nie podchodzić bliżej. Miał szczerą nadzieję, że sąsiedzi, których posiadłość przylegała do ogrodu, nie będą aż tak wścibscy, by przedzierać się przez kłujące zarośla – wyjaśnić im pochodzenie tak dziwnego herbarium byłoby nielekko.

Jeszcze jedna rzecz zdziwiła Chińczyka – temperatura. Był listopad, a wtedy, nawet w południowej Kalifornii nikt nie hoduje kwiatów. A jednak w ogrodzie królowało prawdziwe lato – było ciepło, wszystko kwitło i zieleniło się, a rośliny najwyraźniej czuły się wspaniale. Czuł coraz większy respekt dla magicznych mocy Kreola.

Jeszcze większego szacunku nabrał, gdy zaszedł do magicznego laboratorium. Mao był już tutaj, gdy z Vanessą i Hubaksisem próbowali sporządzić lek na nieoczekiwaną chorobę maga, ale wtedy nie miał czasu, aby podziwiać wystrój wnętrza. Za to teraz czasu miał w bród, i wykorzystał go jak należy. Jednak niczego nie dotykał, pamiętając przypadek z mandragorą. Tutaj mogły znajdować się bardziej podstępne przedmioty.

Znaczną część półek zajmowały fiolki, flakoniki, buteleczki, pudełeczka, szkatułki, słoiki i inne naczynia przeznaczone do przechowywania ciał płynnych i stałych. Na wszystkich znajdowały się napisy, ale Mao nie mógł odczytać ani jednego – w przeciwieństwie do swej córki, nie znał sumeryjskiego. Stały tam również lodówki. Trzy sztuki, jedna większa od drugiej. Gdyby ich zawartość zobaczył jakiś przedstawiciel prawa (oczywiście poza wyrozumiałą dla swojego czarodzieja Vanessą), Kreola bez wątpienia czekałoby mnóstwo nieprzyjemności.

W najmniejszej chłodziarce znajdowały się różne organy ludzkie i zwierzęce. Wycięte serca, wątroba, nerki i inne wnętrzności. Odcięte palce rąk i nóg, oczy i uszy, nosy i języki. W środkowej Mao ujrzał podobne kawałki, tyle że większe. Całe ręce i nogi, odcięte głowy i inne paskudztwa. No a w największej leżały już całe ludzkie ciała. Dwa męskie i jedno kobiece. Wyglądało na to, że Kreol zdążył przeszukać pobliskie cmentarze.

– Mam nadzieję, że nie zamierza stworzyć Frankensteina… – wymamrotał oszołomiony Mao, zamykając drzwi laboratorium na klucz. W tym pomieszczeniu jeszcze bardziej nie życzył sobie nieproszonych gości niż w ogrodzie.

Idąc do piwnicy, Mao spotkał trzy kociaki: Czarnula, Dymka i Alicję. Wesoło goniły coś niewidzialnego.

– Sir, obiad będzie dokładnie o drugiej – stanowczo oznajmił ktoś niewidzialny.

Do piwnicy Kreol do tej pory nie miał czasu zajrzeć. Za to zdążyła to zrobić Vanessa. Podczas Wielkiego Remontu Starego Domu Katzenjammera przytargała tam wszystko, co w jej osobistym słowniku określane było słowem „graty”. Znalazły się tam stare meble, na wpół zgniłe dywany, jakieś bibeloty znalezione w pokojach i inne drobiazgi. Nie ma potrzeby wspominać, że nie obciążyła delikatnych, damskich rąk tą pracą i zleciła ją Słudze i Butt-Krillachowi. Pierwszy się nie sprzeciwiał, a drugi protestował, ale tylko po cichu i wtedy, gdy Vanessy nie było w pobliżu.

Teraz, w rozpadającym się bujanym fotelu siedział melancholijny duch sir George’a. Jak zwykle nie zaszczycił Mao nawet słowem, a tylko obrzucił go tęsknym wzrokiem i przeciągle zajęczał. Były major bardzo sumiennie odnosił się do roli ducha, ale nie miał żadnej strasznej tajemnicy, nie wiedział nic o ukrytych skarbach, nie potrzebował porządnego pogrzebu, nie miał więc o czym rozmawiać z ludźmi. Chociaż nie, wiązała się z jego śmiercią okropna tajemnica, ale i tak wszyscy o niej wiedzieli. Pozostawało mu jęczeć, ale ostatnimi czasy starał się robić to jak najciszej – od razu pierwszej nocy Vanessa zagroziła, że jeśli chociaż raz obudzi się przez jego wrzaski, natychmiast zażąda, aby Kreol uwolnił dom od ducha. Nikt nie miał wątpliwości, że sumeryjski mag potrafi to zrobić bez wysiłku. Podobnie, jak nikt nie wątpił, że zrobi to na pierwsze żądanie pewnej siebie dziewczyny – kto faktycznie rządzi w tym domu rozumiały nawet karaluchy na strychu.

Przyjrzawszy się do woli piwnicy, w której zresztą nie było czego oglądać, Mao wrócił na pierwsze piętro i zaczął po nim spacerować, trzaskając drzwiami. Najpierw wszedł do biblioteki. Tak, tak, w domu Katzenjammera była biblioteka – poprzedni właściciel przywiózł tutaj swe książki, ale nie zabrał ich z powrotem, doszedłszy do wniosku, że ta karma dla termitów nie jest warta, by wracać do tak odpychającego miejsca. Wtedy jeszcze mieszkał na strychu chichoczący potwór…

Książki zajmowały dwie szafy, przy czym w jednej umieszczono poważną literaturę – encyklopedie, słowniki, klasykę i temu podobne, a w drugiej – beletrystykę. Przeważała fantastyka i kryminały. Bezwzględnym zwycięzcą był Isaac Asimov, zajmujący całą półkę. Widać było, że poprzedni właściciel szczerze cenił jego dzieła.

Do beletrystyki Kreol nie zdążył się dobrać. Ale dla literatury poważnej znalazł czas. Wiele książek mogło się poszczycić uwagami na marginesach, wyrwanymi stronicami, a nawet osmalonymi okładkami. Gdy magowi nie podobała się treść, po prostu wyrywał stronicę i palił. Szczególnie rozzłościł go podręcznik historii starożytnej – wyglądał jakby mag go pogryzł. Najbardziej ucierpiał rozdział o starożytnym Sumerze – nawet popiół po nim nie został.

– A czemu tu się dziwić? – Wzruszył ramionami Mao, rozmawiając sam ze sobą. – Zobaczymy, co napiszą o nas w podręcznikach za pięć tysięcy lat. Obawiam się, że też nałgają…

W holu rozległ się stuk, a potem przygłuszony tupot bosych stóp. Mao zszedł popatrzeć, co się dzieje i odkrył Butt-Krillacha. Czteroręki demon dopiero co wpadł przez drzwi i wyglądał na pełnego poczucia winy. Jak pies, który przez nieuwagę narobił gospodyni do kapci. U kotów jest wprost przeciwnie – kot w takiej sytuacji wygląda na bardzo zadowolonego.

– Dzień dobry, panie Lee – uprzejmie ukłonił się Butt-Krillach, przysiadając na tylnych rękach.

– Witaj, Butt. Coś się stało?

– W ogóle to tak… – przyznał elwen niechętnie. – Zobaczyli mnie.

– Naprawdę? – Chińczyk uniósł brwi. – Czyli jutro napiszą o tobie w gazetach?

– Być może… chociaż nie sądzę. Widziała mnie nasza sąsiadka. Wie pan, taka chuda, podobna do szczura.

– Pani Foresmith? – przypomniał sobie Mao. – I gdzież to cię zobaczyła?

– Gdy wchodziłem do domu… – Butt-Krillach ze wstydem spuścił oczy. – Proszę o wybaczenie, panie Lee, wiem, że nie powinienem wychodzić do miasta za dnia…

– A co teraz można zrobić? – Mao rozłożył ręce z filozoficznym spokojem. – Widziała, to widziała… W końcu, kto jej uwierzy? A w ogóle, Butt, masz szczęście, że moja kochana córeczka wyjechała. Już ona by cię obsztorcowała jak należy.

– Wiem, panie Lee… – zasępił się demon. Rozległ się dzwonek. Mao stanął jak skamieniały, usilnie próbując zgadnąć, kto to może być. Agnes powinna wrócić z Amsterdamu nie wcześniej niż za tydzień. Vanessa ze swym kawalerem – za trzy dni, o ile czas w Lengu biegł tak samo jak na Ziemi. Mao był wystarczająco wykształconym człowiekiem, by wiedzieć o możliwości takiego paradoksu.

– Szybko, chowaj się – krótko nakazał Butt-Krillachowi.

Demon nie kazał mu długo czekać, zniknął, nim Mao zdążył zrobić pierwszy krok w stronę drzwi. Chować umiał się jak nikt inny.