Выбрать главу

– Czego chcesz? – niegrzecznie zapytał Kreol.

Twardo postanowił przesiedzieć w tym pomieszczeniu do samego końca święta, a potem zniknąć po angielsku – bez pożegnania. Leng dopiekł mu do żywego już pięć tysięcy lat temu, a zdążył dowiedzieć się wszystkiego co chciał. Dostał nawet Kamień Wrót – niespodziankę, która mogła odegrać ważną rolę w Wielkim Planie Kreola.

Brzydal coś wymruczał w niezrozumiałym narzeczu.

– Nic nie rozumiem – zdziwiła się Van. – Po jakiemu to?

– To język Sha-Kine – skrzywił się Kreol. – W Lengu używa się kilku języków, a ty znasz tylko Nag-Soth. Ej, ty, mówisz w Nag-Soth?

Brzydal pokręcił głową, nie przerywając trajkotania.

– Ale rozumiesz, prawda? – wtrącił się Hubaksis.

Brzydal potwierdził kiwnięciem głowy.

– A ty go rozumiesz? – Van zwróciła się do Kreola podejrzliwie. Nie podobało się jej to, jak demon na nią patrzy.

– Z trudem – przyznał się mag. – Ale jednak rozumiem.

– I czego on chce?

Mag przysłuchiwał się trajkotaniu potworka i bezdźwięcznie poruszał ustami, starając się przetłumaczyć jego słowa. Gdy zrozumiał sens, plasnął dłońmi o kolana, odchylił głowę do tyłu i roześmiał się serdecznie.

– Co on powiedział, panie? – Hubaksis nie mógł powstrzymać ciekawości. – Też chcemy wiedzieć!

– Chce cię kupić – wytłumaczył Kreol, ocierając łzy ze śmiechu.

– Mnie?! – zdziwił się dżinn. – A do czego jestem mu potrzebny, panie?

– Nie ciebie, niewolniku! Ciebie, kobieto.

– Co, co?! – krzyknęła Vanessa z niedowierzaniem. – Chcesz powiedzieć, że ten pokurcz chce kupić… MNIE?!

– Właśnie tak. – Z zadowoleniem kiwnął głową Kreol, wsłuchując się w nieprzerwane trajkotanie karzełka. – Pyta, ile za ciebie chcę… Proponuje swoją cenę… oho! Tak w ogóle, to niezłe pieniądze…!

– Powiedz mu – ledwie mogąc opanować gniew, sucho powiedziała Vanessa – że jestem wolną kobietą i nie jestem na sprzedaż!

Na twarzy karzełka zagościł ironiczny wyraz, cicho zachichotał, jakby usłyszał dobry żart i znowu coś wymruczał.

– A co teraz mówi?

– Mówi, że nie ma kobiet nie na sprzedaż – sumiennie przetłumaczył Kreol. – Proponuje, żebyśmy przestali się wygłupiać i podali cenę. Wygląda na to, że mu się spodobałaś… Mówi jeszcze, że musi obejrzeć towar, żeby przekonać się, że jesteś zdrowa i jesteś w stanie sprawić mu przyjemność.

Karzełek przeszedł od słów do czynów. Śliniąc się, podszedł do Vanessy. Wyciągnął nawet zakończoną krótkimi palcami rękę, starając się uszczypnąć dziewczynę w pierś.

Tego Van nie mogła już wytrzymać. Nigdy nie była feministką, uważała, że równouprawnienie równouprawnieniem, ale nie ma co szaleć, jednak nie mogła dopuścić do czegoś podobnego. Gdyby na miejscu karzełka był jakiś inny potwór, zażądałaby, aby jej czci bronił Kreol, ale z tym małym krasnalem Van świetnie mogła dać sobie radę sama.

Karzełek, odrzucony na ścianę prawym sierpowym, zawył z oburzeniem, wskazując Vanessę palcem. Prawe oko, ugodzone pięścią dziewczyny, momentalnie zabarwiło się na fioletowo i przypominało przejrzałą śliwkę.

– Przeprasza? – starała się zgadnąć Vanessa, zadowolona, że jest w stanie sama zadbać o siebie. Nie musiała nawet wyciągać pistoletu, który zapobiegliwie zabrała ze sobą.

– Nie sądzę, Van – mruknął Hubaksis.

– Teraz żąda, żebym oddał cię za darmo, jako zadośćuczynienie za poniesione szkody – smętnie przetłumaczył Kreol.

– Co?! – oburzyła się Vanessa, biorąc kolejny zamach na bezczelnego karła. – Chcesz jeszcze, potworku?!

Pokurcz odskoczył do tyłu i znowu coś wytrajkotał, z obawą spoglądając spod oka na pięść Vanessy.

– To coś nowego… – zdziwił się Kreol. – Grozi, że poda nas do sądu.

– Mają sądy? Nigdy bym nie przypuszczała…

Karzełek z uwagą wysłuchał jej odpowiedzi, klasnął w dłonie i zatrajkotał jeszcze szybciej. Tym razem Vanessie wydawało się, że rozpoznaje jakieś znane słowa. Jedno z nich brzmiało jak „Ameryka”.

– Co mówi?

– Mówi, że system prawodawstwa zapożyczyli od was, Amerykanów – melancholijnie przetłumaczył mag. – Mówi, że tak im się spodobał, że skopiowali go kropka w kropkę.

– Też coś… – zauważyła Vanessa z lekką nutą dumy. – Nasz system musi być dobry, jeśli korzystają z niego nawet takie potwory.

– A co teraz mówi, panie?

– Mówi, że na dwudziestowiecznej Ziemi najbardziej spodobały im się trzy rzeczy i zrobili u siebie takie same.

– Co takiego?

– Amerykański system prawny… – wyliczył Kreol -…komory gazowe i gułagi. A propos, co to takiego? Mówi, że to nawet dziwne, że takie sprytne rzeczy wymyślili ludzie.

Vanessa zasępiła się. Nie spodobało jej się, że potwory traktują amerykańskie sądownictwo na równi z radzieckimi obozami i faszystowskimi narzędziami zbrodni. Złym wzrokiem popatrzyła na karła, aż ten zaczął się kręcić nerwowo, chcąc ukryć się przed tym groźnym wzrokiem.

– A więc tak! – zdecydowanie oznajmiła Van, wyciągając palec w stronę Kreola. – Powiedz temu bydlakowi, żeby podniósł tyłek i zmiatał stąd do wszystkich diabłów, jeśli nie chce, żebym pokazała mu mavasi-giri!

– Mnie, mnie pokaż! – wyrwał się do przodu podekscytowany Hubaksis.

– Co ci przyszło do głowy, jednooki? – Dziewczyna popatrzyła na niego z uśmiechem politowania. – Mavasi-giri to kopnięcie nogą w twarz, a nie to, o czym cały czas myślisz, mój ty misiu puszysty.

– Aaaa… – Rozczarowany dżinn wycofał się. – W takim razie nie chcę.

Kreol cały czas nie mógł dojść do siebie z oburzenia. Vanessa ośmieliła się pokazywać go palcem… Jego! Było to prawdziwym ciosem w jego miłość własną. W poprzednim życiu nikt… nikt! nie ośmieliłby się zrobić niczego podobnego. A tym bardziej kobieta. Jednak Kreol stopniowo pozbywał się nawyków właściciela niewolników. Dlatego po prostu pokazał czekającemu cały czas karzełkowi drzwi i za pomocą gestów wyjaśnił, co go czeka, jeśli nie spełni polecenia Vanessy. Karzełek coś wybełkotał z oburzeniem, jedną ręką wskazując Van, a drugą – śliwkę pod okiem. Kreol zaprezentował mu łańcuch przeciw demonom, więc tamten nie odważył się więcej dyskutować.

Vanessa na pożegnanie dała paskudnikowi kopniaka w tyłek, żeby czasem nie przyszło mu do głowy wrócić. Wyjrzała na korytarz i zbaraniała. Holem, bez pośpiechu, dostojnie, nie zwracając uwagi ani na Van, ani na wciąż jeszcze rozcierającego bolący zadek karzełka, szedł najprawdziwszy anioł. Nadęty facet w białym chitonie, ze złotymi lokami i łabędzimi skrzydłami u ramion.

– O… o… o… – Dziewczyna starała się coś powiedzieć, wskazując palcem oddalającego się anioła.

– Co, Van, znowu zobaczyłaś Hastura? – życzliwie zainteresował się Hubaksis, podlatując bliżej. – I to wszystko? – powiedział z rozczarowaniem, gdy zobaczył obiekt, który wywołał takie wrażenie. – Co ty, nie widziałaś anioła?

– Oczywiście, że nie – odpowiedziała Vanessa. – A niby gdzie go miałam widzieć?

– Pewnie tam, gdzie mieszkają anioły – zaśmiał się Kreol. – W Raju. To Jasny Świat, jeden z sąsiadujących z nami.

– Byliśmy tam kiedyś razem z panem! – pochwalił się dżinn.