– Jak chcesz. – Vanessa bezskutecznie, starając się przybrać rozczarowany wyraz twarzy, wzięła z talerza ostatnią nóżkę bażanta. – A nie zrobiłbyś dla mnie filiżanki kawy?
– Nie – sucho odpowiedział Kreol. – Nie mogę.
– Dlaczego? – zdziwiła się Van, wodząc spojrzeniem po stworzonym przez niego śniadaniu. – Co za różnica – kawa czy wino?
– Jeszcze jedna lekcja – powiedział mag ze zmęczeniem w głosie. – I tak, aby stworzyć cokolwiek, można zastosować jeden z kilku podstawowych sposobów. Metale jest mi bardzo trudno stworzyć z niczego, więc w takich przypadkach stosuję najczęściej transmutację, przy czym jedne metale poddają się przemianie łatwiej niż inne. Metalowe przedmioty można tworzyć tak, jak stworzyłem dzisiejsze śniadanie, ale, powtarzam, dla mnie jest to bardzo trudne. To nie moja specjalizacja. Dużo łatwiej jest pracować z jedzeniem lub innymi przedmiotami, które niegdyś były częścią żywego stworzenia.
– Nazywamy to „substancjami organicznymi” – podpowiedziała Van, widząc, że Kreol bezskutecznie stara się znaleźć odpowiednie słowo.
– Niech będzie organicznymi – zgodził się mag. – Z każdym konkretnym przedmiotem lub grupą przedmiotów związane jest inne zaklęcie i inny rysunek. Można i bez rysunku, ale z rysunkiem jest łatwiej. Aby stworzyć zaklęcie, potrzebuję przede wszystkim wzorca. Nie mogę stworzyć przedmiotu, którego nigdy nie widziałem. Zaczynam od skopiowania wzorca za pomocą zaklęcia Kopiowania. Pomaga mi to poznać parametry przedmiotu, a potem mogę zacząć tworzenie zaklęcia. Za pierwszym razem nigdy nie wychodzi. Zazwyczaj potrzebne jest siedem lub osiem prób – po każdej z nich koryguję wstępny wariant. W końcu na świat przychodzi nowe zaklęcie, zapisuję je w księdze i mogę wykorzystywać. Twojej kawy nigdy nie robiłem, tak że nie masz co na nią liczyć. Zrozumiałaś, uczennico?
– Zdaje się, że zrozumiałam. – Van bez przekonania pokiwała głową, zauważając jednocześnie, że Kreol zwraca się teraz do niej nie per „kobieto”, ale „uczennico”. Był to bezsprzeczny postęp. – A dlaczego w ten sam sposób nie tworzysz różnych ziół i liści do przygotowania lekarstw i innych rzeczy?
– Dlatego, że stworzone substancje organiczne można jeść, nosić na sobie i tak dalej, ale nie zawierają one w sobie ani grama magii. – Kreol popatrzył na nią jak na idiotkę. – Stworzyć można tylko najprostsze składniki, takie jak woda. Są jeszcze jakieś pytania?
– Tak… Mówisz, że tworzenie metali z powietrza jest dla ciebie za trudne? A co to takiego?
Van postukała palcem w najbliższy talerz z brązu.
– Uczennico – mag rozciągnął usta w ironicznym uśmiechu – powiedz mi, gdzie są naczynia z poprzedniej uczty?
Vanessa rozejrzała się – rzeczywiście, podłoga była zupełnie czysta. Pamiętała, jak mag zrzucił resztki kolacji ze stołu, ale teraz niczego tam nie było.
– Nie wiem…
– No właśnie! – Kreol podniósł palec. – To nie jest prawdziwy brąz, a tylko twarda iluzja. Rozpływa się po kilku godzinach wraz z resztkami uczty.
– Sprytne… – oceniła Vanessa. – Do tego nie trzeba wyrzucać śmieci… Ale w takim razie nie rozumiem czegoś innego: jeśli tak łatwo możesz zrobić z niczego dowolne dania, to dlaczego w domu zawsze zmuszasz mnie albo naszego skrzata do gotowania?
– Uczennico! – podniósł głos Kreol. – Masz samojezdny rydwan? Jak go tam zwą… samochód?
– Mam – Kiwnęła głową Van, zastanawiając się, o co mu chodzi.
– I można nim poruszać się znacznie szybciej niż na piechotę, prawda?
– Oczywiście.
– I nogi przy tym się nie męczą, prawda?
– No tak – zgodziła się dziewczyna, ciągle nie rozumiejąc, do czego dąży mag.
– W takim razie, powiedz mi, proszę, dlaczego nie jeździsz nim z pokoju do pokoju?! – wykrzyknął Kreol. – Może mam się też w tyłek drapać za pomocą magii?!
– Niekoniecznie – sucho odparła Vanessa.
– Jeśli niekoniecznie, to zamilcz! – warknął Kreol.
– Niekoniecznie trzeba być niegrzecznym! – odparowała.
– Przyzwyczajaj się, uczennico. – Nieoczekiwanie Kreol rozpłynął się w uśmiechu. – Dopóki jestem twoim nauczycielem, dopóty będę krzyczał i przeklinał. Jak kiedyś mój nauczyciel. Takie relacje między uczniem i nauczycielem zostały uświęcone przez wieki tradycji.
Vanessa nadal była obrażona.
– Dobrze, nie złość się… – powiedział Kreol pojednawczo. – Zjedz jeszcze czekolady – to uspokaja.
Van popatrzyła na ostatni kawałek i mimowolnie się oblizała. Bardzo zdziwiło ją, że Kreol świetnie wie, co to jest czekolada i umie ją stworzyć. A ona myślała, że wynaleziono ją całkiem niedawno. Czekolada ze starożytnego Sumeru nieco różniła się od współczesnej, ale nie można powiedzieć, że była gorsza.
– Nie, dziękuję – odmówiła niechętnie. – Muszę dbać o figurę…
– O jaką figurę? – nie zrozumiał Kreol, rozglądając się dookoła. – Po co o nią dbać?
– No… o tę… – zmieszała się Van, pokazując, o co jej chodzi. – Talia i inne takie…
– A w czym może jej zaszkodzić czekolada? – szczerze zdziwił się Kreol. – I w ogóle, wspaniale wyglądasz – prawie jak dziedziczna arystokratka z Ur. Tylko oczy masz jakieś dziwne… Ale mimo wszystko ładne – jak kian-wen.
– Dziękuję. – Dziewczyna z powątpiewaniem pokiwała głową, nie do końca pewna, czy nie jest to kolejna kpina. – Od czekolady się tyje, po co mi to?
Kreol uśmiechnął się, demonstrując żółtawe zęby. Vanessa starała się nauczyć go korzystania ze szczoteczki do zębów, ale zdecydowanie odmówił, tłumacząc, że magowi znacznie łatwiej jest od czasu do czasu wyhodować nowe zęby, niż codziennie mazać je jakimś świństwem. Nieprzyjemny zapach z ust też go nie martwił – aby się go pozbyć, wystarczyło, że poruszył ręką i wymamrotał kilka słów.
– Po pierwsze, od czekolady się nie tyje – powiedział pouczającym tonem. – Po drugie, jedzenie stworzone za pomocą magii tylko syci, nie można od niego utyć. Po trzecie, zawsze mogę zrobić ci taką figurę, jaką zechcesz.
– Nie wiedziałam, że jesteś też chirurgiem plastycznym!
Prawdę mówiąc, w to akurat nie uwierzyła. Chociaż niby zdążyła się przekonać, że Kreol ma wyjątkowo trzeźwą samoocenę. Nigdy nie chwalił się na próżno, nigdy też nie był nadmiernie skromny.
Nie wiadomo dlaczego właśnie teraz Vanessie przypomniało się, że za trzy dni kończy się jej urlop, a to znaczy, że trzeba będzie albo wrócić do pracy, albo się zwolnić. Pomyśleć tylko, że od chwili poznania Kreola minęły niecałe cztery tygodnie! A wydawało się jej, że zna go od dziecka…
– Uczennico, nie wiesz, gdzie jest mój niewolnik? – W jej rozmyślania wdarł się niezadowolony głos maga.
Van zasępiła się. Przyszło jej do głowy, że rzeczywiście dawno nie widziała i nie słyszała maleńkiego dżinna. Kreol na chwilę zamknął oczy, po czym uśmiechnął się z zadowoleniem.
– Tak myślałem. Podgląda jak inni grają w świeczki, świntuch…
– Co podgląda? – nie zrozumiała Van.
– No jak… – Kreol lekko się zaczerwienił, pokazując gestami CO w starożytnym Babilonie wstydliwie nazywano „grą w świeczki”. Vanessa z trudem powstrzymała się od śmiechu, patrząc na zawstydzoną minę maga. Mimo wszystko nie był takim twardzielem, za jakiego chciał uchodzić.
– Czekaj no. Czy to znaczy, że możesz zobaczyć, gdzie on jest?
– W końcu jest moim duchem-doradcą. – Kreol wzruszył ramionami. – Oficjalnie… Między nami jest magiczna więź, chociaż dość słaba.
– Dlaczego?
– Co dlaczego?
– Dlaczego słaba?