Выбрать главу

Kreol posępnie kiwnął głową, wyciągając z torby księgę. Zaczął przerzucać stronice, szukając odpowiedniego zaklęcia, a Vanessa patrzyła na ducha, który ze smutkiem oczekiwał swego losu, i z przerażeniem zapytała Kreola:

– Naprawdę zamierzasz ją zabić?

– Nie zabić, a wygnać – z niezadowoleniem poprawił mag. – Nie myl pojęć.

– Kim jesteś, śliczne dziecię? – Mara w końcu zauważyła, że w pieczarze znajduje się jeszcze jedna osoba.

– Moja uczennica – odpowiedział Kreol, nie odrywając wzroku od stronic książki.

– Więc to tak? – Ciemnoskóra ślicznotka znacząco uniosła brwi. – Mnie nie chciałeś uczyć…

– Byłem wtedy niewiele starszy od ciebie – odparował Kreol. Wyglądało na to, że nie był już zadowolony ze spotkania z przyjaciółką. – Sam nie zakończyłem jeszcze nauki.

Znalazłszy odpowiednie zaklęcie, mag wyjął magiczny łańcuch i położył go na ziemi tak, aby ze wszystkich stron otaczał zjawę.

– Nie mogę uwierzyć, że tak z nią postąpisz! – zawołała wstrząśnięta Van.

– Uczennico! – burknął z rozdrażnieniem. – Życie zjawy jest ciężkie i męczące. Nie może przejść w pośmiertny stan, nie może się odrodzić. Nikomu nie życz podobnego losu i nie osądzaj mnie za to, że kogoś uwalniam!

– Sir Georgea jakoś nie próbowałeś wygnać… – wymamrotała Vanessa pod nosem.

– Sir George nie odczuł jeszcze tego w pełni – warknął mag. – Poza tym mieszka w swoim starym domu, ma z kim porozmawiać i czym się zająć. Ale jeśli nalegasz, jego też mogę wygnać!

– Nie, nie, ja tylko tak! – przestraszyła się Vanessa. Bez względu na wyjaśnienia maga, mimo wszystko wydawało jej się, że to wszystko jest jakoś… nie tak. Że musi być inny sposób. Jednak ani Kreol, ani Mey’Knoni najwyraźniej nie widzieli innego wyjścia, a więc nie było o czym rozmawiać.

Kreol podniósł laskę i urywanymi zdaniami zaczął wypowiadać zaklęcie:

Zi Anna Kanpa! Zi Kia Kanpa! Gallu Barra! Namtar Barra! Ashak Barra! Gigim Barra! Alal Barra! Tela Barra! Masqim Barra! Utuq Barra! Idpa Barra! Lalartu Barra! Lallasu Barra! Akhkharu Barra! Urukku Barra! Kielgalal Barra! Lilitu Barra! Utuq Hul Edin Na Zu! Alla Hul Edin Na Zu! Gigim Hul Edin Na Zu! Mulla Hul Edin Na Zu! Dingir Hul Edin Na Zu! Masqim Hul Edin Na Zu! Barra! Edinnazu! Zi Anna Kanpa! Zi Kia Kanpa!

– Żegnaj Kreolu! – ledwie dosłyszalnie wyszeptała Mey’Knoni, rozpływając się w powietrzu. – Szkoda, że nie…

Nie zdążyła dokończyć.

– Koniecznie musiałeś to zrobić? – zapytała Van, z trudem powstrzymując napływające do oczu łzy. – Nie mogłeś jej po prostu wyzwolić? Jak tego demona ze strychu?

– Nie mogłem! – ze złością warknął Kreol. – Nie mogłem, rozumiesz?! Była związana kontraktem, nikt nie mógł jej uwolnić! Nie da się naruszyć magicznego kontraktu – nie mogą tego nawet bogowie! Nawet wygnać ją nie było mi łatwo!

– Ale przecież umarła! – oburzyła się Vanessa. – Czyli nie osiągnęła nieśmiertelności!

– Nie ma absolutnej nieśmiertelności! – odparował mag. – To jej wina, że nie mogła zachować tego, co otrzymała! Algor dotrzymał umowy – żyła nawet po śmierci!

– Ale przecież mogłeś ją wygnać?!

– Uuuuu! – Kreol złapał się z rozpaczą za głowę. – Posłuchaj, uczennico, uwierz mi po prostu na słowo, co? Chociaż raz!

Obrażona Vanessa zasapała. Potem westchnęła i postanowiła wybaczyć Kreolowi. Nie, nadal było jej żal Mey’Knoni, ale z drugiej strony… I tak żyła dłużej, niż wszyscy jej znajomi razem wzięci, no i rzeczywiście – sama była sobie winna. Kto jej kazał zawierać umowę z demonem? No, a poza tym… Dla każdej kobiety najgorszym wrogiem jest inna, jeszcze piękniejsza kobieta. Szczególnie, jeśli ta żmija ma oko na jej faceta.

– A tak w ogóle, i tak rozzłościłem tutejszych gospodarzy – oznajmił Kreol ponuro.

– Czym znowu?

– Jak to czym?! – radośnie pisnął Hubaksis. – Uwolnił Mey? Uwolnił! Myślisz, że demonom Lengu spodoba się, że zwiała im jedna z dusz? Przecież nie była jakąś tam niewolnicą tylko maginią! Takich jest tu mało!

– To właśnie chciałem powiedzieć, niewolniku – rzekł Kreol lodowato. – Oczywiście, dobrze, że jeszcze odrobinę osłabiłem Leng, ale to mimo wszystko kropla w morzu, a jeszcze za wcześnie psuć stosunki… Myślę, że powinniśmy tutaj poczekać na zakończenie święta. Tu jest sucho i ciepło.

– A dlaczego by nie zwiać stąd od razu teraz? – wysunęła propozycję Vanessa.

– Słusznie, panie, dlaczego by nie? – Dżinn błagalnie zamrugał okiem.

– Co to, to nie! – sprzeciwił się mag zdecydowanie. – Teraz są po prostu źli na mnie, ale gdybym uciekł z ich durnego święta… O, Yog-Sothoth straszliwie by się wściekł… Nie, życie mi jeszcze miłe, nie jestem na tyle silny, żeby tutaj i teraz zmierzyć się z całą potęgą Lengu, do tego w pojedynkę.

– Tak, te stwory wciąż jeszcze dużo mogą… – westchnął Hubaksis.

– Jak długo musimy tu zostać? – Vanessa złowrogo obrzuciła wzrokiem żałosny wystrój pieczary ze szkieletem.

– Niecałe dwa… – Kreol obojętnie wzruszył ramionami. – Nie bój się, nie przegapimy tego momentu.

– Tak, Van! – poparł go Hubaksis. – Gdy święto się kończy, biją w dzwon! Uszy od tego więdną.

– Czym będziemy się zajmować przez ten czas?

Hubaksis miał ochotę coś zaproponować, ale Kreol zerknął na niego groźnie i maleńki dżinn natychmiast się zamknął.

– Nie wymyśliłem na razie żadnego zajęcia dla mojego niewolnika, ale na pewno coś się znajdzie – obiecał mag złośliwie. – A ty, uczennico, zajmiesz się… nauką, przede wszystkim. Na początek bierz książkę i czytaj. Jest tam jeszcze dużo ciekawych rzeczy.

Van niechętnie wzięła od niego opasły tom i jadowitym tonem zapytała:

– A co TY będziesz robił?

– Na początek trochę się prześpię… – odparł Kreol niedbale, bezceremonialnie zrzucając szkielet Mey’Knoni z jedynego nadającego się do leżenia miejsca w pieczarze. Najwyraźniej nie zamierzał pochować jej nędznych szczątków.

Rozdział 8

Dalej… – Kreol łaskawie pokiwał głową.

– Kamos, ketos, mekkos, tenos, rabos… – pokornie kontynuowała Vanessa. – Pinos, zegos, awos, enogos, teros…

– Dalej.

– Do czego mi to potrzebne!? – zbuntowała się. – To jakieś brednie!

– To nie brednie, uczennico. – Kreol z poważną miną podniósł palec. – Tak, te słowa niczego nie znaczą…

– No właśnie!