Выбрать главу

– Ale! – Zmarszczył się mag, nienawidzący, gdy mu ktoś przerywał. – To ćwiczenie ma na celu rozwinąć i poprawić twoją pamięć. Dobra pamięć to jedna z najważniejszych cech dobrego maga. Jeśli chcesz zostać maginią, musisz wypracować sobie idealną pamięć.

– A co rozumiesz przez „idealną pamięć”?

– Widzisz moją księgę zaklęć? Kiedy nauczysz się całej, możesz przyjąć, że masz idealną pamięć.

– A ile ty pamiętasz? – zjadliwie zapytała Vanessa.

– Mniej więcej jedną piątą… – z żalem przyznał Kreol. – Dlatego moja pamięć jest co najwyżej zadowalająca… Ale ćwiczę! Dalej!

Obrażona Vanessa sapnęła, ale zaczęła wypowiadać od początku dziwne słowa. Rzeczywiście, nie miały żadnego sensu. Kreol zapisał na kartce pierwsze, co mu przyszło do głowy. Wyjaśnił, że tekst do nauki nie powinien nic znaczyć. Bardzo często magowie mają do czynienia z zaklęciami zapisanymi w martwych lub nieznanych językach, które wymawiającemu wydają się tylko bezsensownym zbiorem dźwięków.

W torbie Kreola znalazło się wszystko, co potrzebne do prowadzenia lekcji magii. Czysty papier, przybory do pisania, kilka przedmiotów, które można było wykorzystać jako pomoce naukowe i oczywiście niezastąpiony podręcznik. Święta księga zaklęć. Cudowny foliał. Skarbnica mądrości. Jednak Vanessa nie stosowała nazwy innej niż „historyczny papier toaletowy”. Zresztą Kreol i tak nie rozumiał tego określenia. Nie był do końca przekonany, że współczesny świat jest na tyle bogaty, że może stosować papier do tak przyziemnych celów.

Zapełniwszy do granic możliwości czas Vanessy, Kreol nie zapomniał także o sobie. To znaczy, zadbał o to, by nie musiał wstawać z posłania do samego końca święta w Zamku Kadath. Pościelił kamienne łoże świeżo stworzoną tkaniną, od nowa narysował kręgi służące do przywoływania magicznego jadła, po czym z westchnieniem zadowolenia ułożył się wygodnie i stamtąd dowodził wszystkim, co działo się w pieczarze. Równomiernie potakiwał głową w rytm słów, które wkuwała Vanessa, od czasu do czasu warczał na Hubaksisa i sporadycznie wyciągał rękę po coś jadalnego. Gdy nie mógł czegoś dosięgnąć, pomagał sobie telekinezą.

Vanessie przynajmniej udało się namówić Kreola, by pochował nieszczęsną Mey’Knoni. Oczywiście o żadnej mogile nie mogło być mowy. Skremowali ją. Wystarczyło, że magiczna laska popracowała przez kilka sekund jako miotacz ognia, by niepogrzebane kości zmieniły się w kupkę popiołu. Kreol raczył nawet zebrać prochy do jednego ze słoików i włożyć go na dno torby.

– Może się przydać… – powiedział w zadumie.

– Tak, niektórzy moi znajomi przechowują prochy swoich krewnych – sentymentalnie westchnęła Vanessa.

– Po co? – zdziwił się Kreol.

Van pytanie wydało się głupie, ale jednoznacznej odpowiedzi nie znalazła. W końcu udało się jej sprytnie wykręcić:

– A tobie po co one?

– Popiół z kości zmarłego wykorzystuje się w wielu rytuałach – wzruszył ramionami. – W domu mam już pełen dzbanek. Co więcej, będę mógł wezwać Mey’Knoni, gdybym tego potrzebował. Sztuka nekromancji…

– Rozumiem! – Vanessa ledwo utrzymała nerwy na wodzy. Zdążyła już pożałować, że zapytała. Jeszcze bardziej żałowała, że upierała się przy pogrzebie tych nieszczęsnych kości. Nie daj Boże, Kreol zakwateruje u nich w domu tę widmową ślicznotkę! Współczucie dla zmarłej tysiąc lat temu magini ustąpiło miejsca zazdrości rozbudzonej na nowo z potrójną siłą.

– A niech to diabli, bateria się wyczerpała – smutnie skonstatowała Vanessa, patrząc na zegarek. – Zawsze jak nie urok, to przemarsz wojsk…

– Co tam masz, Van? – zainteresował się Hubaksis. – Pokaż, pokaż!

– Zegarek, nie widzisz?

– Nie ma takich zegarków! – zdecydowanie oznajmił dżinn. – Zegary mogą być słoneczne, piaskowe, wodne, mechaniczne… A tutaj nawet nie ma strzałki!

– Daj no mi to… – leniwie zażądał Kreol. Dokładnie obejrzał zwyczajny tani zegarek na baterię i wygłosił werdykt: – Najzwyklejszy magiczny zegarek. Moc zaklęcia się wyczerpała, dlatego nie pracuje… Nawet nie czuć śladu magii, wyczerpała się do ostatniej kropli.

– To nie magia, to elektronika! – oburzyła się Vanessa. Zabrała Kreolowi swoją własność i, przypomniawszy sobie wszystko, co kiedykolwiek słyszała o elektronicznych zegarkach i o tym, jak działają, zaczęła tłumaczyć to magowi. W końcu nie tylko on może uczyć, ona też może udzielić kilku lekcji tej ożywionej mumii.

Trzeba oddać sprawiedliwość Kreolowi – słuchał nadzwyczaj uważnie, nie przerywał i szczerze starał się zrozumieć nowe pojęcia. Z natury mag miał żywy, otwarty umysł i zawsze starał się dowiedzieć czegoś nowego, rozszerzyć swą i tak ogromną wiedzę. W końcu pojął, jak działają przewodniki w ogóle i zegarek w szczególności. Za to Vanessa diabelnie się zmęczyła. Ku jej wielkiemu zdziwieniu nauczać było znacznie trudniej niż uczyć się.

Hubaksis także nie tracił czasu. Na pokrytej pyłem podłodze narysował duże koło, podzielił je na dwadzieścia cztery równe sektory, a w każdym z nich postawił po sześćdziesiąt kreseczek i z westchnieniem zadowolenia odleciał na bok.

– To jest zegar słoneczny! – oznajmił uroczyście. – Jeślibym w środku postawił kołeczek, a na niebie świeciłoby Oko Szamasza, pokazywałby, która jest godzina!

– Głuptas… – Vanessa dobrodusznie pogładziła malutkiego dżinna po głowie, uważając, aby nie skaleczyć się o jego ostry róg. Hubaksis rozpłynął się z zadowolenia. Jeszcze chwila i zacząłby mruczeć jak kociak!

– Zaraz zrobię jeszcze zegar piaskowy! – zawołał radośnie, szczęśliwy, że Vanessa doceniała jego starania.

– A ja zaraz zrobię z ciebie kotlet mielony – ponuro obiecał Kreol, który zupełnie owych starań nie docenił.

Już sięgał po laskę, gdy nagle zamarł w bezruchu. A potem straszliwie zbladł i zaczął trząść się na całym ciele.

– Słyszycie? – wyszeptał z przerażeniem. – Słyszycie?

– Nic nie słyszę – odparła natychmiast Vanessa. – A ty, Hubi?

– Ja też. Panie, co się stało? Już kiedyś tak…

Kreol gwałtownie wypuścił powietrze.

– Tym razem na pewno się nie przesłyszałem…

Vanessa niechcący dotknęła jego ręki i natychmiast odskoczyła – mag był zimny jak lód.

– Czy demony naprawdę tego nie słyszą?! Czy nie widzą, co się dzieje? – ciągnął.

– A co się dzieje? – Van o mało nie wyszła z siebie.

– Dzieje się to, że obudziłem się na czas, a nawet lepiej. – Kreol ponuro pokiwał głową. – Leng upadł na samo dno, a teraz zaczyna się podnosić. Lepszego momentu nie można było sobie wymarzyć. Wiesz, co usłyszałem, niewolniku? Wtedy, od razu po przebudzeniu i jeszcze raz, przed chwilą?

Hubaksis pokręcił głową.

– Usłyszałem coś, czego nie da się usłyszeć uszami, a jedynie tym zmysłem, który mamy tylko my, magowie! – uroczyście oznajmił Kreol. – Słyszałem dźwięki z samego dna lodowatego oceanu Lengu – z zatopionego miasta R’lyeh. To Cthulhu, niewolniku! Cthulhu się poruszył! Cthulhu się budzi… Trzeba natychmiast budować…

– Co? – Dżinn pochylił się do przodu, nie spuszczając oczu ze swego pana.

– To, co trzeba! – ofuknął go mag. – Koniec, odczep się, to nie na twój rozumek! I na twój też nie, uczennico! – dodał, gdy zauważył, że Vanessa przerwała czytanie. – Czy pozwoliłem ci skończyć?

Znudzona Vanessa pod czujnym okiem Kreola mieszała dwa proszki, gdy rozległ się okropny dźwięk.

– Buuuuum! Buuuuum! Buuuuum!

– A co to takiego? – zlękła się.

– Najpiękniejsza muzyka dla moich uszu! – zawołał radośnie Hubaksis. – Można wracać do domu!