Ten niezwykły przedmiot przymocował na wierzchołku masztu. Dla postronnych oko było niewidoczne – półprzezroczyste i znajdowało się zbyt wysoko, by można je było dostrzec z ziemi, ale samo widziało na bardzo dużą odległość, a do tego obracało się płynnie wokół własnej osi.
– Gdy zobaczy yira, da mi znać… – z ochotą wyjaśnił mag depczącej mu po piętach Vanessie. – Pożyteczna rzecz, można na niej polegać…
– Ja też mógłbym posiedzieć na wieżyczce… – oznajmił obrażony Hubaksis.
– Raz już się zagapiłeś… – wytknął mu Kreol. – Nie, Oko Ureja jest pewniejsze.
– Oko Ureja? – powtórzyła Van.
– Tak właśnie się nazywa. – Mag zadarł głowę, sprawdzając, czy jego dzieło nadal tkwi na maszcie. – Jeśli się bardziej postarać, może nie tylko wypatrywać wrogów, ale także palić ich Słonecznym Promieniem, ale to i tak nie działa na yira… Niech tam, bić z nim będę się osobiście.
Po przygotowaniu systemu obrony i systemu obserwacji, Kreol zaczął się nudzić. Do przybycia wroga zostało jeszcze dużo czasu, a wszystko już było zrobione. Oczywiście, można było nadal szykować bojowe i obronne zaklęcia, ale byłaby to już paranoja. Nie namyślając się długo, wyruszył na poszukiwanie Vanessy.
Znalazł ją w ogrodzie, gdzie policjantka bardzo podejrzliwie oglądała drapieżny kwiat. Kwiat patrzył na nią nie mniej podejrzliwie.
– Skąd TO się tutaj wzięło? – spytała Van. – Zresztą, nie odpowiadaj, sama zgadnę…
– Twoja propozycja jest nadal aktualna? – upewnił się Kreol, ignorując jej słowa.
– Jaka moja propozycja? – burknęła Vanessa, rysując czubkiem buta linię, do której mógł dosięgnąć roślinny potwór.
– Żeby pójść do restauracji – wyjaśnił Kreol, bezczelnie przechodząc nad kreską i drapiąc mięsożerną roślinę u nasady płatków. Stwór zaszeleścił i wydał z siebie dziwny mruczący dźwięk. Najwyraźniej roślina była zadowolona. – Chodźmy teraz.
– Teraz? – zdziwiła się Van. – Dlaczego tak nagle?
– Nudzę się.
Dziewczyna obraziła się. Wyszło na to, że jest dla sumeryjskiego maga jedynie środkiem do walki z nudą. Z drugiej strony… ona sama zaprosiła go z innego powodu?
– Dobrze już, ty wężu, skusiłeś mnie. – Vanessa zdobyła się na blady uśmiech. – Poczekaj, przebiorę się… A propos, w czym ty pójdziesz.
– W tym co mam na sobie. – Mag wzruszył ramionami. – A co za różnica?
Vanessa sceptycznie zlustrowała go od stóp do głów. Tydzień temu, gdy znudziło jej się to, że Kreol cały czas chodzi w tych samych rzeczach, kupiła mu dwa zapasowe komplety ubrań i kilka innych drobnych części garderoby, ale mag nawet tego nie zauważył. Spał nago, jak prawdopodobnie było przyjęte w jego rodzimym Babilonie, a rano zakładał to, co mu pierwsze wpadło w rękę. Do współczesnego ubrania przyzwyczaił się bardzo szybko i już nie uważał, że jest niewygodne, ale do tej pory nie zorientował się, że ludzie ubierają się rozmaicie w zależności od okoliczności.
Teraz był ubrany w sportową koszulkę z logo „Adidas” na piersi, spodnie od dresu z napisami NBA wzdłuż szwów i parę sportowych butów z rozwiązanymi sznurówkami. Skarpetek Kreol nie nosił. Nie pocił się, nie bał się więc, że poobciera nogi – pewne cechy, związane z długim przebywaniem w stanie śmierci, pozostały mu na zawsze. No i, oczywiście, nie rozstawał się z torbą z narzędziami. Vanessa podejrzewała, że nawet śpi przytulony do niej.
– A co ci się nie podoba w moim stroju? – zażądał odpowiedzi Kreol.
– Nie, jak dla mnie jest w porządku… – powiedziała Van trochę niepewnym tonem. – Ale do ludzi tak się nie wychodzi.
– Ona ma rację, panie – wtrącił Hubaksis, wynurzając się ze ściany domu. Vanessa już przyzwyczaiła się do tego, że malutki dżinn co chwila wyskakuje nie wiadomo skąd, jak diabeł z pudełka, przy czym zazwyczaj w zadziwiająco nieodpowiednich momentach, ale tym razem ucieszyła się z jego poparcia. – Nie spacerowałeś przecież po Babilonie w domowej szacie?
– To logiczne – przyznał Kreol. – No cóż, uczennico, niech będzie po twojemu… Przebiorę się. Ale musisz mi pomóc – nie wiem, w co należy się odziać.
– Ja pomogę, panie! – Hubaksis pospiesznie zaproponował swoje usługi. – Już się wszystkiego nauczyłem!
– Może lepiej ja to zrobię? – delikatnie zaproponował Mao, wyglądając zza drzwi. – Nie masz nic przeciwko temu, córeczko?
Vanessa w roztargnieniu pokiwała głową, dziwiąc się w duchu, jak bardzo w porę pojawił się tata. Z Hubaksisem sprawa była jasna, ale ojciec…? Czyżby podsłuchiwał?
Rzeczywiście, podsłuchiwał. Mao, nauczony przez życie, uważnie obserwował stosunki Kreola i Vanessy, i wszelkimi sposobami starał się sprzyjać ich rozwojowi. Gdyby tych dwoje rzeczywiście oznajmiło o zbliżającym się ślubie, szanowny Mao byłby obiema rękami za. W końcu jedyną wadą Kreola jako zięcia był jego wiek, ale czy to rzeczywiście jest takie ważne? Jeśli człowiek wygląda na trzydzieści lat z hakiem i nie zamierza się starzeć, co za różnica, ile ma naprawdę? Niestety, wyglądało na to, że biedny ojciec nie może za bardzo na to liczyć… Przynajmniej w ciągu najbliższego dwudziestolecia.
– Hubercie, bądź tak dobry, zamów nam stolik w Astorii! – krzyknęła w biegu Van.
– Tak jest, ma’am. – Skrzat ceremonialnie kiwnął głową, wybierając numer restauracji.
Kreol zszedł na dół po dziesięciu minutach. Wśród jego nowo nabytej odzieży znalazł się szary garnitur, jakby specjalnie uszyty na wielkie wyjścia. Do tego Mao udało się go przekonać, że grzebień jest bardzo przydatną rzeczą. Mag zdecydowanie nie zgodził się rozpuścić włosów, ale udało się je przynajmniej doprowadzić do porządku. Na krawat też się nie zgodził.
Vanessa dołączyła do niego po kilku minutach. Ubrana była w swoją najlepszą wieczorową suknię. Krytycznie obejrzała kawalera i niechętnie pokiwała głową.
– Może być – zgodziła się z oporami. – Szary pasuje ci do oczu. Ale to trzeba będzie zostawić w domu!
Vanessa miała na myśli torbę z narzędziami, wiszącą, jak zwykle, na ramieniu Kreola. Spróbowała nawet zabrać mu ten od dawna już denerwujący ją przedmiot, ale Kreol bronił go jak ukochanego syna i ryczał ze złością. Van zrozumiała, że z tym elementem stroju będzie musiała się pogodzić.
– Wszystko w porządku, ma’am, stolik będzie gotowy na wasze przybycie – oznajmił urisk.
– Wspaniale, jedziemy.
Samochód stał na podwórzu. Jako że dom Katzenjammera zbudowano w odległej przeszłości, samo się przez się rozumie, że garażu tam nie było. Kolejni właściciele przebywali tu zbyt krótko, by zbudować coś większego niż psia buda. Najdłużej mieszkał tu ostatni, który doprowadził elektryczność i telefon, ale on akurat z jakichś powodów nie miał samochodu. Vanessa musiała zaprząc Sługę do roboty i zbudować tymczasową wiatę, dopóki nie znajdzie czasu, by wznieść coś lepszego. A Kreol zmajstrował jakąś magiczną ochronę przed złodziejami.
Kreol mruczał niezadowolony, gramoląc się na przednie siedzenie toyoty, w międzyczasie wyrzucił za okno Hubaksisa, który zdążył już schować się pod fotelem. Vanessa usiadła za kierownicą.
– Powinieneś też nauczyć się prowadzić samochód – zauważyła wesoło, wyprowadzając samochód za bramę. – Chcesz, nauczę cię. Dwa, trzy tygodnie praktyki i…
– Mogę się tego nauczyć w dwie, trzy godziny, uczennico – uśmiechnął się Kreol. – Słyszałaś o Zaklęciu Poznania Mechanizmu?
– No popatrz… – obraziła się Van. – Czy jest coś, czego nie umiesz?
– Śpiewać. Grać na instrumentach muzycznych. Tańczyć. Fechtować. Walczyć bez broni. Strzelać z łuku i samostrzału. Pisać wiersze. Prawić wyszukane komplementy…