– On cię słyszy? – upewniła się Vanessa.
– A jakże by inaczej…
Hubaksis wynurzył się z wizytówki na drzwiach i z oddaniem wpatrywał się w swego pana. Gdyby miał ogon, zacząłby nim merdać.
– Van, tam jest okropnie – podzielił się wrażeniami. – Do pana nic nie dociera, leży jak martwy…
– Coś ty powiedział, zarazo?! – rozzłościł się Kreol, natychmiast wyciągając laskę.
– Panie, ja nie o tobie, ja o panu tego domu! – Hubaksis oburzyło niesprawiedliwe oskarżenie.
– W takim razie dobrze, nie będę bić. – Kreol schował swoją ulubioną broń, cały czas jednak patrząc podejrzliwie na dżinna. – Czyli nie zamierza nam otworzyć…
Mag przykrył dłonią dziurkę od klucza, kilka sekund poruszał ustami i… voila! Zamek zgrzytnął, drzwi stanęły otworem.
– Do tego jeszcze jesteś włamywaczem… – Van z naganą pokiwała głową, przechodząc przez próg. Zresztą, gdy tylko weszła do środka, natychmiast zapomniała o umiejętnościach Kreola czyniących zeń potencjalnego przestępcę.
W środku było okropnie brudno. Nie po prostu nabałaganione – dom sprawiał wrażenie, jakby nikt tutaj nie sprzątał od pięćdziesięciu lat. Nawet w siedzibie Katzenjammera, gdy weszli tam po raz pierwszy, było czyściej. Co prawda, mieszkał tam pracowity Hubert, a tutaj, jeśli nawet kiedykolwiek mieszkał jakiś skrzat, to z pewnością dawno już uciekł.
Po meblach nie zostało nawet wspomnienie. Kiedyś pewnie mieszkańcy nie mogli narzekać na brak pieniędzy – sam dom nie był tani. Jednak teraz wątpliwe, czy obecny miał więcej gotówki niż na kolejną działkę – w żadnym z mijanych pokojów Vanessa nie zauważyła nic, co przedstawiałoby jakąkolwiek wartość.
Jedyny mebel, który jeszcze się ostał, znaleźli w ostatnim pokoju – była to na wpół rozwalona leżanka. Na niej właśnie leżał pan Rex.
Już na pierwszy rzut oka było jasne, że znajduje się w głębokiej nirwanie. Oczy miał otwarte, ale wywrócone tak, że źrenice celowały niemal we wnętrze czaszki, z ust kapała mu ślina. Obok na podłodze walała się strzykawka. Rex wyglądał na jakieś czterdzieści pięć lat, choć mógł mieć mniej, a do tego stopnia wyniszczyły go narkotyki. Włosy zwisały mu brudnymi pasmami po bokach twarzy, ubrany był w jakieś szmaty.
– Heroina – błyskawicznie oceniła Vanessa, rzuciwszy na nieszczęśnika tylko jedno spojrzenie. – No to, Hipokratesie, zaczynaj…
Kreol z obrzydzeniem trącił narkomana czubkiem buta i, burcząc z niezadowolenia, wyjął z torby magiczną czarę oraz buteleczkę z szarawym proszkiem. Wziął szczyptę, starając się nie rozsypać ani odrobiny i wrzucił ją do czary. Następnie naciął rytualnym nożem kciuk pacjenta i wydusił do naczynia kilka kropel krwi. Na zakończenie dwa razy pstryknął palcami i nad czarą zmaterializowała się niewielka kula zwyczajnej surowej wody. Powisiała tak przez chwilę, a następnie chlupnęła na pozostałe składniki. Kreol wymieszał wszystko pałeczką i wymamrotał nad miksturą:
– O Inanno, zwana Isztar, wygnaj zło z ciała śmiertelnego człowieka, aby naczynie było czyste, ciało łagodne, dusza z imieniem twym na ustach. W imię Isztar, niech tak się stanie, teraz i na wieki.
Hubaksis, który wcześniej pomagał panu przy leczeniu podobnych chorób, wbił pazur w podbródek narkomana, dzięki czemu półotwarte usta Rexa rozchyliły się tak, jakby ich posiadacz ziewał. Kreol przechylił czarę, z uśmiechem obserwując, jak czerwonawa ciecz wlewa się do gardła nieszczęśnika.
Rezultat był natychmiastowy. Pan Rex, dopiero co błogo wylegujący się na swej leżance, podskoczył jakby leżał na ogromnej sprężynie. Złapał się za gardło i zawył dziko, wytrzeszczając niewidzące oczy gdzieś w przestrzeń.
– Smak ma okropny – oznajmił Kreol ze złośliwą satysfakcją. – Ale to szybko minie.
Minęło już po kilku sekundach. Uzdrowiony zamrugał, zbierając myśli, z głupim wyrazem twarzy gapił się na nieoczekiwanych gości i niepewnie wymamrotał:
– Kim jesteście? Przysłał was Greg? Przecież powiedział, że poczeka… Zapłacę, słowo daję, potrzebuję tylko jednej działki, bo… Chociaż nie, chwilę… – Zamyślił się, analizując nowe doznania. – Dziwne, dawno się tak dobrze nie czułem…
– Posłuchaj mnie, głupku… – Vanessa przyjaźnie poklepała go po ramieniu. – Dopiero co cię wyleczyliśmy. Nie potrzebujesz już narkotyków, zrozumiałeś? Reszta to już twój problem. I nie waż się zacząć od nowa, bo cię zastrzelę! Chodźmy, mój drogi… – zwróciła się do Kreola.
Pan Rex stał nadal na środku pokoju, patrząc bezmyślnie na plecy swych dobroczyńców i starając się zrozumieć: co się tu, u licha, wydarzyło?
– Mój drogi? – Kreol spojrzał na Van ciężko, gdy tylko znaleźli się za drzwiami. – Wydaje mi się, uczennico, że za dużo sobie pozwalasz…
– Dobrze, nie złość się już. – Van delikatnie wzięła go pod rękę. – Powiedz mi lepiej, co będzie, jeśli on rzeczywiście znowu zacznie ćpać?
– Po raz drugi tego świństwa nie da się wyleczyć – uśmiechnął się Kreol smutnawo. – Cierpliwość Najpiękniejszej jest ograniczona. Pozostaje tylko modlitwa do Nergala…
– I co, to pomaga?
– Oj, Van! – roześmiał się Hubaksis piskliwie. – Coś ty! Do Nergala modlą się o lekką śmierć! Przecież to władca Królestwa Zmarłych, nie wiesz tego?!
– Pierwszy raz słyszę.
– Dzikusy…
– No i co, wszystko w porządku? – przywitał ich na progu Mao.
– W jak najlepszym! – odpowiedziała Van. – Załatwione, tato, nie mamy już sąsiada narkomana!
– Mówiłem, że pan Kreol go zabije. – Zza drzwi wyjrzał Butt-Krillach. – Przegrał pan, Mao.
– Co za bzdury! – rozzłościła się dziewczyna. – Chodziło mi o to, że mamy teraz całkiem normalnego sąsiada! Kreol go wyleczył!
– Tak, bezpłatnie, i dwie złote monety przeszły mu koło nosa – wymamrotał Hubaksis z goryczą. – Och, panie, zbankrutujemy, pójdziemy na żebry…
– Milcz, niewolniku!
– W pewnym sensie ma rację – powiedział Mao w zadumie. – Kreolu, nie zastanawiałeś się nad ponownym otwarciem praktyki? Mógłbyś ratować tych, wobec których medycyna jest bezradna…
– Tato, co za bzdury! – Zmarszczyła się Vanessa. – Chcesz dać ogłoszenie „Mag zawodowiec uzdrowi beznadziejnie chorych”?
– A co w tym dziwnego? Córeczko, poczytaj gazety, tam aż roi się od wszelkich czarowników. Tyle że nasz jest prawdziwy, ot i cała różnica.
Vanessa zamyśliła się. W zasadzie pomysł nie był wcale taki zły… Oczywiście, mogli nadal sprzedawać magicznie stworzone złoto, ale ostatnio taki sposób zdobywania pieniędzy przestał jej się podobać. Było w nim coś takiego… czuła się jak fałszerz. Sumienie to straszna rzecz.
– Nie! – momentalnie rozwiał jej plany sam Kreol. – Co za głupota! Dorabiałem w ten sposób, gdy byłem młodym magiem, ale potem zostałem osobistym magiem imperatora, a potem Pierwszym Magiem całego Sumeru! A wy proponujecie mi znowu zająć się uzdrawianiem za pieniądze?! Na Marduka, jeszcze tak nisko nie upadłem! Już lepiej wyczyszczę skarbiec waszego króla!
– Tak, lepiej! – wyszczerzył się uszczęśliwiony Hubaksis. – Pamiętasz, panie, jak ograbiliśmy grobowiec Mummy?
– Po pierwsze, nie mamy króla, tylko prezydenta – przypomniała Vanessa lodowato. – Po drugie, nikogo nie będziecie grabić!
– Nie będziemy grabić, tylko ukradniemy! – pisnął dżinn.
– Kraść też nie będziecie! – jeszcze bardziej oburzyła się Van. – To jest zakazane!
– Przez kogo? – zainteresował się Hubaksis.
– Przez prawo!
– A kto ustanowił to prawo? Bogowie? Imperator?
– Nie… – zastanowiła się Vanessa. – Po prostu ludzie… Senat.
– To niech te twoje senaty żyją zgodnie ze swoim prawem – wyciągnął wniosek Hubaksis. – A my nie będziemy.