– Słuchajcie, nie wiem, o czym mówicie! – odpowiadał zdenerwowany Fletcher. – Tak, znałem Carla, i bardzo mi żal, że go zabili, ale to nie ja, rozumiecie? I w ogóle będę rozmawiał tylko w obecności adwokata!
Van zostawiła go w pokoju przesłuchań i wyszła za drzwi. Po chwili przyłączył się do niej Shep.
– Nie puszcza farby… – zauważyła, nie patrząc na partnera.
– Właśnie – zgodził się Shep. – Pistoletu nie znaleźliśmy, alibi ma żelazne… Zupełnie nie ma się do czego przyczepić! Ale czuję przez skórę, że to on! Słuchaj, a ten twój ekspert nie może dać nam jakichś dowodów?
– Móc to może, tylko że żaden sąd ich nie uzna – przyznała Van ze smutkiem. – Chociaż nie, poczekaj chwilę… Zaraz wracam.
Vanessa odeszła na kilka kroków, wyjęła puderniczkę i szeptem naświetliła Kreolowi sytuację.
– Nic nie umiesz sama zrobić… – stwierdził Kreol z satysfakcją. Nie wiadomo dlaczego miał na głowie kucharską czapkę. – Za moich czasów zeznania zdobywało się za pomocą dwóch rzeczy: metalu i ognia stosowanych razem lub osobno. Więc tak, słuchaj instrukcji: na początek weź kilka igieł i wbij mu pod paznokcie. Najlepiej zacznij od małego palca, tam boli najbardziej…
– Ostatni raz powtarzam: tortury są u nas zakazane! – wysyczała Vanessa.
– W takim razie nie ma się co dziwić, że nikt się nie przyznaje! Na jego miejscu też bym milczał jak głaz! W takim razie przywieź go do mnie. Potrafię odróżnić prawdę od kłamstwa.
– Tak oczywiście można, ale… – zawahała się Van -…może jeszcze coś wymyślisz?
– Można jeszcze zastosować proszek prawdy. – Kreol nie podjął dyskusji. Wyglądało na to, że nie chciało mu się wysilać. – Nie jest zbyt efektowny, ale też działa. Masz?
– Zasadniczo to też nie jest dozwolone… – męczyła się Vanessa. – Jeśli ekspertyza wykaże, że podejrzanego naszpikowano jakiś świństwem nieźle mi się oberwie… A poza tym nie mam takiego środka…
– Już dobrze, pomogę. – Kreol uśmiechnął się pod nosem. – Mój proszek jest magiczny, nieszkodliwy dla zdrowia, wasi specjaliści za nic na świecie go nie wykryją. Czekaj, przyślę niewolnika z przesyłką.
– Wspaniale!
Vanessa przerwała połączenie i z radosnym wyrazem twarzy wróciła się Shepa. Ten popatrzył na nią uważnie, ale natychmiast odwrócił wzrok. Na pewno coś podejrzewał, lecz jakie mógł snuć teorie?
Vanessa poleciła partnerowi kontynuować próby wydobycia zeznań z podejrzanego, a sama wyszła do sąsiedniego pomieszczenia, usiadła przy biurku i próbowała podnieść zszywacz. Oczywiście, nie rękami, ale siłą woli. Nic z tego nie wyszło. Westchnęła i spróbowała zrobić to samo z długopisem. Rezultat pozostał niezmienny. Nawet spinacz nie zareagował na wysiłki początkującej magini, nawet malutka zszywka ze wspomnianego zszywacza, nawet kawałeczek papieru niewiele większy od płatka stokrotki.
Porzuciwszy bezowocne wysiłki, Vanessa ze smutkiem pomyślała, że z każdą minutą coraz trudniej będzie przetrzymywać tego całego Fletchera – wszystkie dopuszczalne terminy dawno już minęły, należało go wypuścić jak najszybciej, inaczej mógł oskarżyć ich o niezgodne z prawem ograniczenie wolności. Van znała takich typów – stać go na to. Chociaż nie, oczywiście, że nie zaryzykuje – jeśli rzeczywiście jest zabójcą, byłoby to skrajną bezczelnością… A jest zabójcą – duch Toscaniego wyraźnie go wskazał. Niby po co duch miałby kłamać? Zresztą nie mógłby, jeśli wierzyć Kreolowi…
Rozmyślania Vanessy przerwał słaby, ledwie dosłyszalny pisk dochodzący z szuflady biurka. Vanessa wysunęła ją i z trudem powstrzymała okrzyk zdziwienia. Wewnątrz siedział Hubaksis.
– Cześć, Van! – pisnął cichutko. – Nie spóźniłem się?
– Nie, zdążyłeś. – Vanessa odwróciła się mimowolnie w stronę okna z weneckim lustrem. Shep i Fletcher przeszywali się nawzajem pełnymi złości spojrzeniami.
– Jak mnie tu znalazłeś?
– Dzięki lusterku. Pan wbudował w nie nadajnik. A więc to tutaj pracujesz?
– Tak, tak – przytaknęła dziewczyna niecierpliwie. – Gdzie serum?
– Co takiego? – zdziwił się dżinn.
– Serum prawdy! Kreol mi obiecał!
Hubaksis fuknął, zdejmując z grzbietu ogromny plecak. Ogromny jak na jego filigranowe rozmiary, oczywiście. Vanessa szczerze się zdziwiła, że nie zauważyła go w pierwszym momencie.
– Serum… – wymamrotał posłaniec, przekazując ładunek. – Nie ma tu żadnego sera, do czego mógłby się przydać? A więc tak: proszek prawdy jest bezbarwny i nie ma zapachu. Można go podać w jedzeniu, w piciu albo podpalić i dać dym do powąchania. Osoba, która zje proszek lub wchłonie dym, nie może kłamać ani przemilczeć niczego, co wie i wygada wszystko. To wszystko? – zapytał sam siebie Hubaksis, niepewny, czy wystarczająco dokładnie przekazał instrukcję.
– Dziękuję. – Van uśmiechnęła się, oglądając proszek. Z wyglądu przypominał najzwyklejszą drobnoziarnistą sól kuchenną, tyle że trochę ciemniejszą.
– Van, mogę zostać tu trochę? – poprosił Hubaksis. – Jestem zmęczony, chce mi się spać, a w domu pan znowu mnie gdzieś pośle…
– Zostań, tylko nie wyłaź z szuflady, bo nie daj Boże, ktoś cię zobaczy! – pozwoliła Vanessa i zaczęła majstrować przy ekspresie do kawy, który na szczęście stał w zasięgu ręki. – A ile tego dać? – zaniepokoiła się, szykując swoją ulubioną kawę bez cukru.
– Wystarczy szczypta – oznajmił dżinn, oceniając wielkość styropianowego kubeczka. – Nie musi działać długo?
– Nawet lepiej jeśli się szybko ulotni. Najważniejsze, żeby zdążył się przyznać, a potem niech się dzieje co chce…
– Słuchajcie, to już przechodzi wszelkie granice! – Podejrzany z oburzeniem podniósł głos, gdy Vanessa weszła do pokoju przesłuchań. – Albo mnie wypuścicie, albo przynajmniej wezwijcie mojego adwokata! Zdaje się, że mam prawo do jednego telefonu, a może demokracja już nic nie znaczy w naszym kraju?!
– Nie ma co się denerwować bez powodu. – Vanessa uśmiechnęła się przymilnie. – Lepiej napijmy się kawy.
– Dziękuję – burknął Fletcher ze złością, biorąc kubek. – Wydaje mi się, że wypadła pani z roli.
– To znaczy?
– O ile zrozumiałem, pan – wskazał na Shepa – jest dobrym gliną, a pani – przesunął palec w kierunku Vanessy – złym. Jeśli wcześniej podzieliliście role, to przynajmniej trzymajcie się ich konsekwentnie…
– Dobrze, dobrze… – Van nie kontynuowała sporu, z radością obserwując, jak pochłania napój z niespodzianką. – A teraz proszę powiedzieć, czy to pan zabił Toscaniego?
– Tak, to ja. – Fletcher pokiwał głową. Rozległ się trzask włącznika dyktafonu. – Przecież uprzedzałem, żeby trzymał się z daleka od Dorothy! Mówiłem, że ten kozioł jest dla niej za stary! Ale nie chciał mnie słuchać – czyli sam jest sobie winien… Co tu się wyrabia, do diabła?
– Proszę nie zmieniać tematu – zażądała Van tonem ostrym jak brzytwa. – Proszę opowiedzieć wszystko szczegółowo.
Fletcher zaczął mleć językiem. Wypaplał wszystko: jak obmyślił cały plan, jak kupił u jakiegoś czarnoskórego nastolatka pistolet – gówniany, sklecony byle jak gdzieś w Tajlandii, ale wystarczający dla jego celów, jak zorganizował sobie alibi – bardzo sprytnie, trzeba przyznać, jak zabił Toscaniego i zadbał o to, by nikt go nie zauważył, jak pozbył się pistoletu, i tak dalej, i tak dalej… Przez cały czas miał przy tym oczy pełne strachu i zdziwienia, a Shep patrzył na Vanessę z niemym zachwytem.
– Policja San Francisco dziękuje za współpracę i życzy miłego dnia – przyjaźnie uśmiechnęła się Van. – Szczere przyznanie się do winy zostanie uwzględnione przez sąd. Ej, chłopaki, zaprowadźcie go do celi! Myślę, że nie będzie się pan nadal upierał przy natychmiastowym zwolnieniu.