To coś Kreol nazwał Rtęciowym Przekleństwem i zaklinał się, że jest to ulubiona zabawka Troya. Demona w pudełku najprawdopodobniej też on przysłał. Wyglądało na to, że stary wróg pierwszy odszukał Kreola, ale na razie nie zdecydował się na otwarty atak – obwąchuje przeciwnika tak, jak robił to kiedyś. Kreol nie mógł się powstrzymać i nie pochwalić tym, jak mocną ochroną otoczył dom – tak, gdyby nie ona, Troy dawno już uderzyłby czymś poważniejszym. Na przykład, tornadem albo Niewidoczną Śmiercią… No, a na razie należy oczekiwać jeszcze paru drobnych złośliwości, a potem… potem Troy może tego gorzko pożałować. Wszystko zależy od tego, jaką siłą dysponuje teraz, w dwudziestym pierwszym wieku. Kreol poważnie się zaniepokoił – do tej pory nie udało mu się odnaleźć starego wroga i nie miał bladego pojęcia, w jaki sposób przez ten czas zmienił się Troy i do czego szykuje się w tej nowej bitwie.
Vanessa czuła się winna wobec Kreola. Rzecz w tym, że strasznie brakowało jej czasu na naukę – zbyt wiele pochłaniała służba. Te nieliczne godziny, które udało jej się wykroić z napiętego grafiku, dawały tyle korzyści, co umarłemu kadzidło, a Kreol nie omieszkał wytykać tego za każdym razem. Nie przestawał powtarzać, że magia jest trudną sztuką i trzeba jej poświęcić tyle czasu, ile ma się do dyspozycji. Czyli każdą chwilę.
Każdego ranka Vanessa z poczuciem winy wzruszała ramionami i wyruszała do komisariatu. Kreol obrażał się i szedł, a to do piwnicy, a to na strych, a to na balkon. Na balkonie zainstalował, nie wiadomo po co, koło sterowe jak na statku i jeszcze jakieś inne, nieznane przedmioty. W piwnicy i na strychu też coś majstrował – szykował coś tajemniczego i niepojętego, ale monumentalnego, bo znowu przestał spać – za to pochłaniał litrami kawę z proszkiem odpędzającym senność. Vanessa wielokrotnie pytała, co takiego szykuje, ale za każdym razem odmawiał wyjaśnień i tylko mamrotał, że wszystko idzie zgodnie z planem.
A dzisiaj sam ją zaprosił. Vanessa zeszła do piwnicy po raz pierwszy od tygodnia i z wrażenia aż krzyknęła.
Piwnicy nie było. A mówiąc ściśle: była, ale przypominała wnętrze łodzi podwodnej – wszędzie dookoła był tylko metal. Wcześniej była murowana. Do tego metal, który teraz pokrywał wszystkie ściany, wyglądał jakoś dziwnie – miał niezwykły kolor odbijający świetlne refleksy. W dotyku przypominał zamarznięty aksamit.
Piwnica zmieniła też kształt – zamiast wielu komórek powstało tylko jedno pomieszczenie, ale za to idealnie okrągłe i nawet dość przytulne. Na samym środku był wycięty krąg ze skomplikowanymi wzorami, a w centrum leżał śnieżnobiały kamień z wgłębieniem na szczycie. Kreol klęczał obok niego na jednym kolanie i starannie nacinał metal wokół kamienia. Okazało się, że magiczną laską można posługiwać się także do spawania. Wierny Hubaksis siedział mu na ramieniu i wygłaszał zjadliwe komentarze. Butt-Krillach też był tutaj – wtykał w sufit jakieś płaskie gwoździki.
– Coś ty tu zmajstrował? – zapytała oszołomiona Van. – Jak to się nazywa?
– Kocebu – odpowiedział jednym słowem Kreol, chytrze spoglądając na nią zmrużonymi oczami. – Nieźle, co? To właśnie jest czwarty punkt mojego planu – własny kocebu!
– Kreolu, chyba zapomniałeś, z kim rozmawiasz – cierpliwie przypomniała dziewczyna. – Jestem Vanessa, pamiętasz? Zwyczajna, amerykańska dziewczyna. Nie mieszkałam w starożytnym Sumerze, nie zawierałam umów z demonami i nie walczyłam ze strasznymi lalosami. Co to jest kocebu?
– Kocebu, nie kocebu – z niezadowoleniem w głosie poprawił Kreol. – Akcent na drugiej sylabie.
– Rozumiem. – Van w zamyśleniu pokiwała głową. – Ale mimo wszystko, co to takiego?
– To… to taki artefakt. Latający artefakt. Bardzo duży, latający artefakt!
– Jak duży? – zapytała Vanessa nieufnie.
– Wystarczająco duży, żeby podnieść ten dom – uśmiechnął się mag.
– Poczekaj chwilę… – Vanessa podniosła rękę. Nie, jednak Kreol jest pełen niespodzianek. Sądziła, że zna go już mniej więcej dobrze, ale on nie przestawał jej zadziwiać. – Zamierzasz zrobić latający dom?!
– Tak w ogóle, to już zrobiłem. – Kreol rozciągnął usta w uśmiechu. – Prawie. Zostało tylko kilka drobiazgów… Znudziło mi się być przykutym do ziemi, uczennico. Chcę latać!
Vanessa aż usiadła na podłodze. Nie miała siły mówić na stojąco.
– I jak to wszystko… no… jest zbudowane?
– Wytopiłem ogromny dysk – z dumą zaczął opowiadać Kreol. – Z czarnego brązu, na latające artefakty najlepiej nadaje się ten stop, jest mocny i lekki. Dokonałem transmutacji całej ziemi wokół domu – została tylko cienka warstwa na wierzchu, poniżej jest lity brąz. Piwnicę też prawie w całości zalałem metalem – inaczej rozsypałaby się podczas lotu. Po bokach ustawiłem magiczne kołki – tworzą pole ochronne. Pamiętasz, pytałaś o nie.
Vanessa pamiętała. Kilka dni temu odkryła koło płotu dziwne pałki, ale wtedy Kreol nie chciał wyjaśnić, co to takiego. Powiedział tylko, że są mu potrzebne. Teraz przypomniała sobie, że były zrobione z tego samego dziwnego metalu co i piwnica.
– Teoretycznie, można wystartować choćby jutro. Tutaj zostanie tylko solidna, okrągła dziura…
Hubaksis cicho zachichotał, a Butt-Krillach uśmiechnął się uprzejmie.
– Powiedz no, geniuszu, czy zastanowiłeś się, co powiedzą ludzie, gdy zobaczą latający dom? – sucho zapytała Van. – Nie boisz się, że zaczną nas ostrzeliwać z helikopterów?
– Właśnie dlatego ustawiłem obktameron – spokojnie powiedział Kreol. – Widzisz?
– A cóż to takiego? – Najwyraźniej nazwał obktameronem biały kamień.
– Generator niewidzialności. Jednostronny – wewnątrz dom zostanie taki, jak dotąd, a z zewnątrz będzie niewidoczny.
Vanessa powoli pokiwała głową. Plan Kreola stopniowo rozwijał się przed nią w całej krasie. Co więcej, ożyło jej marzenie z dzieciństwa! Latający dom – o czymś takim Van nie czytała nawet w bajkach (o „Czarnoksiężniku z krainy Oz” chwilowo nie pamiętała). Co prawda było jedno „ale”. Niezbyt ważne, ale zawsze…
– Chcesz być włóczęgą? – niepewnie zapytała Van. – Jak Cyganie…? Nie, to oczywiście super, ale mimo wszystko…
– Po pierwsze, potrzebuję tego nie dla zabawy – tylko patrzeć jak dopadnie mnie wojna! Po drugie, możemy nigdzie nie lecieć – rozsądnie odpowiedział Kreol. – Jak widzisz, ten maleńki zameczek stoi tam, gdzie stał i, jeśli tak bardzo tego chcesz, może tu zostać. Mam nadzieję, że strata części piwnicy nie zmartwi cię za bardzo? Po trzecie, nikt nas nie zmusza, byśmy zawsze prowadzili taki tryb życia – przynajmniej ja nie mam takiego zamiaru. Zrealizuję plan… mam nadzieję, że zrealizuję… Zdaje się, że nie protestowałaś, gdy podróżowaliśmy po Lengu? O ile pamiętam, sama się wprosiłaś.
– A jeśli nie uda nam się tu wrócić? – Van popatrzyła na niego rozkojarzonym wzrokiem.
– Dokładnie tutaj na pewno się nie uda – zgodził się mag. – Ale co takiego atrakcyjnego jest w tym akurat punkcie? Możemy zatrzymać się o milę stąd, na miejscu jakiegoś zburzonego domu.
– A co powiedzą ludzie, gdy zobaczą dom, który pojawił się w ciągu jednej nocy, do tego stojący na ogromnej, brązowej monecie? – sceptycznie zapytała Van.
– To akurat zupełnie mnie nie martwi, są po temu trzy powody. Pierwszy – dom może pozostać niewidoczny. Właściwa osoba znajdzie drzwi. Drugi powód – kocebu można pogrążyć w ziemi i będzie się wydawało, że dom zawsze tu stał…