– Aha, a jakże! – Vanessa postukała się palcem w czoło. – Kogo chcesz w ten sposób nabrać?
– Uczennico… – Kreol pokiwał głową z politowaniem. – Gdybyś zobaczyła dom, którego jeszcze wczoraj nie było, co byś pomyślała?
Vanessa zastanowiła się. Potem odpowiedziała bez przekonania:
– Pewnie… Prawdopodobnie pomyślę coś takiego: dziwne, że wcześniej go nie zauważyłam.
– Bardzo dobrze, uczennico, idealnie – rzekł Kreol z aprobatą. – Dziewięć osób na dziesięć tak właśnie pomyśli. A nawet jeśli nie – kto zgadnie, co się naprawdę zdarzyło? Nie, ludziom znacznie łatwiej jest uwierzyć we własny brak spostrzegawczości niż w rzeczy niezwykle i nadprzyrodzone. Tak było za moich czasów, tak jest i teraz.
– Dobrze, przekonałeś mnie. A jaki jest trzeci powód?
– Trzeci… – Kreol uśmiechnął się z ironią. – Trzecim powodem jest to, że mam w nosie co sobie pomyśli pospólstwo!
– Van, przecież to jest super! – pisnął Hubaksis. – Jeszcze w tamtych czasach pan próbował zrobić kocebu, ale nie miał dość sił na Szachszanor – był za duży. A potem zajęliśmy się projektem „Tymczasowa Śmierć”…
– Cicho, niewolniku… – leniwie rozkazał mag.
– I Butt będzie mógł wrócić do domu! – Dżinn nie chciał się uspokoić.
– Jak to? – nie zrozumiała Van, wspominając, dlaczego Ten-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą nie może wrócić do swojego wymiaru. – W czym może tu pomóc twoje kocebu?
– Ha! – Kreol uniósł palec. – Całkiem zapomniałem wspomnieć o jednej bardzo przydatnej właściwości kocebu. Tej właściwości, która pomoże mi w wojnie. Pamiętasz Kamień Wrót?
Wyjął z kieszeni dysk z gwiazdą, który podarował mu Yog-Sothoth i pozwolił Vanessie jeszcze raz go obejrzeć.
– Stworzyłem związek między tym dyskiem a tym. – Mag postukał obcasem w podłogę. – Teraz mogę przemieszczać się między wymiarami razem z moim domem!
– Świetnie! – zachwyciła się Van.
– Właśnie tak. Istnieje tyle światów… tyle światów, a ja byłem tylko w ośmiu… a może jednak w dziewięciu?
– W dziewięciu, panie. Pamiętasz Ejszę?
– Tak, w dziewięciu. Teraz rozumiesz jak Butt-Krillach może wrócić do domu, uczennico?
– Na razie nie bardzo.
– No, przecież to proste – zniecierpliwił się Kreol. – Nie może opuścić naszego wymiaru dlatego, że jest związany z pentagramem na strychu. Jednak jeśli pentagram wyruszy w podróż razem z nami, wszystko się zmieni! Na miejscu wytniemy kawałek podłogi i zostawimy tam.
– Jestem bardzo wdzięczny, panie Kreolu – skłonił się demon.
– Wystarczy – skrzywił się mag. – Jesteś z Kvetzol-Inn?
– Słusznie!
– Pewnie, że słusznie! – fuknął Kreol. – W takich sprawach się nie mylę!
Vanessa obeszła pokój dookoła. Teraz rozumiała, po co było potrzebne koło sterowe na balkonie. – Kreol zamierzał sterować domem tak, jak zwykłym okrętem.
– Oko Ureja zainstaluję na bocianim gnieździe – rozmyślał na głos Kreol. – Nie może się lenić, nie przynosząc żadnej korzyści… Ducha postawię za kołem sterowym – specjalnie zrobiłem takie, by mógł go używać… Na strychu umieszczę bojowe kryształy, i to jak się da najwięcej… Jeden już tam ulokowałem…
– A Hubert wie o tym wszystkim? – zaniepokoiła się Van.
– Jest z tego powodu szczęśliwy! – uspokoił ją Hubaksis. – To najszczęśliwszy skrzat na świecie.
– W takim razie, wszystko w porządku.
– Oczywiście, że w porządku, uczennico! Ha! Jeśli nie mogę zostać Pierwszym Magiem w tym świecie, zostanę nim w innym! Mój pierwszy nauczyciel Hałaj Dżi Besz zawsze powtarzał, że nie zostaje się dobrym magiem, siedząc na miejscu. A dla prawdziwego maga nie ma większego szczęścia, niż zwiększyć jeszcze trochę swoją moc…
– A dlaczego nie możesz tutaj zostać Pierwszym Magiem? – obraziła się Vanessa.
– A kim by tutaj rządził? – fuknął Hubaksis.
– Niestety, ma rację… – skrzywił się Kreol. – Co za przyjemność być Pierwszym, jeśli podlega ci tylko żałosna garstka dyletantów? Załóżmy, że założyłbym swoją Gildię. Ile dziesięcioleci musiałbym czekać, zanim napełniłaby się mistrzami i czeladnikami? Wasz świat jest prawie pusty – prawdziwych magów można w nim policzyć na palcach… Prawdę mówiąc, nie zamierzam ogłaszać się Pierwszym Magiem! Mam teraz na głowie ważniejsze sprawy – dokończę kocebu i natychmiast przystępuję do piątego punktu planu… W naszym świecie, niestety, nie da się go wypełnić. A muszę się spieszyć! Troy żyje, Cthulhu się budzi… Nie, muszę stąd odejść…
– A dokąd to?
– Najpierw muszę zajrzeć do pewnej starej znajomej. Wypytać o nowiny, zasięgnąć rady, no i po prostu dowiedzieć się, czy nie zmieniła zdania… A ty jesteś ze mną czy nie? – zapytał mag, nie mogąc ukryć lęku. Najwyraźniej nie chciał stracić jedynej uczennicy. – Dopiero zaczęłaś naukę. I w ogóle jesteś mi potrzebna.
– Pomyślę nad tym… – wymijająco odpowiedziała Vanessa.
Ostatnie zdanie brzmiało bardzo pochlebnie, ale ton wyraźnie wskazywał, że Kreol nie miał na myśli nic romantycznego. Czysty pragmatyzm, nic więcej – Vanessa mimo wszystko mogła okazać się przydatna w jego krucjacie. Mówiąc szczerze, do tej pory nie rozumiała, jak Kreol zamierza zabrać się do tego, wyglądającego na niewykonalne, zadania – zniszczenia całego świata. Bo jak można zrobić coś takiego? Gdy pytała wprost, Kreol tylko chrząkał i mówił wymijająco, że na wszystko znajdzie się sposób… Jako przykład przytaczał biblijną opowieść o Dawidzie i Goliacie – czasem wystarczy jedno celne uderzenie, żeby zwalić z nóg potężnego giganta. A jeśli jest to kolos na glinianych nogach, taki jak Leng… Nic więcej Van nie mogła z niego wydobyć i w końcu dała mu spokój.
Wychodząc z domu, Vanessa potupała w ziemię. Rzeczywiście, gleba zrobiła się twardsza. Wykopała w niej dołek czubkiem buta – spod kilkucentymetrowej warstwy prześwitywał metal. Kreol wykonał fantastyczną pracę, zmieniając w czarny brąz tony ziemi i kamieni.
Po drodze wstąpiła po Shepa. Wczoraj rozbił samochód, a drugiego nie miał.
Przy okazji Kreol zaproponował przerobić toyotę tak, by mogła latać w powietrzu, ale Vanessa odmówiła. Na komendzie i tak dziwnie na nią patrzyli – wszyscy starali się zgadnąć, skąd wzięła proszek prawdy. Ostatnio zbyt dużo dziwnych rzeczy działo wokół prostej amerykańskiej dziewczyny. Rzeczywiście, niegłupio byłoby gdzieś się przeprowadzić, bo może się nią w końcu naprawdę zainteresować FBI…
– Cześć, Van! – Machnął ręką jej partner. Czekał już na ganku. – Jak leci?
– Powiedz mi, Shep, czy podoba ci się praca w policji? – zapytała Van w zamyśleniu, gdy wsiadał do samochodu.
– Zwyczajna praca, nie gorsza niż każda inna. – Pytanie to wcale nie zdziwiło Shepa. – A o co chodzi?
– Być może niedługo się zwolnię…
– Czemu tak nagle? Znalazłaś coś lepszego?
– Nie… Wybieram się w podróż.
– Poślubną? – zażartował Shep.
– A idźże ty! – parsknęła.
– A poważnie?
– Daleko, Shep… Bardzo daleko…
– Do Chin? Albo do Australii? Byliśmy z żoną w zeszłym roku w Australii…
– I jak było?
– Gorąco. Morze. Kangury… – Shep wzruszył ramionami. – Tak samo jak tutaj…
Dzień minął tak samo jak wszystkie poprzednie. Słońce chyliło się ku zachodowi, gdy zatrzeszczał policyjny radiotelefon.
– Van, jesteś tam? – rozległ się przytłumiony głos komisarz Florence. – Podjedź z partnerem do starego magazynu koło przystani, pamiętasz, mieliśmy wczoraj informację, że leży tam jakiś przemyt. Sprawdź to, okej? Dacie radę we dwójkę?