Przez te dni ogniste uttuku zrozumiały, że kobieta Kreola (stworzenie rodzaju żeńskiego, żyjące w jednym domu ze stworzeniem rodzaju męskiego, według k’uli, mogło mieć tylko jeden status) codziennie wsiada do ohydnego, żelaznego powozu i gdzieś jedzie. A potem wraca. Demony postanowiły, że Nanghsibu będzie ją śledził, poczeka na stosowny moment, schowa się w pojeździe, przeniknie na zamknięte terytorium i ukryje się tam. Następnego dnia to samo zrobi Ozog i razem zaatakują Kreola. W powozie oprócz demonów znajdować się będzie także kobieta Kreola, więc system ochronny go nie zatrzyma. Zrobiliby to od razu we dwójkę, ale w stanie eterycznym demony nie mogły przeniknąć do domu maga nawet wewnątrz tego powozu, a w formie cielesnej były za duże.
Właśnie teraz Nanghsibu starał się schować wewnątrz żelaznego pojazdu. K’ulowi wydawało się, że najlepiej do tego celu nadaje się pudło umieszczone z przodu. Co prawda, leżało tam jakieś ohydne żelastwo, które trzeba było wyrzucić. Ku wielkiemu zaskoczeniu Nanghsibu, okazało się to znacznie trudniejsze niż się spodziewał. W końcu dotarł do żelaznej butli, napełnionej brzydko pachnącą cieczą.
Skąd nieszczęsny demon mógł wiedzieć, że ten śmierdzący mocz shoggotów tak łatwo się zapala?! Jak niby miał przewidzieć, że nie tylko łatwo się zapala, ale też bardzo szybko płonie, wywołując koszmarny hałas i tworząc przy tym ogromną, ognistą kulę?! Nanghsibu nie miał nic przeciwko ogniowi, lubił ogień, lecz fala uderzeniowa bardzo boleśnie uderzyła nim o ziemię, a odłamki rozerwanego żelaznego pojazdu mocno go poraniły.
Nanghsibu uporał się z bólem (zajęło mu to dokładnie jedną sekundę) i zobaczył za szybą przestraszoną twarz kobiety Kreola. To ona była winna temu, że tak go boli, a skórę ma pełną dziurek!
Zobaczywszy lecącego ku niej demona, Vanessa wykonała najbardziej imponujący skok w życiu, który pozwolił jej umknąć przed potwornymi pazurami. Otarła się o nią ognista skóra uttuku, nie czyniąc jej krzywdy. Zdążyła jeszcze poczuć, jak wstrętnie śmierdzi pysk Nanghsibu. Jej magiczna Osobista Ochrona rozsypała się.
Zobaczywszy Nanghsibu, Shep zawył dziko i zaczął strzelać, nerwowo naciskając spust. Kilka kul dosięgło celu, wyrywając w pokrytych śluzem łuskach k’ula dziury, z których wylewała się czarna ciecz, przypominająca ropę, ale demon nie zwrócił na to najmniejszej uwagi. Ryknął groźnie na Shepa, ale natychmiast odwrócił się w drugą stronę, gdzie stała Vanessa. Postanowił, że najpierw zabije ją.
Dziewczyna także wyjęła pistolet, ale gdy zauważyła, że nawet dziura w czole zostawiona przez jedną z kul Shepa nie niepokoi demona, rozmyśliła się. Nanghsibu wyszczerzył się, roztaczając wokół duszący smród i energicznie uniósł całe ciało w powietrze, lecąc prosto na Vanessę. Dziewczyna nerwowo łyknęła ślinę, rozumiejąc, że nie zdąży umknąć.
Dalsze zdarzenia rozegrały się w ciągu jednej, jedynej sekundy. Gdy k’ul pokonywał kilka metrów dzielących go od policjantki, ta zdążyła przypomnieć sobie o pierścionku podarowanym przez Kreola, nacisnąć, tak jak ją nauczył, palcem malutką wypukłość i wykrzyknąć w myślach słowo „Piorun!”. Prawdę mówiąc, myśli brzmiały tak: „Piorun, piorun, piorun, piorun, pioru-uuuuuun!!!”.
Nanghsibu zdziwił się niepomiernie. Ofiara jakimś sposobem wystrzeliła w jego stronę całe mnóstwo potężnych ładunków elektrycznych. Zdziwienie było jego ostatnim życiowym doświadczeniem – pięć piorunów uderzających niemal jednocześnie, zmieniło go w stertę zwęglonego mięsa. Co prawda, zdążył jeszcze rzucić Vanessą o ścianę, niszcząc jeszcze jedną Ochronę Osobistą. Dobrze, że Kreol zadbał o swą uczennicę, otaczając ją aż trzema warstwami.
Vanessa z trudem podniosła się na nogi. Shep z przerażeniem patrzył na to, co zostało z demona i na nią. Niepewnie podniósł pistolet, w którym została jedna, jedyna kula – pozostałe tkwiły w trupie Nanghsibu i w pobliskich ścianach.
– Van, co… – powiedział z trudem.
– Daj mi spokój, nie mam do ciebie głowy! – odpędziła go Vanessa, wyjmując z kieszeni puderniczkę. – Kreol, mamy poważny problem! Nie wiem, co to by…
Przerwało jej uderzenie w głowę. Podczas krótkiej, ale pełnej akcji walki z demonem, policjanci zapomnieli zupełnie, że dosłownie o kilka kroków od nich znajduje się cała banda uzbrojonych bandytów, którzy po prostu nie mogli nie usłyszeć całego tego hałasu – wybuchu samochodu, brzęku rozbijanego szkła, wycia demona, wystrzałów Shepa i bynajmniej nie bezgłośnego pioruna. Więc teraz…
Uderzenie nie zrobiło Van krzywdy – została jej jeszcze jedna Ochrona Osobista, ale mimo to nie była w stanie utrzymać się na nogach – mężczyzna, który zadał cios, wyglądał jak Herkules. Puderniczka wypadła jej z ręki i natychmiast zmieniła się w okruchy, żałośnie trzeszczące pod butami drugiego członka bandy, Vanessa z przerażeniem pomyślała, że teraz, gdy wbudowany w artefakt nadajnik został zniszczony, Kreol nie będzie mógł jej odnaleźć. A to znaczy, że o pomocy można zapomnieć…
Zanim siłacz, wyraźnie zaskoczony, że nie straciła przytomności, uderzył ją po raz kolejny, zdążyła jeszcze zobaczyć, jak Shep strzela ostatnią kulą prosto w pierś jednego z bandytów. Ten pada trupem, a drugi, stojący z nim ramię w ramię, wściekle coś krzyczy, odruchowo starając się go podtrzymać. Potem dziewczyna straciła przytomność.
Przebudzenie było powolne i męczące. Mdliło ją, miała zawroty głowy, ręce nie chciały jej słuchać. Przyczyny nie trzeba było długo szukać – była mocno przywiązana do krzesła. Z prawej strony Vanessa dostrzegła Shepa, smętnie patrzącego na nią z takiego samego krzesła. Był związany jeszcze mocniej.
Van obrzuciła wzrokiem miejsce, w którym się znaleźli. Było to pomieszczenie, do którego z taką pewnością siebie zamierzała wpaść i wszystkich aresztować – wzdłuż ścian piętrzyły się skrzynki i pudła, przemytnicy w pośpiechu ładowali je do niewielkich busików.
– Obudziłaś się [piiip…]? – chamsko zapytał jeden z nich, potężny jak czołg, z ciemnymi włosami obciętymi na jeża i tatuażem na policzku. Był to jakiś skomplikowany zygzak, nieco przypominający arabski napis. Vanessa poznała mężczyznę od razu – to on krzyczał, gdy Shep postrzelił jednego z bandytów. – No co, [piiip…], porozmawiamy, póki jest czas…
– Szefie, ładować roleksy?! – krzyknął niewysoki chłopak. – Niedużo ich zostało…
– Powiedziałem, ładować wszystko! – wrzasnął na niego. – Ty, [piiip…], czego nie rozumiesz [piiip…], co? Mętownia siedzi nam na ogonie, trzeba natychmiast [piiip…] wszystko i [piiip…] stąd!
– Eeee… szefie, co nam siedzi na ogonie? – niepewnie dopytywał się malutki przemytnik.
– Męty, [piiip…]! – Wyszczerzył się duży. – Psy! Oni! – Wskazał na związaną Vanessę i Shepa.
– Aaaa, gliny… – Ze zrozumieniem pokiwał głową mały.
– [piiip…] [piiip…]! – Z oburzeniem postukał się palcem w czoło duży. – Tak, gliny! Amerykańcy [piiip…], prostych słów nie [piiip…], wszystko trzeba tłumaczyć jak [piiip…]!
– Rozumiesz coś z tego? – wyszeptał Shep, nachylając się w stronę Vanessy. – Czy oni w ogóle mówią po angielsku? Jeśli to slang, to jakiś nowy…
– Przypomina mi to wkurzoną Florence – mruknęła Van pod nosem.
– Wróćmy więc do was. – Duży uśmiechnął się nieprzyjemnie, odwracając się z powrotem do policjantów. – Pozwólcie, że się przedstawię – Arkadij Kiriłłowicz Polakow, Amerykańcy [piiip…] cały czas przekręcają moje nazwisko…
– Wpadliśmy w ręce rosyjskiej mafii? – zdziwiła się Vanessa.