Pozostali członkowie bandy też zaczęli wyciągać broń. Ci, którzy nie mieli pistoletów, wyjęli noże. Ci, którzy nie mieli noży, złapali łomy. Jeden chłopak uzbroił się w cegłę – najwidoczniej nie znalazł nic lepszego.
Nastąpiło kolejne uderzenie – pęknięcie rozszerzyło się, a potem poleciały cegły i część ściany runęła. Przez otwór wleciał Hubaksis. W pierwszej chwili Vanessa go nie poznała – dżinn powiększył się do rozmiarów człowieka.
– Gdzie jesteś, Van?! – zawołał basem, wodząc swym jedynym okiem po znieruchomiałych bandytach. Głos też mu się zmienił – ani trochę nie przypominał mysiego pisku, którym zazwyczaj się posługiwał.
W ślad za Hubaksisem w otworze pojawił się Kreol. Vanessa nigdy jeszcze nie widziała go w takim stanie. Ściągnięte brwi łączyły się u nasady nosa, usta miał zaciśnięte w wąziutką kreskę, a w oczach płonęły mu nienawiść i okrucieństwo. Mag-niszczyciel. W prawej ręce trzymał laskę, lewą przyciskał do brzucha, z którego cienką strużką ciekła krew. Kreol zapewne odczuwał silny ból, ale znosił to ze stoickim spokojem.
– Jeden [piiip…] krok i ją zabiję! – oznajmił Polakow, przystawiając Vanessie pistolet do skroni.
– Doprawdy? – zdziwił się Kreol. – Atakuj, demonie.
Zza jego nóg wyskoczył Butt-Krillach. Czteroręki demon przeciął powietrze jak błyskawica, celując w gardło Polakowa. Przywódca bandy szybko skierował lufę w jego stronę i nacisnął spust. Rozległ się wystrzał, ale tam, gdzie przeleciała kula, elwena dawno już nie było – zahaczając po drodze o trzymającą nóż rękę jednego z bandytów. Chłopak dziko zawył – ostre zęby Tego-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą właśnie zrobiły zeń kalekę. Hubaksis okładał pięściami drugiego – teraz dżinn mógłby się zmierzyć z samym Tysonem.
– Nie zrozumiałeś, co powiedziałem?! – szczeknął Polakow, z przerażeniem patrząc na wstrętnych przybyszów. Jego pistolet znowu był skierowany w stronę Vanessy. – Przestań, bo inaczej ją zabiję!
– Proszę bardzo – obojętnie pozwolił Kreol. – A ja ją wskrzeszę.
– Kim ty jesteś [piiip…] twoja mać?! – wrzasnął Polakow, strzelając do Kreola.
Resztę Vanessa zapamiętała kiepsko. Strzelali wszyscy. Jednak Butt-Krillach przemykał po magazynie jak żywe srebro i nikt go nie zdołał trafić, a przez Hubaksisa kule przelatywały na wylot. Jak to zrobił, by jego pięści były materialne, a cała reszta ciała – nie, wiedział tylko sam dżinn.
Kreola ochraniało coś na kształt połyskującej kuli – jej powierzchnia była cienka niczym bańka mydlana, ale wszystkie pociski odbijały się od niej, jak od stalowej ściany. Jeden z bandytów wystrzelił z winchestera i kula prawie przebiła osłabioną magiczną ochronę. Kreol podniósł tylko nonszalancko brew i rzucił w napastnika Stalowym Ostrzem – cieniuteńkim, metalowym dyskiem, wystrzelonym bezpośrednio z dłoni. Broń wypadła z martwych rąk chłopaka, a potem upadł on sam. Jego głowa została równiutko odcięta. Jeszcze jeden bandyta wściekle zawył i rzucił się na maga, wymachując łomem. Kreol zrobił jeden ruch ręką i napastnik upadł jak ścięty, rzucając się w strasznych konwulsjach. A potem walka szybko zamarła. Hubaksis znowu zmniejszył się do rozmiarów wróbla i uciekł pod ochronę swego pana. Butt-Krillach ze zdumieniem znieruchomiał tam, gdzie stał. Wszyscy przemytnicy, którym udało się przeżyć (a zostało ich równo dwunastu – pozostali z jakiegoś powodu leżeli i nie oddychali) też znieruchomieli. Nawet Polakow ze zdumienia opuścił pistolet.
Przyczyną takiego zachowania było pojawienie się na scenie nowego aktora.
Z korytarza, gdzie godzinę wcześniej zginął Nanghsibu, wyleciała ogromna ognista błyskawica. Tylko jej rdzeń kształtem bardziej przypominał człowieka byle jak ulepionego z gliny – niekształtne ręce, nogi i głowa. Od błyskawicy co chwila odrywały się cienkie, energetyczne macki, niepewnie obmacując ściany i podłogę, zostawiając przy tym czarne plamy spalenizny.
– Uczennico?!! – Kreol spojrzał na nią wściekle. – Wypuściłaś kilka piorunów naraz?!
– A co, tak nie wolno? – wyszeptała ze strachem Van.
– O głupoto ludzka! – załamał ręce mag. – Pochłaniacz nie jest przewidziany do takiego obciążenia, został zniszczony. A yir uwolnił się razem z twoimi piorunami, ty bezmózga dziewczyno! Na łono Tiamat, za co ja tak cierpię?!
Uwolniony yir przez kilka chwil niepewnie wisiał w miejscu, jakby przyglądał się zgromadzonym ludziom i jednemu demonowi, a potem najwyraźniej rozpoznał Kreola. W każdym bądź razie piorun wystrzelony z miejsca, które umownie można nazwać jego piersią, był skierowany właśnie w maga. Kreol wykazał się refleksem, natychmiast otoczył się Elektryczną Zbroją i skontrował Rezonansem Dźwiękowym, zastanawiając się przy tym nerwowo, czego by tu jeszcze można użyć. Na yira w naturalnej postaci woda nie działa, a drugiego Pochłaniacza Kreol nie miał w zapasie. Istnieją specjalne zaklęcia przeciwko energoidom, ale mag nie miał w pamięci ani jednego, a szykować je od początku, gdy atakuje cię rozjuszony yir, to po prostu samobójstwo.
Guy, odrzucony nieco do tyłu przez Rezonans Dźwiękowy, znowu uderzył ładunkiem elektrycznym. Potem jeszcze jednym. Pierwsze dwa przyjęła Elektryczna Zbroja, ale trzeci…
Przed trzecim Kreol uciekł. A dokładniej, rzucił się na podłogę, bo amulet ochronny oparzył mu skórę, prawie krzycząc o nowym niebezpieczeństwie.
Piorun Guya uderzył w ścianę, powodując nowe zniszczenia, a w chwilę później, z tej samej ściany wyleciał k’ul, przechodząc ze stanu eterycznego w cielesny. Ozog, pobratymiec Nanghsibu, przez cały czas śledził Kreola, utrzymując odpowiednią odległość, a teraz, gdy nadarzyła się stosowna chwila, nie omieszkał zaatakować.
Kreol energicznie odwrócił się na plecy, wysyłając mu na powitanie Ognistą Kopię. Nie zdążył przyjrzeć się, kim jest nowy napastnik, inaczej za nic na świecie nie skorzystałby z tego zaklęcia – wiedział, oczywiście, że łatwiej jest utopić rybę niż spalić k’ula.
Snop ognia odrzucił Ozoga do tyłu. A Kreol znowu musiał dokonywać cudów zręczności, albowiem w miejsce, gdzie dopiero co leżał, znowu uderzył piorun. Mag rzucił się w stronę zrobionej przez Hubaksisa wyrwy w murze, wyjmując jednocześnie łańcuch. Jeden z przemytników, dziko wrzeszcząc, nieoczekiwanie uniósł się w powietrze i poleciał prosto w iskrzącego yira – Kreol bezlitośnie wykorzystał go jako żywą tarczę.
– Suruk ha, pomiocie Lengu! – obiecał, wysyłając w stronę Ozoga zaklęcie Pioruna, a w ślad za nim Kopię Marduka.
Ozog przyjął na pierś pierwsze zaklęcie, ale udało mu się umknąć przed drugim. Ranny, ale wciąż żywy, skoczył na Kreola – prosto na spotkanie rozkręconego w powietrzu łańcucha. Łańcucha, którego jedno zaklęcie mogło zabić szeregowego demona, takiego jak k’ul.
Uttuku uratował Guy. Oczywiście, wcale nie miał zamiaru pomagać nieoczekiwanemu sojusznikowi – yir strzelił w Kreola, a przypadek sprawił, że między elektrycznym pociskiem a magiem pojawił się Ozog. Tym niemniej, piorun uratował życie demona, zmieniając trajektorię jego lotu. Ozog przeleciał obok Kreola i jego łańcucha, po czym ze wstrętnym mlaśnięciem wbił się w ścianę. I natychmiast odskoczył.
Uttuku nie wyróżniają się inteligencją. Potwierdził to Ozog, gdy zamiast zaatakować Kreola – odsłoniętego, zajętego zrzucaniem sufitu na Guya, napadł na yira. To prawda, że piorun nie sprawił Ozogowi przyjemności, ale jednak uratował mu życie.
Yir zmienił spadającą belkę w stertę drzazg i zaczął z niezadowoleniem wibrować, rozbryzgując wokół siebie oślepiająco białe kłaczki energii. Od chwili, gdy uwolnił się z pierścionka Vanessy, minęła już ponad godzina. Jego ciało, które i bez tego nie było specjalnie trwałe, coraz bardziej chciało rozsypać się na cząsteczki. Ten świat absolutnie nie nadawał się dla biednego energoida. A tu jeszcze na domiar złego rzucił się na niego uttuku, pragnący rozerwać na strzępy to, co go tak boleśnie ukąsiło. Głupi jaszczur zdawał się zupełnie nie pamiętać, że w bójce yira z k’ulem zazwyczaj sromotnie przegrywa właśnie k’ul…