Выбрать главу

Ale i tym razem Ozog nie dotarł do celu. Zaatakował go niewielki, różowy kłębek, który wczepił mu się w ramię. Butt-Krillach zostawił niezagrażających obecnie nikomu bandytów i przerzucił się na bardziej niebezpieczny cel. K’ul zaryczał i próbował przycisnąć do podłogi czterorękiego demona, ale ten z małpią zwinnością wskoczył mu na grzbiet i wgryzł się w kark. Uttuku są większe i silniejsze, za to elweny poruszają się szybciej i mają lepszy refleks. Z boku wyglądało to jak pojedynek niewielkiego, ale zwinnego leoparda z niezgrabnym niedźwiedziem.

– Mało ci było jednego razu?! – wychrypiał Kreol, nie wiadomo który już raz odbijając elektryczny pocisk Guya i wysyłając w jego stronę Gwiazdę Tęczy – jedyne zaklęcie w jego dzisiejszym arsenale, które było w stanie jakkolwiek zagrozić yirowi.

Guy nieprzyjemnie zatrzeszczał, gdy wbiła się w niego kula mieniąca się wszystkimi kolorami tęczy. Gwiazda Tęczy nie mogła go zabić, ale dała magowi kilka bezcennych sekund.

– Odwróć jego uwagę, uczennico! – warknął Kreol, jednocześnie wyciągając zza pazuchy Hubaksisa i rzucając go w stronę Guya.

– Jak?! – histerycznie krzyknęła Vanessa, która przez cały czas rzucała się jak w konwulsjach, próbując się uwolnić.

Mag, który dopiero teraz zauważył, że dziewczyna jest przywiązana do krzesła, a obok niej stoi zupełnie skołowany bandyta z pistoletem, skrzywił się z niezadowoleniem i wykonał szybki gest, rzucając na Polakowa zaklęcie Zawału. Bandyta upadł jakby mu ktoś podciął nogi, zdążył jednak nacisnąć spust. Rozległ się huk wystrzału, ale Vanessa pozostała nietknięta. W tej samej chwili pętające ją sznury zajęły się błękitnym płomieniem.

Me-Kerreta, magiczny ogień Isztar, w mgnieniu oka niszczy to, na co został rzucony i nic więcej. Ogień ten można spokojnie trzymać w rękach, gdyż – podobnie jak jego pani – nie może skrzywdzić żywego stworzenia. Van zerwała się z krzesła i okrągłymi ze zdziwienia oczami zobaczyła, że obok niej w powietrzu wisi kula wystrzelona przed śmiercią przez Polakowa – Kreol w porę zauważył, że jego uczennica straciła już wszystkie Ochrony Osobiste i zatrzymał ołowianą śmierć. Zatrzymała się jakiś centymetr od celu…

Po chwili pocisk z cichym brzęknięciem upadł na podłogę, za to w powietrze uniosły się dwa pistolety – ten, który jeszcze przed chwilą trzymała martwa ręka Polakowa i drugi, wyrwany z dłoni drugiego bandyty, ciągle jeszcze żywego. Rozstał się z bronią bez protestów, zbaraniałym wzrokiem patrząc na to, co się wokół niego dzieje. W zasadzie był jedynym, który ciągle stał na widoku – reszta bandy dawno już pochowała się między skrzynkami. Najchętniej uciekliby gdzie pieprz rośnie, ale jedno wyjście zagradzał Guy, drugie – Kreol, a obok samochodów bili się Butt-Krillach i Ozog.

Vanessa złapała pistolety i uśmiechnęła się drapieżnie, z trudem powstrzymując się, by nie posłać pierwszej kuli w martwego już Polakowa. Wokół niej pojawił się błękitnobiały blask Elektrycznej Zbroi.

– Do ataku! – krótko rozkazał Kreol, nie patrząc już na nią. Ochronił swą uczennicę przed piorunem, a teraz kartkował magiczną księgę, szukając zaklęcia, które zniszczyłoby yira.

Dziewczyna posłusznie rzuciła się na Guya, strzelając z obu pistoletów jednocześnie. Oczywiście, kule przeleciały przez energoida na wylot, nie czyniąc mu najmniejszej krzywdy, ale główny cel udało się osiągnąć – yir, uporawszy się z Gwiazdą Tęczy, nie atakował Kreola. Teraz uderzał prądem w dziewczynę. Przed jednym piorunem Vanessie udało się uchylić, ale pozostałe uderzyły w nią i znikły, pochłonięte przez Elektryczną Zbroję.

W Guya leciała kula za kulą. Yir był wściekły – te malutkie kawałki ołowiu zostawiały w jego energetycznym ciele irytujące wyrwy. Ubytki natychmiast się zasklepiały, ale jednak niewielkie porcje energii znikały bez śladu. A yir i bez tego stracił jej już niemało…

– Jest! – uroczyście krzyknął Kreol, uniósł rękę z laską, drugą ręką rzucił w stronę yira garść jakiegoś srebrnego proszku i zaczął recytować zaklęcie:

Won, won, precz, precz! Zgiń, zgiń, przepadnij, przepadnij! Odejdź, zniknij, won, precz! Twoje zło, jak dym, niech uniesie się do niebios! Ina zumrija isa, Ina zumrija rerha, Ina zumrija besha, Ina zumrija hilrha, Ina zumrija duppira, Ina zumrija atlaka! Ana zumrija la taturra, Ana zumrija la tetehha, Ana zumrija la terherreba, Ana zumrija la tasannirha! Zaklinam cię, na życie szacownego Szamasza! Zaklinam cię, na życie Ea, władcy źródeł! Zaklinam cię, na życie Asalluhi, egzorcysty bogów! Zaklinam cię, na życie Girry, który cię schwytał! Ina zumrija lu tapparrasama! Isa isa rerha rerha! Besha besha hilrha hulrha!

Vanessa, której Elektryczna Zbroja zaczęła się rozpływać, a naboje dawno się skończyły, z ulgą otarła pot z czoła. Gdy zabrzmiało ostatnie słowo zaklęcia, niewidzialna siła odrzuciła Guya pod ścianę, gdzie wił się w agonii wśród skrzynek i pudełek, niszcząc to, co jeszcze zostało do zniszczenia.

Jeden z przemytników dostał się w jego pole rażenia i teraz konał w drgawkach wskutek straszliwego uderzenia prądem.

Agonia yira nie trwała długo. Po kilku sekundach bezkształtny piorun kulisty wybuchł jasnym światłem, a potem rozsypał się na mnóstwo iskierek. Potem one też znikły…

– Teraz twoja kolej – obiecał Kreol groźnie, podchodząc do Ozoga, cały czas zajętego pojedynkiem z pobratymcem – demonem.

Obaj nie wyglądali najlepiej. Ciało Ozoga gęsto pokrywały szarpane rany, pozostawione przez zęby Butt-Krillacha. Elwen natomiast po spotkaniu jego paszczy z pancernym łbem uttuku pozbył się niemal połowy zębów, a do tego wyglądał na mocno poparzonego – jego przeciwnik ani na chwilę nie przestał otaczać się płomieniami.

– Arra i Agnibaal! – krzyknął Kreol, chłoszcząc Ozoga magicznym łańcuchem. – W imię Marduka i Marutukku, Trzeciego Emblematu – rozsyp się w proch, perfidny uttuku!

W miejscu, gdzie Ozoga uderzył łańcuch, natychmiast pojawiła się opuchnięta, ohydna pręga, a po chwili z k’ula została tylko sterta czarnego popiołu.

Butt-Krillach, zmęczony i wyczerpany, podpełzł do maga, kulejąc na wszystkie ręce i smętnie zaskomlił.

– Widzi pan, Kreolu? – z trudem powiedział pokaleczoną paszczą. – Ze mnie też może być jakaś korzyść…

– To prawda… – Mag pokiwał głową z uznaniem, mimochodem nakładając na niego zaklęcie Regeneracji. Zwyczajne Uzdrowienie praktycznie nie działa na demony. – A co zrobimy z tym drugim?

Z zainteresowaniem obejrzał zwłoki Nanghsibu, szturchnął go czubkiem buta, poskrobał palcem, po czym odwrócił się obojętnie.

– Co, nie zamierzasz go zniszczyć? – ze zdziwieniem zapytała Van, ale mag nie raczył nawet odpowiedzieć, zbierając z ziemi pył, który pozostał z Ozoga. – Dobrze, nie, nie tak… Znajdą go faceci w czerni, odwiozą do „Bazy 51”… Mają już trupy kosmitów, teraz będą mieli demona… Oj, Shep, nie rozwiązaliśmy cię!