– A najwyżsi? – cicho zapytała Van.
– S’gnac. Najwyżej znajduje się tylko on. Widzisz, Van, tę najwyższą górę?
Kolosalny szczyt, który wskazywał Kreol, wyróżniał się spośród pozostałych niby wielkolud pośród karłów. Wyglądał jak zrobiony z przezroczystego lodu i słabo pobłyskiwał w krwawym świetle dwóch księżyców.
– To… tam? – wzdrygnęła się Vanessa.
– Na samym szczycie… – ledwie dosłyszalnie wyszeptał Kreol. – Widziałem go raz, i tego razu nigdy nie zapomnę…
Van usiłowała wyobrazić sobie jak ohydny musi być ten S’gnac, skoro nawet według przyzwyczajonego do wszelkich paskudztw maga, jest w stanie zaćmić cały ten świat z chmarami potworów, ale nie starczyło jej wyobraźni. Nie odważyła się zapytać o szczegóły.
– Czy ten S… jak mu tam, jest kimś w rodzaju Szatana? – zapytała nieśmiało.
– Mniej więcej. – Kreol nie zdziwił się ani trochę. – Myślisz, że istnieje tylko jeden Świat Zmroku? Tylko z naszym światem sąsiadują aż cztery! Jednym z nich rządzi ten, którego nazwałaś…
– A Butt też jest z tego świata?
– Nie. – Kreol energicznie pokręcił głową. – Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo pochodzi z innego świata. Ale też Ciemnego.
– A czy w ogóle istnieją Jasne Światy?
– Oczywiście! – Kreol aż się zdziwił. – A jakże by inaczej? Jest ich mniej więcej tyle samo co Ciemnych.
– A nasz jaki jest?
– Nasz jest zwyczajny. Na dziesięć światów przypada jeden Jasny, jeden Ciemny i osiem Neutralnych, stosunek jest mniej więcej właśnie taki.
– Zamek Kadath – ogłosił Poganiacz Niewolników, przerywając dyskusję na temat struktury wszechświatów.
Van nawet nie zauważyła, kiedy wstrętny pająk dowiózł ich do celu – jeszcze jednej lodowej góry, chociaż nie tak wysokiej, jak pierwsza. Na samym wierzchołku wznosił się zamek – okropna budowla z czarnego onyksu. Niebo nad nim wyglądało jak gigantyczny wir wodny, a dookoła zamkowych wież fruwały chmary Ptaków Lengu. Wycie Na-Haga było tu słychać znacznie lepiej.
– Hastur… – powiedział Kreol półgłosem, patrząc gdzieś na bok. Tam, obok jednego z pomniejszych wulkanów, powoli szedł olbrzym sylwetką przypominający Poganiacza Niewolników, z tym że sto razy większego. Szedł w dziwnej pozycji, jakby zamierzał tańczyć w przysiadzie, szeroko rozkładając ręce zakończone trzema długimi pazurami. Z otwartej paszczy sączyła mu się ślina – widać było to nawet z daleka. Zamaszystym krokiem podążał w ich kierunku.
Jeszcze nigdy w życiu Vanessa nie była tak bliska omdlenia. A przecież kiedyś sądziła, że ma mocne nerwy! Prawdopodobnie, mimo wszystko, straciłaby przytomność, gdyby Kreol w porę nie zauważył, co się dzieje i nie pstryknął jej palcami przed oczami, mamrocząc jednocześnie coś pod nosem. Słabość ustąpiła niemal momentalnie.
– Wszystko w porządku, kobieto? – zapytał niemal serdecznie. – Przyzwyczajaj się, są tutaj gorsi od Hastura.
– Ciesz się, Van, że nie zobaczysz ani Cthulhu, ani Azatotha – chciał ją pocieszyć Hubaksis.
– Przecież sam ich nie widziałeś… – burknął Kreol.
– Ty też, panie. – Dżinn nie chciał się poddać.
– Milcz, niewolniku! – po raz pierwszy od chwili przybycia do tego świata Kreol się rozzłościł. A Van pomyślała, że zaczęły mu puszczać nerwy…
Onyksowy Zamek Kadath… Już od progu na gości czekały nowe okropności. Przede wszystkim Stwory, o których wspominał Kreol – wielogłowe bestie wielkości niedźwiedzia najbardziej kojarzyły się z posklejanymi w jedną całość kilkoma potworami rodem z horroru – dziwaczne, potworne bliźnięta syjamskie. Dziesiątki łap, wszystkie bez wyjątku wyposażone w ostre pazury, nie mniej niż dziesięć długich ogonów, nieforemne ciała, głowy wyrastające w najdziwniejszych miejscach. Van czuła się zagubiona – osobiście nie powierzyłaby takiej kolekcji organów nawet mycia brudnych naczyń. W zamku było także kilka eg-mumii – krzepkich chłopów obdartych ze skóry. Niektórym z karków zwisały kłaki siwych włosów, inni byli całkiem łysi. Nosili coś w rodzaju przezroczystych worków, które chroniły otoczenie przed zapaćkaniem wszystkiego krwią, pozwalające jednak wszystkim chętnym zapoznać się szczegółowo z widokiem ich odrażających ciał.
– Kreolu! – dał się słyszeć okrzyk, w którym pobrzmiewała nawet pewna dobroduszność.
Vanessa odwróciła się szybko w stronę, z której dobiegał głos. Mężczyzna wołający jej towarzysza pozytywnie odróżniał się od otoczenia. Wysoki, barczysty, ubrany w coś w rodzaju czerwonego płaszcza bez rękawów. Długie czarne włosy sięgały mu sporo za ramiona, a jego głowę zdobiła żelazna korona z jedenastoma czubami. W ręku ściskał coś przypominającego dwustronną kosę z krótką rękojeścią.
– Eligor… – Mag posępnie kiwnął głową na powitanie. – Wciąż żyjesz…
– Rozczarowałeś się? – odparł z uśmiechem osobnik zwany Eligorem. – Tracisz umiejętność logicznego myślenia, Kreolu – czyż to nie mój podpis widniał na zaproszeniu?
– Jak się dowiedzieliście?
– O tym, że zmartwychwstałeś? To nie było zbyt trudne. Chociaż, muszę przyznać, zdziwiłeś nas niezmiernie… Zdarzało się od czasu do czasu, że nasi śmiertelni przyjaciele wracali z królestwa zmarłych, ale zazwyczaj nie zwlekali z tym tak długo… Chciałeś uwolnić się od naszej umowy, czy po prostu postanowiłeś zyskać nieśmiertelność?
– A jeśli i jedno, i drugie? – Kreol spojrzał na niego wyzywająco. – A jeszcze lepiej: uwolnić się od was wszystkich?
– Umowa, ku mojej ogromnej rozpaczy, nie obowiązuje – wycedził Eligor przez zęby. – Pięć tysięcy lat minęło. No cóż, magu, gratuluję, uratowałeś duszę. W ogóle, do czego nam teraz potrzebna twoja dusza? Co innego dusza Pierwszego Maga Sumeru, a co innego – szeregowego maga.
– Nie jestem szeregowym magiem! – wybuchnął Kreol natychmiast.
– Kim w takim razie jesteś? – złośliwie prychnął Eligor. – Teraz jesteś nikim! Robakiem. Pleśnią. Wydmuszką. Lepiej było ci zostać w starożytnym Sumerze. A tam, gdzie jesteś teraz, magia nie jest niczym więcej jak tylko nieistotnym kaprysem przyrody. Tak, przesądem…
– Nie na długo – groźnie obiecał mag. – Niech no tylko stanę na nogi, a znowu będę Pierwszym Magiem! I to nie Sumeru, ale całego świata!
– Myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb ucięli. – Demon lekceważąco machnął ręką. – To tylko słowa. W zasadzie mogłeś umknąć naszej uwadze, gdybyś…
– Gdybym co?
– Gdybyś powstrzymał się od wzywania moich sług! – wyszczerzył się w uśmiechu Eligor. – Gdy tylko Andromalis wrócił do zamku Kadath, natychmiast doniósł mi o wszystkim.
– Na łono Tiamat! – zazgrzytał zębami Kreol. – Nie pomyślałem o tym…
– Bardzo cię proszę, nie wspominaj tutaj… o niej – skrzywił się Eligor z rozdrażnieniem. – Lepiej nie… Widzę, że Hubaksis wciąż jest z tobą.
Maleńki dżinn wydał z siebie jakieś nieartykułowane dźwięki, chowając się za ramieniem Kreola.