– Ale kobiety nie znam – zauważył Eligor, uważnie przyglądając się Vanessie. – Nowa nałożnica czy po prostu znajoma?
– Nie twoja sprawa – odgryzł się Kreol.
– Śmierć nie zmieniła twojego charakteru. Całej reszty też nie – jesteś tym samym nekromantą z odpychającym charakterem. Chociaż… Po co przefarbowałeś włosy? Oczywiście, to nie moja sprawa, ale w czarnym kolorze bardziej ci do twarzy…
– Możemy dać temu spokój? – Mag spojrzał na niego spode łba.
– Czemu? – Eligor zrobił zdziwioną minę.
– Daj spokój, Eligorze! Nasza umowa jest nieważna, nieprawdaż? Nie masz już żadnej władzy nade mną! Czy może chcesz, byśmy znowu się zmierzyli?
– Nie, dziękuję… – Eligor powoli pokręcił głową, uważnie patrząc w oczy maga. – Pewnie, że bym chciał, ale… Muszę się szczerze przyznać, Kreolu, że te pięć tysięcy lat wpłynęło na mnie znacznie bardziej niż na ciebie. To szmat czasu, nawet dla nieśmiertelnego…
– Na to liczyłem… – Kreol uśmiechnął się wrednie. – Jeszcze zobaczymy, który z nas jest indykiem… Rytuał Prezentacji nie zmienił się?
– Tylko kilka drobiazgów – wzruszył ramionami Eligor. – Sam się zorientujesz.
– O której wyznaczono czas dla mnie?
– Z tobą – podkreślił Eligor – Yog-Sothoth chce się spotkać jak najszybciej. Bardzo go zainteresowałeś, Kreolu. Dawno nie oszukano nas tak… bezczelnie.
Uśmiechając się cały czas, Eligor ukłonił się grzecznie całej trójce i ruszył z powrotem, stawiając kroki powoli jakby szedł po cienkim lodzie.
– Chodźmy – rzekł mag, rzucając w stronę oddalającego się demona podejrzliwe spojrzenie.
Vanessa milczała przez kilka minut, gdyż Kreol wyglądał na wściekłego. Ale w końcu ciekawość zwyciężyła.
– Kto to taki? – zapytała.
– Nazywa się Eligor – wymamrotał mag pod nosem z niechęcią.
– Tego sama się domyśliłam. Ale kim on jest? To twój znajomy?
– Eligor jest Emblematem. Mieliśmy… wspólne interesy – powiedział Kreol wymijająco. – Kontrakt. Wszystkie podległe mi demony są sługami Eligora. Kupiłem prawo do wywołania każdego z nich raz co jedenaście lat.
– A czym zapłaciłeś? – podejrzliwie zapytała Van.
– Standardową ceną jest dusza. Ale w moim przypadku wszystko było bardziej skomplikowane…
– Chciałem cię wtedy odwieść od tej decyzji, panie! – wtrącił się dżinn. – Mówiłem: nie wchodź w to.
– Milcz, niewolniku!
– To samo mówiłeś wtedy! – poskarżył się Hubaksis. – Gdybym nie był taki maleńki, bardziej by się ze mną liczono!
– Biedny… – powiedziała Vanessa ze współczuciem. – No więc co to była za umowa?
– Warunki były niezwykle proste. – Kreol uśmiechnął się. – Korzystam z demonów Eligora dowolną ilość razy, aż do śmierci. Przy czym nie mogę odwlec swej śmierci za pomocą magii więcej, niż o tysiąc lat. No, a po śmierci… po śmierci miałem zostać jego niewolnikiem. Na pięć tysięcy lat. Zazwyczaj w takich umowach pisze się „na wieczność”, ale na szczęście miałem tyle rozsądku, żeby upierać się przy określonym terminie.
– I… jak się wykręciłeś? – wyszeptała Van, wstrząśnięta.
– Van, jeszcze pytasz? – wmieszał się dżinn. – Czy nie rozumiesz, po co pan w ogóle rozpętał całą tą aferę ze zmartwychwstaniem?
– Sam nie wiem, jak mi się udało – wymamrotał mag. – Mała luka prawna, mała niejednoznaczność w interpretacji umowy… Podpowiedziała mi to pewna znajoma. Umarłem, ale dusza nadal przebywała w ciele. Bardzo mocno się go trzymała – tak mocno, że wszystkie demony Lengu nie mogły jej wydobyć! A nawet gdyby zdołały, nałożyłem na mogiłę takie zaklęcie, że żadna siła nie mogła jej odkryć… oprócz, jak się okazało, waszych ochre… jak ich nazwałaś?
– Archeologów. Ale po co w ogóle zawierałeś tę umowę?
– Jak zwykle w takich przypadkach… Chciałem być potężny, nie męcząc się zbytnio. Byłem młody, głupi, nie wiedziałem jeszcze co do czego…
– Ile miałeś wtedy lat?
– Pięćdziesiąt cztery – burknął Kreol. – Dla maga to młodość… Ale teraz to nieważne; pięć tysięcy lat minęło, i przez całe pięć tysięcy lat Eligor miał pełne prawo przechwycić moją duszę. Nie zrobił tego – to jego problem. Minęło pięć tysięcy lat, zachowałem duszę, więc teraz jestem wolny. I nie tylko wolny, ale co więcej, zachowałem prawo do Eligorowych demonów – umowa nic nie mówi o tym, że tracę to prawo po śmierci. Ha! Oto co znaczy umieć czytać między wierszami! Chociaż na szczyt muszę się wspinać od początku. To nic, wlezę… Eligor jeszcze pożałuje, że miał ze mną do czynienia.
Van umilkła, myśląc nad tym, co usłyszała. Wyglądało na to, że Kreol mógł się pochwalić burzliwą biografią, nie mniej ciekawą niż niejeden bohater legend. Co prawda, to i owo nadal było niezrozumiałe.
– Co to takiego Emblemat? – zapytała wprost.
– Nie wiesz, kobieto? Czego was uczą kapłani?!
– Wybacz! Czy mógłbyś po prostu odpowiedzieć?
– Emblemat to Odbicie Boga – wyjaśnił wciąż jeszcze zdziwiony mag. – Naprawdę potężny bóg może podzielić się na kilka niezależnych osobowości, przy czym jest ich tym więcej, im jest potężniejszy.
– A jaki bóg zrodził tego… Eligora? – zapytała Vanessa oszołomiona tym, co usłyszała.
– Oczywiście, Yog-Sothoth. Zrodził trzynaście Emblematów – tyle, ile służy mu legionów. Każdemu poruczył jeden. Co prawda, od tego czasu liczba legionów wzrosła wielokrotnie…
– Czyli Yog-Sothoth jest bogiem? – upewniła się Van.
– Ciemnym. – Kreol potwierdził kiwnięciem głową. – Ale Jaśni też czasem tak robią. Kiedy Wielki Marduk został bogiem, zrodził pięćdziesiąt Emblematów i poprowadził tę armię przeciwko pułkom Lengu. I ta wasza księga, pamiętasz? Biblia? Ten, którego nazywacie Jezusem Chrystusem, najprawdopodobniej też jest Emblematem waszego boga.
– Co ty, całkiem zwariowałeś?! – takie bluźnierstwo oburzyło Vanessę. – Chrystus jest Synem Bożym!
– Oczywiście. – Spokojnie pokiwał głową mag. – A nawet więcej. Emblemat to znacznie więcej niż dziecko, ale w skali ludzkiej „syn” jest najbliższym słowem. Sądząc po tym, co napisano w księdze, Jezus Chrystus był godną szacunku osobą… dlatego w żadnym wypadku nie mógł być Emblematem Jahwe! W wymiarze Raj włada Jasny bóg Sawaov i jest on rzeczywiście bardzo podobny do tego twojego Chrystusa… A władca Judejczyków, Jahwe, to Ciemny Bóg! Pożeracz dzieci, niszczyciel miast, oto, kim jest! To przez niego nasz świat o mało co nie przepadł w Wielkim Potopie! Zawsze chciał, żeby zginęli wszyscy oprócz Judejczyków!
– A więc to tak… – westchnęła Vanessa. Jej przekonania religijne szybko się zmieniały. Wiara nie zmniejszała się, ani nie zwiększała, a po prostu zmieniała formę.
– Nie jestem pewien! – szybko zastrzegł Kreol. – Być może Chrystus wcale nie był Emblematem, a na przykład… na przykład, nowym awatarem Ebela.
– Kim jest Ebel?
– Innym razem ci opowiem, za długo by to trwało. – Kreol zatrzymał się przed wielkimi drzwiami. – Muszę spotkać się z Yog-Sothothem… Rytuał Prezentacji to najbardziej nieprzyjemna część, więc lepiej mieć ją za sobą jak najszybciej.
– To tutaj? – najeżyła się Van, z jawną wrogością patrząc na drzwi.
– Panie, a może polecę do innych dżinnów? – żałośnie poprosił Hubaksis. – Tak dawno nie widziałem nikogo z naszych…
– Milczeć, niewolniku! – Pogroził mu laską Kreol. – Pomyśl, zanim coś powiesz! Mam tu zostawić kobietę samą, tak?
– Przecież nikt jej nie ruszy! – zajęczał dżinn.