– A może nasi potomkowie nauczyli się stosować magię tak, żeby nie można jej było wyczuć?
Kreol zamyślił się głęboko. Hipoteza była interesująca, ale mało prawdopodobna.
– Nie – zdecydowanie potrząsnął głową. – Nie da się całkowicie zatrzeć śladów magii, udowodnił to jeszcze wielki Ar-Nuj. A jeśli nawet by tak było, to zamiana w złoto nie zniszczy amuletu. W złocie jest więcej magii, od tego będzie tylko silniejszy.
– Rzeczywiście, masz rację panie – uspokoił się dżinn.
– No pewnie! To gdzie jest ruszt?
– Za chwilę wszystko będzie gotowe, panie!
Producenci kuchenek oddaliby pół życia za tajemnicę tego rusztu. Wystarczyło przeciągnąć nad nim ręką i powiedzieć „Płoń!”, żeby pojawił się płomień niepotrzebujący żadnego paliwa. Można go było zwiększyć, albo zmniejszyć w ten sam sposób – jednym ruchem ręki. Kreol nalał do magicznej czary wody z karafki i powiesił ją na haku w górnej części rusztu. Do czary dołączona była także specjalna pałeczka – mag wręczył ją dżinnowi i nakazał rytualnie mieszać.
Odznaka policyjna pogrążyła się w wodzie, Kreol nachylił się nad powierzchnią czary i zaczął po cichu coś burczeć. Rytuał Transmutacji Metali nie wymagał żadnych specjalnych substancji, ale za to potrzebne było maksymalne skupienie podczas długiego odczytywania zaklęcia. Trzeba było bardzo długo przekonywać ducha metalu, że w zmienionym stanie będzie mu znacznie lepiej. Kreolowi wychodziło to tylko z niewielkimi przedmiotami, a do tego za każdym razem czuł się tak zmęczony, jakby sam w pojedynkę wtaszczył fortepian na dwudzieste piętro. Niestety, magia transformacji nie była jego mocną stroną.
Tym niemniej, po jakichś dziesięciu minutach szeptania zaklęć nad kipiącą wodą, znak zaczął żółknąć. Minęło drugie tyle i zżółkł całkowicie. Miedź zamieniła się w złoto.
Kreol zakasał rękawy i wyjął odznakę z wrzątku. W poprzednim życiu mag nie zaryzykowałby zrobienia czegoś takiego, ale po zmartwychwstaniu stał się znacznie odporniejszy. W rzeczywistości pozostał na wpół martwym i ból odczuwał tak samo, jak niemający nerwów dąb.
– Bardzo pięknie, panie – pochwalił Hubaksis.
– Oczywiście – złapał oddech Kreol. – Teraz odpocznę chwilę, jakoś się zmęczyłem…
Ułożył się na łóżku, a Hubaksis, także porządnie zmęczony, przysiadł, żeby odpocząć, na pilocie od telewizora. Oczywiście, nie wiedział, że to pilot, po prostu wybrał najbliższy, wygodny przedmiot. Maleńki dżinn ważył nie więcej niż pięć deka, ale wystarczyło to, by nacisnąć przycisk.
– O! – Widząc świecący ekran, Kreol podniósł się mimowolnie.
– O żesz ty! – zgodził się z nim Hubaksis.
– Magiczne lustro! – westchnął mag. – I to u zwykłej kobiety, nawet nie arystokratki! Świat zwariował!
Na włączonym przypadkowo kanale pokazywali jakiś talk-show. Przy stole siedziało dwóch poważnych mężczyzn w eleganckich garniturach i prowadziło niezrozumiałą, ale niewątpliwie bardzo ważną rozmowę. Kreol początkowo patrzył z zainteresowaniem, ale szybko mu się znudziło.
– Ej, lustro! – zawołał do telewizora. – Pokaż mi kobietę o imieniu Vanessa!
Oczywiście telewizor nie usłuchał.
– Słyszałoś mój rozkaz, lustro? – zdziwił się mag. – Imionami wszystkich bogów nakazuję ci: wypełnij rozkaz!
– Nie wypełnia, panie – zauważył Hubaksis po kilku minutach oczekiwania.
– Sam widzę… – odgryzł się Kreol.
– Może ono nie rozumie naszego języka? – podsunął dżinn.
– Być może… – Mag przygryzł wargę. – A może słucha tylko swojej pani. Przynajmniej moje słuchało tylko mnie… Tak, trzeba będzie zrobić nowe, przyda się.
– Czy warto, panie? – westchnął Hubaksis ze smutkiem. – W tym świecie, gdzie się nie obejrzysz, tam jest magiczne zwierciadło.
– I tak moja magia jest silniejsza! – zaperzył się Kreol. – Pamiętasz, jaką minę miała ta kobieta, kiedy zobaczyła demona?
Minął kwadrans. Mężczyźni na ekranie nadal rozmawiali.
– A mimo wszystko, ciekawe, o czym rozmawiają? – w zamyśleniu powiedział Kreol.
– Panie, a może tym lustrem rządzi ten przedmiot? – zaproponował Hubaksis, po tym, jak dość długo oglądał pilota. – Zapłonęło, gdy na nim usiadłem.
– Tak? Daj no go tutaj…
– Wybacz, panie, nie mogę, jest za ciężki – wysapał dżinn, bezskutecznie próbując podnieść pilota.
Kreol popatrzył na niego ironicznie, pstryknął palcami i pilot sam wskoczył mu do ręki. Telekineza to jedna z najprostszych odmian magii i Kreol mógł unieść w powietrze jednocześnie nawet sto małych przedmiotów. Albo dziesięć większych. Albo jeden bardzo duży, na przykład dom. A przygotowanie zaklęcia nie wymagało dużo czasu – na odnowienie zaklęcia Telekinezy potrzebował nie więcej niż sekundę.
– Ciekawe… – Obrócił w dłoniach nieznany przedmiot. – Jakieś symbole, piktogramy… Tylko co mogą znaczyć?
– Spróbuj nacisnąć jakiś guzik, panie – doradził dżinn.
Kreol w skupieniu zmarszczył czoło i bardzo starannie nacisnął jeden z guzików. Był to przycisk „sleep”. Na ekranie pojawił się napis „10”, ale nic więcej się nie wydarzyło.
Mag niezdecydowanie przeciągnął palcem po przyciskach i wybrał „4”. Obraz na ekranie zmienił się – teraz telewizor pokazywał biegnących ścieżką Guffiego i Donalda.
– O, żywe obrazki! – ucieszył się Kreol. – Gdy imperator Lugalbanda był jeszcze malutkim chłopcem, zrobiłem mu podobne.
– Ciekawe istoty, panie. Podobne do Thota i Anubisa, nieprawdaż?
– Rzeczywiście… – zmrużył oczy Kreol. – Pewnie służba świątynna.
Kreskówki niezbyt zainteresowały maga. Nie widział sensu w przyglądaniu się jakimś narysowanym obrazkom, nawet ożywionym. To, że przedstawiają one bogów (przynajmniej on tak uważał) także nie zrobiło na nim wrażenia. Kreol w nosie miał te wszystkie zwierzogłowe, egipskie bóstwa. Znowu więc przełączył kanał, naciskając sąsiedni przycisk.
Na piątym kanale nadawano horror „To” według powieści Stephena Kinga.
– Patrz, panie, błazen! – ucieszył się Hubaksis, patrząc na wykrzywiającego się klauna.
– To nie błazen! – zawołał Kreol. W tym momencie klaun zaczął przeistaczać się we wstrętnego potwora. – To demon w postaci błazna! Ciekawe, gdzie to się dzieje? Na wszelki wypadek należy przygotować się do obrony. Gdzie jest mój łańcuch?!
– Panie, a jeśli ten demon zauważy, że go obserwujemy i przyjdzie do nas przez lustro?! – przestraszył się dżinn. Diabelski klaun wystraszył nawet jego.
– Mmmm, tak, mogę oczywiście poradzić sobie z nim… ale po co bez przyczyny ryzykować? – zgodził się Kreol i przełączył na inny program.
Na szóstym kanale szedł jakiś serial fantasy. W tej akurat chwili pokazywano maga wymawiającego zaklęcie. Starzec w długiej szacie stał na szczycie góry, wiał huragan, z chmur nad jego głową biły pioruny, ogólnie efekty specjalne były na poziomie.
– No widzisz! – Kreol rozpłynął się w uśmiechu. – Mówiłem, że magia przetrwała! Ależ on jest beztroski – pozwolił zobaczyć się w magicznym lustrze! I do tego w chwili, gdy czaruje! A swoją drogą, nie znam tego zaklęcia… Niewolniku, zapamiętaj je!
– Jak mam zapamiętać, panie? – Dżinn ze smutkiem rozłożył ręce. – Nie rozumiem ani słowa.
– A niech to, masz rację! Natychmiast trzeba nauczyć się tego języka! Niewolniku, który jeszcze demon potrafi to zrobić?
– Nie pamiętam, wydaje mi się, że Agares…
– Przygotuj mi pieczęć Agaresa! Chociaż nie, jeszcze zdążymy… – westchnął Kreol, gdyż serialowy czarnoksiężnik znikł z ekranu, a na jego miejsce pojawiła się reklama. – Odkryłem gniazdo… No nic, jeszcze go znajdę, niech no tylko zrobię swoje lustro.
– A to co takiego, panie? – zdziwił się Hubaksis, widząc, jak w telewizorze rozmawiają dwie szczoteczki do zębów.
– Na pewno ten mag coś nabroił – domyślił się Kreol. – Pamiętam, kiedyś chcieli mnie podejrzeć, a ja pokazałem tym bezczelnym typom parę kopulujących wszy. Specjalnie przygotowałem taką sztuczkę…! – chichotał mag.
– Też to pamiętam, panie. – Dżinn uśmiechnął się z aprobatą. – Może jeszcze coś obejrzymy.