– A mówią: starożytność, starożytność… – z zawiścią westchnęła Vanessa. – My się tu męczymy, pijemy kawę litrami, łykamy tabletki, a u was wszystko jest takie proste…
– Nie powiedziałbym, żeby to było proste – sucho poinformował mag.
– W takim razie nie możesz jeszcze trochę wstrzymać się z tą swoją głupią księgą?
– Kobieto! – wybuchnął Kreol. – Gdy masz ochotę udać się w ustronne miejsce, spróbuj zatkać otwór palcem i się wstrzymać! Mam nadzieję, że porównanie cię nie wzburzyło?
Vanessa tylko fuknęła lekceważąco.
– Widzisz, chodzi o to – spróbował wyjaśnić mag. – Musiałem przechować księgę zaklęć, inaczej, po upływie pięćdziesięciu wieków, obudziłbym się pozbawiony znacznej części mocy. Ale moja księga była spisana na pergaminie, a na pergamin nie działa czar Niestarzenia. Istnieje jeszcze zaklęcie Wzmocnienia, ale jest słabsze i nie wytrzymałoby tyle czasu. Dlatego przeniosłem księgę do głowy… Chociaż było to szalenie trudne. Początkowo myślałem, że wytrzymam i nie śpieszyłem się. Ale teraz okazało się, że nie dam rady. Zaklęcia palą mi czaszkę od środka, chcą wyrwać się na wolność. Właśnie przeniosłem jedno z nich do księgi i od razu przestało mnie męczyć.
– Przepraszam, nie wiedziałam… – powiedziała Vanessa ze szczerą skruchą. – Może trzeba było ci kupić maszynę do pisania?
– A co to takiego?
– No, widzisz, takie narzędzie, z literami… Naciskasz przyciski i maszyna sama pisze.
– Magiczny samopis? – zorientował się Kreol. – Miałem taki. Nie ma sensu, każde słowo w księdze zaklęć powinno być napisane ręcznie. I muszę to zrobić sam.
– A na dodatek ani ja, ani mój pan, nie znamy jeszcze waszych liter. – Hubaksis wygłosił aluzję tonem sugerującym brak zainteresowania. Wyraźnie miał ochotę pooglądać jeszcze telewizję, ale nie jest to zbyt ciekawe, gdy nie znasz języka.
Po kilku minutach Vanessa podała do stołu. Kreol z zadowoleniem powąchał duszoną baraninę z ryżem, ale zastawa stołowa okazała się zagadką nie do rozwiązania.
– Co to takiego? – Wziął do ręki widelec. – Mały trójząb?
– Widelec. – Vanessa przechyliła głowę. – Tylko nie staraj się mnie przekonać, że za waszych czasów nie znali widelców. W sumeryjskim jest takie słowo!
– Wiem, co to jest widelec! – odburknął Kreol. – Ale ma dwa zęby i nie służy do jedzenia!
– Au nas służy – odparowała Van. – I jeśli nie chcesz, żeby pokazywali cię palcami w restauracji, musisz się nauczyć go używać.
– Czy ja też mam się nauczyć? – wyciamkał Hubaksis z paszczą nabitą po brzegi jedzeniem.
Vanessa zmierzyła go spojrzeniem. Mało prawdopodobne, żeby malutki dżinn był w stanie chociażby podnieść widelec, a co dopiero manipulować nim przy stole.
– Ty nie – zgodziła się niechętnie. – I tak nikt nie będzie na ciebie patrzeć.
– Dlaczego?
– Dlatego, że tam, gdzie są ludzie, będziesz musiał się zmniejszyć. – Dziewczyna postukała się w czoło. – Albo chować do torby, jak wolisz.
Kreol nie umiał prawidłowo trzymać widelca. A i nożem posługiwał się dość niezgrabnie – jakby używał go wszędzie, tylko nie przy stole. Jednakże jadł z widocznym zadowoleniem, co bardzo cieszyło Vanessę. Dla kucharza nie ma nic milszego, niż widok pochłanianych z apetytem dań. Ku jej ogromnemu zdziwieniu, Hubaksis zjadł prawie tyle samo co Kreol.
– Gdzie to się wszystko w tobie mieści? – zdziwiła się. – Zżarłeś więcej niż sam ważysz! Tak z dziesięć razy…
– Przecież to dżinn… – wyjaśni! Kreol leniwie, smakując domowy cydr. – Dżinn może nic nie jeść latami, a może za jednym posiedzeniem pochłonąć parę słoni. Chociaż to dotyczy zwykłych dżinnów – co do mojego niewolnika mam wątpliwości.
– Ja też mogę, panie – nieprzekonywająco skłamał Hubaksis. – Tylko nie chcę.
Na deser Vanessa podała galaretkę. Kreol niezwykle podejrzliwie przyglądał się zielonej, trzęsącej się substancji, dziabnął ją nożem, potem niezdecydowanie dotknął palcem. Hubaksis wyraźnie podzielał jego uczucia.
– A co to takiego? – Kreol zdecydował w końcu zapytać. Vanessa mimowolnie pomyślała, że w ciągu jednego tylko dnia słyszy to pytanie chyba już po raz setny.
– Galaretka – wyjaśniła obojętnie. – Bardzo smaczne jedzenie.
– Z czego to jest zrobione? – Kreol odciągał jak mógł chwilę degustacji.
– W dotyku przypomina gumę, panie – oznajmił dżinn. – A wyglądem – zdechłą meduzę.
– Skosztuj, niewolniku! – nakazał Kreol.
– Dziękuję, panie, jestem syty. – Dżinn cofnął się mimowolnie.
– Powiedziałem, skosztuj! – Mag podniósł głos. Hubaksis ścisnął wargi w wąziutką kreskę, ze złością spojrzał na niego swym jedynym okiem i niezdecydowanie odgryzł kawałek galaretki. Przeżuł. Połknął.
– No i? – zawołała Van, z trudem powstrzymując się, żeby nie potrząsnąć małym dżinnem. Co prawda wyglądałoby to nieco dziwnie – jakby potrząsała myszą albo wróbelkiem.
– Bardzo słodkie, panie! – Hubaksis uśmiechnął się nieoczekiwanie, bardzo zadowolony.
– Taaaak? – zapytał Kreol z niedowierzaniem. Potem wziął łyżkę i po kilku nieudanych próbach oderwał kawałek deseru i skierował do ust.
Tylko dobre wychowanie i pragnienie, by nie wyjść przed Vanessą na głupca nie pozwoliły Kreolowi wypluć galaretki. Zmusił się do przełknięcia tego, co miał w ustach. Ale wyraz twarzy miał przy tym taki, jakby zjadł pijawkę.
– Świństwo… – Skrzywił się. – W smaku jest takie samo jak w dotyku: guma.
– Ale przecież jest słodkie, panie? – cicho zachichotał Hubaksis.
– Tak, słodkie – wycedził Kreol, potwierdzając prawdziwość tego stwierdzenia. – Za słodkie. Widzisz, kobieto, co sobą reprezentuje mój niewolnik? Z zasady nie może mnie okłamać, ale za to może co nieco przemilczeć, bydlę…
– Wybacz, panie, nie mogłem się powstrzymać – wymamrotał dżinn. Było widać, że jest bardzo zadowolony z siebie.
– Widocznie zapomniałeś, jak boleśnie bije moja laska – rzucił Kreol.
– Dość! Przestańcie! – Vanessa rozłożyła ręce jak sędzia na ringu. – Co to za średniowiecze?! Niewolnictwo zniesiono jeszcze w zeszłym wieku, wtedy zakazano też kar cielesnych!
– A tortury? – jednocześnie krzyknęli Kreol i Hubaksis.
– Jeszcze wcześniej! – oznajmiła nieugięta dziewczyna. – I tylko spróbujcie powiedzieć, że was, diabelskich sadystów, to martwi!
– Nie, z jednej strony to oczywiście dobrze. – Hubaksis postanowił nie dyskutować. – Z drugiej strony – źle…
Kreol skończył jeść i znowu zaczął pisać w swej księdze.
Vanessa najpierw poszwendała się nieco z nudów, nie wiedząc, czym by się zająć. Nie miała ochoty oglądać telewizji, w domu nie było nic do zrobienia, i w ogóle było nudno. Każdego innego dnia poszłaby po prostu posiedzieć w kawiarni, ale dzisiaj nie miała ochoty wychodzić z domu bez potrzeby. W każdej chwili ktoś mógł przyjść w gości i gdyby odkrył, że w jej pokoju urzęduje mag oraz należący do niego dżinn, sytuacja mogłaby być niezręczna.
– Masz zamiar tak cały czas pisać? – zapytała znudzonym głosem, zaglądając Kreolowi przez ramię. Strona zapełniona była znaczkami i rysunkami, w których Vanessa z pewnym trudem rozpoznała znany jej (od dzisiejszego poranka) sumeryjski. Ale, poza nielicznymi wyjątkami, nie mogła rozpoznać słów.
– Tak – potwierdził zadowolony mag. – Mam zamiar pisać, aż przepiszę wszystko. A co?
– Może gdzieś pójdziemy, zabawimy się? – nieoczekiwanie zaproponowała Vanessa. Zazwyczaj w takich sytuacjach czekała, aż zostanie zaproszona, ale w tym przypadku raczej nie miało to sensu. – Zobaczycie miasto… Wiesz, jakie piękne jest nasze miasto?
– To prawda, panie! – podchwycił Hubaksis. – Chodźmy! Pochodzimy po bazarze, zajdziemy do łaźni, popatrzymy na świątynie! A przy okazji, muszę w ustronne miejsce. Gdzie to jest?
– Możesz napaskudzić do doniczki – z roztargnieniem powiedział Kreol. – Jesteś taki mały, że i tak nikt nie zauważy.
– Co to, to nie! – fuknęła Vanessa. – W waszym Babilonie możecie paskudzić, gdzie chcecie, ale tu są Stany Zjednoczone, tu się tak nie robi! Chodź, pokażę ci.