Kreol westchnął ze zmęczenia i rozłożył na stoliku swój rękopis. Dzisiaj wykorzystał na pisanie każdą wolną chwilę i udało mu się zapełnić prawie czterdzieści stron. Jeśli wziąć pod uwagę format kartek i drobny charakter pisma maga, był to prawdziwy wyczyn.
– Jeśli chcesz pracować, idź do dużego pokoju – sennie burknęła Vanessa. – Nie lubię spać przy świetle.
– Ja też nie lubię – przytaknął Hubaksis. – Panie, zostaw mnie sam na sam z Van, dobrze?
– Idźże stąd! Casanovą jednooki! – obraziła się Vanessa. – Znajdź sobie kogoś swojego rozmiaru!
– Na przykład mysz – chrząknął Kreol. – Światło możesz zgasić, daj mi tylko minutę na zaklęcie Nocnego Wzroku.
Mag dokończył zaklęcie i wyłączył lampę samą siłą woli. Pisał teraz po ciemku.
– Tylko spróbuj mnie dotknąć, a zabiję… – zawarczała już prawie przez sen Vanessa, w nieoczekiwanym napadzie paranoi.
– Przecież on nie może! – nerwowo zachichotał Hubaksis. – Wszystko niżej pasa ma całkiem martwe! Oj, wybacz, panie!
Kreol zmierzył go ciężkim spojrzeniem. W ciemnościach źle było widać, ale sądząc z odgłosu, przyłożył dżinnowi łaską.
– Oj, znajdę czas by się uzdrowić, wtedy zobaczysz… – mętnie obiecał Kreol.
Po minucie Vanessa już spała.
– Panie, nadal chce mi się jeść – cichutko zachlipał Hubaksis, upewniwszy się, że Vanessa pogrążona jest w świecie snów.
– Wytrzymasz, niewolniku – posępnie odparł mag. – Wy, dżinny, możecie wytrzymać bez jedzenia dowolnie długo. Myślisz, że nie wiem?
– Tak, panie, ale to nie znaczy, że nam się to podoba – odparł niezadowolony Hubaksis. Ale więcej nie zabierał głosu. Ciszę przerywało tylko skrzypienie pióra.
Nowy dźwięk rozległ się dopiero o drugiej nad ranem. Louise obudziła się i poczuła, że chce się jej pić. A że nie miała zwyczaju trzymać nic do picia w sypialni, bardzo ostrożnie przekradła się do lodówki. Jako zawodowa policjantka, Vanessa zawsze tak samo reagowała na odgłos cudzych kroków w nocy – wyjmowała spod poduszki pistolet, wyskakiwała z łóżka i krzyczała: „Stój, bo strzelam!”. Czasem zdarzało jej się faktycznie strzelać. Co prawda zazwyczaj powstrzymywała się, ale po co igrać z losem? Dlatego Louise nauczyła się chodzić bardzo cicho.
Otwarła drzwi i zamarła ze zdziwienia jak żona Lota. W lodówce siedział skrzydlaty diabełek wielkości chomika i jakby nigdy nic energicznie zajadał parówkę dwa razy większą od niego. Louise powoli zamknęła oczy. Potem otwarła. Nic się nie zmieniło.
– Nie wolno otwierać drzwi bez pukania – pouczającym tonem oznajmił wstrętny liliput.
– Aaaaaaa… – wydusiła z siebie Louise.
– Najważniejsze: nie krzyczeć. Nie chcemy przecież nikogo obudzić? – rzekło paskudztwo ugodowo. – Najlepiej nie zwracaj na mnie uwagi. A w ogóle to mnie tu nie ma. Tylko ci się śnię.
Louise wolno zamknęła drzwi lodówki. Oparła się plecami o białą powierzchnię i przez kilka sekund stała bez ruchu. Potem odwróciła się i zdecydowanie szarpnęła za uchwyt.
Diabełka w środku już nie było. Została za to niedojedzona połówka parówki. Gdy się dobrze przyjrzeć, można by zauważyć ślady drobnych ząbków.
Louise dokładnie obejrzała parówkę. Zastanowiła się.
Potem ją zjadła.
Vanessa obudziła się, gdy słońce stało już wysoko na niebie. Światło zalewało cały pokój, przypominając, że październik to nie grudzień, a Kalifornia to nie Alaska.
Kreol siedział na tym samym miejscu, w jakim zostawiła go wieczorem. Z jedną niewielką różnicą – teraz jego głowa leżała na książce, a oczy miał zamknięte. Wyglądało na to, że mag mimo wszystko przecenił swoje możliwości, gdy mówił, że teraz długo nie będzie potrzebował snu. Vanessa popatrzyła na niego z tkliwością, prawie tak, jak spoglądała na Fluffiego, gdy ten zmęczony zabawą pluszową myszą zasypiał na środku pokoju.
Skierowawszy spojrzenie ku dołowi zauważyła Hubaksisa. Nieznośny dżinn zignorował całą konspirację i ułożył się spać dziewczynie na brzuchu. Początkowo chciała go zrzucić na podłogę, ale śpiący dżinn wyglądał znacznie sympatyczniej niż wtedy, gdy latał i opowiadał nieprzyzwoite rzeczy. Vanessa postanowiła więc ulitować się nad bezczelnym stworzeniem.
Ale tak czy siak trzeba było wstać, więc ostrożnie wysunęła się spod kołdry starając się nie niepokoić drzemiącego błogo Hubaksisa. Ale i tak się obudził.
Nie zwracając uwagi na przecierającego oko dżinna, podeszła do Kreola i ostrożnie zajrzała mu przez ramię. Przez noc mag zapisał prawie sto stron. Vanessę po raz koleiny zadziwiła jego pracowitość. Może wykorzystywał jakąś magię?
Kreol usnął w połowie zdania. Na tej stronie nie było zawiłej abrakadabry, wszystkie słowa były zrozumiałe i Vanessa zaczęła z czytać z zainteresowaniem.
U góry stronicy widniał tytuł „Błyszczące Oko”. Pod nim Kreol umieścił rysunek – trzeba przyznać, całkiem niezły. Vanessa mimowolnie zaczęła zachwycać się piękną broszą, przypominającą kwiat ozdobiony dużym brylantem w środku i piętnastoma małymi dookoła. Najwyraźniej było to właśnie owo Błyszczące Oko.
Pod rysunkiem mag napisał taki oto tekst:
Jest jeszcze magiczny talizman, mający tak zadziwiające możliwości, że poruszają duszę i podgrzewają krew. Twórca tego cuda nadal mu nazwę Błyszczące Oko, w istocie jest to Oko, albowiem pozwala zobaczyć dalekie ziemie, a także przedmioty tak małe, że okiem nie da się ich dojrzeć. I przez ściany patrzeć też pozwala ten magiczny kamień i nawet dusze ludzkie można zobaczyć w takiej postaci, w jakiej stworzyli je bogowie. Ale najważniejsze jest to, że ma talizman jedną wyjąt…
Dalej tekst się urywał.
– Ciekawe? – chytrze zainteresował się Hubaksis, siadając Vanessie na ramieniu.
– Bardzo – odpowiedziała chłodno, poruszając ramieniem, aby strząsnąć natręta. – Ale myślałam, że w księgach zaklęć zapisuje się tylko zaklęcia.
– No co ty! – zaprzeczył dżinn wcale nieobrażony tym, że został zrzucony. – Popatrz, jaka jest duża i gruba! Wszystkie zaklęcia pana zajmą nie więcej niż jedną czwartą. Nie, magowie zapisują w swych księgach wszystko, co może okazać się przydatne. Różne śmiecie. Dalej napisze, gdzie tej broszki szukać i do czego służy. A jakże!
– Piękna rzecz… – powiedziała Vanessa w zamyśleniu, przyglądając się rysunkowi klejnotu.
– No pewnie! Pan szukał jej trzy lata, ale nie znalazł. Sądzę, że teraz na pewno nie znajdzie – tyle rzeczy mogło się wydarzyć przez te lata…
Vanessa bardzo ostrożnie wyciągnęła potworny tom spod Kreola. Znaczna część zapisanych stron zawierała bełkot zwany przez magów zaklęciami, ale były też całkiem zrozumiałe teksty. Na przykład o magicznych przedmiotach – czym są i jak można je wykorzystać. Były też opisy magicznych zwierząt i roślin, przepisy sporządzania wywarów, objaśnienia obrzędów i rytuałów, tablice astrologiczne – znacznie bardziej skomplikowane niż typowe bzdury o znakach zodiaku i tak dalej, i tak dalej, i tak dalej. Kilka początkowych stron zajmował niezbyt zrozumiały tekst omawiający prawdopodobnie istotę magii jako nauki. Niestety, dla nieprzygotowanego czytelnika był to tylko odrażający galimatias, mimo że każde słowo z osobna było zrozumiałe.
– A co się stanie, jeśli przeczytam coś na głos? – w zamyśleniu zapytała Van, otwarłszy księgę na jednym z zaklęć. Był to „Rezonans Dźwiękowy”.
– Dokładnie nie wiem, ale myślę, że absolutnie nic. – Hubaksis wzruszył ramionami. – Przecież nie jesteś magiem.
– Ach, to tak? A jak długo trzeba się uczyć, żeby zostać magiem?
– Zależy kto. – Po raz drugi wzruszył ramionami dżinn. – Pan opowiadał, że został uczniem maga, gdy miał piętnaście lat, ale swój pierwszy czar rzucił, gdy miał siedemnaście. A pełnowartościowym magiem został koło trzydziestki. No a ja wstąpiłem do niego na służbę dwadzieścia lat później.
– Piętnaście lat nauki? – Vanessa zmarszczyła się. – Każdy najpierw dwa razy się zastanowi…
– To jest wcale niezły wynik – uświadomił ją Hubaksis. – Wielu i do czterdziestki pozostaje uczniami. A jeszcze inni starzeją się jako czeladnicy. Tu bez talentu nie da rady.