Выбрать главу

– „Gula”…? – zastanowiła się Van. – „Duża”?

– Właśnie! A „ghul” – „duży”.

– Ale jaka jest duża?

– Jak by ci tu powiedzieć… W twojej chacie na pewno by się nie zmieściła.

Za drzwiami rozległ się plusk i przekleństwa. Kreol starał się wyjść z wanny, ale kiepsko mu to szło. Być może kończyny nie słuchały go jeszcze jak należy, a być może w starożytnym Sumerze wanny były całkiem inne. W końcu jednak udało mu się wydostać.

– Sługo, weź ręcznik i wytrzyj mnie! – usłyszała Van. Mimowolnie parsknęła, słysząc ten okrzyk zdradzający prawdziwego sybarytę. Jednak po chwili władczy ton zmienił się w dziki wrzask i plugawe wyzwiska.

Drzwi otwarły się. Z łazienki powoli wyszedł Kreol, obwiązany byle jak wokół bioder ręcznikiem Louise. Vanessa pomyślała, że Louise na pewno zrobi awanturę, gdy odkryje, że ktoś wycierał się jej ręcznikiem. Jednak przestała się tym przejmować, gdy zobaczyła, w jakim stanie znajduje się mag.

Był całkowicie suchy, pod tym względem nie było się do czego przyczepić. Ani kropli wilgoci, nawet włosy wyglądały jakby wyszły spod suszarki. To znaczy – gdyby znajdowały się na miejscu. Za to skóra maga przedstawiała się tak, jakby ktoś przejechał po niej pilnikiem – czerwona i podrapana.

– Zupełnie zapomniałem, że on nie nadaje się do pomocy przy czynnościach osobistych – wyjęczał Kreol, patrząc z nienawiścią na wiszący na szyi amulet. – Czasami nadmierny pośpiech tylko szkodzi…

Vanessa przypomniała sobie, jak szybko wyciera się zwykły człowiek, pomnożyła to przez sto i przeraziła się. Nawet najdelikatniejszy ręcznik przeciągnięty po ciele z prędkością błyskawicy działa niczym papier ścierny.

– A niech to diabli, za godzinę mamy spotkanie z agentem! – Vanessa popatrzyła na zegarek. – Jak pojedziesz w takim stanie?

Kreol spojrzał na nią spod oka, coś cicho zamruczał i skóra natychmiast wróciła do pierwotnego stanu.

– A tak przy okazji – przypomniał sobie mag. – W nocy popracowałem trochę nad twoimi monetami. Jakby co, są na stole, możesz je zabrać.

Okazało się, że monety, o których mówił Kreol, pochodziły ze słoika z jednocentówkami. Vanessa zbierała je specjalnie do gry w lotto. Wszystko było z nimi w porządku poza tym, że ich wartość wzrosła kilkadziesiąt razy. Mówiąc krótko, Kreol zmienił garść drobniaków w garść złota.

Rozdział 7

Tak więc, panno Lee i panie… eeeee…

– Kreol – szybko podsunęła Van. – Laurence Kreol.

Nie miała pojęcia, skąd przyszło jej do głowy akurat imię Laurence. Ale magowi było najwyraźniej wszystko jedno. Nieporuszony dłubał w nosie, sceptycznie patrząc na agenta nieruchomości.

– Czy dobrze zrozumiałem, że chcecie państwo kupić willę na przedmieściach? – upewnił się agent na wszelki wypadek. – Panno Lee, mam na imię Mike.

– Dziękuję, przyjęłam do wiadomości – odpowiedziała Vanessa sucho. Ten typ zdecydowanie jej się nie podobał.

– Wybrałem kilka miejsc zgodnie z waszymi wymaganiami. – Mike zaprezentował kartkę z jakimiś zapiskami. – Jesteście pewni, że was na to stać?

– Jestem całkowicie pewna – odparła Van z kwaśnym uśmiechem.

Trzeba przyznać, że jeszcze przedwczoraj nie mogła pozwolić sobie na nic podobnego. Musiała wyczyścić konto ze wszystkich oszczędności, wziąć największy kredyt, jaki tylko bank zgodził się jej przyznać, zlikwidować fundusz emerytalny, a nawet zastawić samochód. Ale nie myślała o tym. Przez trzy lata gnieździła się w ciasnym mieszkanku wynajmowanym do spółki z przyjaciółką i teraz podjęła mocne postanowienie, że będzie mieszkać w luksusie. Mogła sobie na to pozwolić. Van pomacała kieszeń, w której leżało około trzydziestu dekagramów czystego złota najwyższej próby i ciepło spojrzała na Kreola. Tylko ta garść złota wystarczyła, żeby zapomnieć o kłopotach finansowych na jakieś pół roku, a przecież złotonośny mag mógł bez trudu zrobić więcej… i więcej, i więcej. Na chwilę Vanessą zawładnęła chciwość i dziewczyna przestraszyła się.

– I co sądzicie o tym? – zapytał Mike, oprowadzając ich po pierwszym z wybranych domów. – Mały, przytulny domek, świetnie się dla was nada…

– To prawda, że mały… – Vanessa zmarszczyła nos z dezaprobatą. – Tu jest tylko pięć pokoi!

– Proszę mi wybaczyć, panno Lee, ale ile osób będzie tu mieszkać? – Agent uniósł brwi.

– No ja, Kreol i… jeszcze jeden… człowiek.

– Tylko trzy? Wydaje mi się, że dla trzech osób pięć pokoi w zupełności wystarczy, nieprawdaż?

– Ja sam potrzebuję co najmniej pięciu – wtrącił się do rozmowy mag. – I jak najwięcej niewolników! Niewolnikami też handlujesz?

– Przepraszam… czym? – Mike wytrzeszczył oczy ze zdziwienia.

– On żartuje! – Vanessa wyszczerzyła zęby w nienaturalnym uśmiechu, ukradkiem szturchając maga łokciem w bok. – Taki żart, rozumie pan?

– Rozumiem… – Agent popatrzył na nią z dziwną miną. – No cóż, chodźmy obejrzeć kolejny dom.

Drugi dom niby był w porządku. Vanessa obejrzała go dokładnie i nie mogła się do niczego przyczepić. Za to Kreol rozglądał się spode łba i cały czas węszył.

– I jak?

– Zastanawiam się… – zaczęła Van.

– Nie nadaje się – przerwał jej mag.

– A to dlaczego, panie Kreol? – uprzejmie zapytał Mike.

– Za nowy. Nikt w nim jeszcze nie mieszkał.

– Tak, to prawda, chociaż… skąd pan to wie? – Agent nieco się zmieszał. – I od kiedy jest to wadą? Wydawało mi się, że na odwrót, jest to zaleta? – Zacisnął wargi. W ciągu siedmiu lat pracy przyzwyczaił się do różnych dziwaków, ale trzeba przyznać, że takiego widział po raz pierwszy.

– Nie ma w nim życiowej siły – oznajmił mag z wyższością, nie zastanawiając się nawet przez chwilę, jak dziwne mogą się wydać te słowa współczesnemu człowiekowi. – Trzeba go będzie od początku nacierać.

– Czym nacierać? – cierpliwie dociekał agent.

– Pokostem i szybkoschnącym lakierem! – wycedziła przez zęby Van. – Proszę posłuchać, Mike, ten dom nam nie pasuje, okej? Pański spis nie ogranicza się chyba do tych dwóch?

– No cóż, jak to się mówi: klient ma zawsze rację – westchnął Mike. – Jeśli nie odpowiada wam nowe budownictwo, zawiozę was do najstarszego domu z mojej listy…

Trzeba przyznać, że trzeci dom skojarzył się Vanessie z rezydencją rodziny Addamsów. Nie był aż tak okropny, ale coś w nim było niepokojącego. Miał dach kryty gontem, a jedno spojrzenie na jego zniszczone ściany powodowało mimowolne dreszcze. Za to Kreolowi spodobał się od razu.

– To jest to, czego potrzebujemy! – zakrzyknął, gdy tylko przekroczył próg. – Jest nawet skrzat!

Mike jeszcze raz westchnął. Widział niejednego świra, ale ten cały pan Kreol z pewnością powinien rozejrzeć się za dobrym psychiatrą. Ale kupujący jest zawsze kupującym, a pieniądze wariatów są tak samo dobre jak pieniądze normalnych.

– To co, finalizujemy zakup? – Zrobił słodkie oczy. – Możemy jeszcze dziś wszystko załatwić i najdalej za tydzień przeprowadzicie się do nowego domu…

– Nie – przerwał mu mag, kręcąc głową. – Wprowadzimy się od razu.

– Ale to niemożliwe… – zaczął wyjaśniać agent, lecz natychmiast zamilkł. Dawno już stracił nadzieję, że uda mu się sprzedać to ohydne domiszcze, a wariat taki jak ten może się w każdej chwili rozmyślić. – Chociaż… właściwie dlaczego nie? Gospodarze sprzedają go razem z meblami, sami nie pojawiali się tutaj co najmniej od pięciu lat, więc właściwie dlaczego by nie? Panno Lee, jeśli pani nie ma nic przeciwko, chciałbym omówić z panią szczegóły umowy.

– Chwileczkę – uśmiechnęła się Van przymilnie. – Zamienię tylko kilka słów z przyjacielem i jestem do pana dyspozycji.

Agent kiwnął głową i uprzejmie wyszedł na ulicę.

– Czyli tak – zdecydowanie powiedziała Vanessa. – Jadę załatwić formalności, potem pojadę do starego mieszkania po rzeczy…

– Może weźmiesz amulet Sługi? – zaproponował Kreol.

– Nie warto – odmówiła dziewczyna niechętnie. – Louise jest teraz w domu, może jej się to wydać podejrzane. Nie szkodzi, nie mam zbyt wielu rzeczy, dam sobie radę sama. A wy zostańcie, rozejrzyjcie się… Na pewno znajdziecie sobie jakieś zajęcie. Będę wieczorem. Cześć!