– Tak, ja… on… to znaczy… A ty kim jesteś? – Vanessa przeszła do ataku.
– Hubert. – Typ z powagą skłonił głowę. – Do usług, ma'am. Należę do rzadkiego obecnie gatunku urisków. Sir Kreol zatrudnił mnie jako oficjalnego domowego skrzata.
– Ach, to tak! – odetchnęła Vanessa z ulgą. Cóż, po ożywionej mumii starożytnego maga, dżinnie i stadzie demonów, mały skrzat nie wydawał się groźny. – Jesteś nowym niewolnikiem Kreola?
– ma’am! – wzdrygnął się Hubert. – Bardzo proszę! Nie jestem niewolnikiem, jestem wolnym, najemnym służącym. Dostaję pensję!
– O? I za jaką kwotę ten krętacz się z tobą dogadał?
– Pełne wyżywienie i nowy garnitur raz na miesiąc, ma’am – oznajmił skrzat. – Mam nadzieję, że nie uważacie tego za wygórowaną opłatę? Mogę wykonywać obowiązki majordomusa, lokaja, kucharza, koniuszego, ogrodnika, a także szofera, chociaż to ostatnie znacznie utrudnia mój wygląd…
– Ależ nie, wszystko w porządku – uspokoiła go Van, z trudem powstrzymując się od śmiechu. Malutki urisk niezwykle przypominał typowego angielskiego kamerdynera, takiego jak opisany przez Wodehouse'a Jeeves. W połączeniu z wyglądem różowego goblina dawało to niezwykle komiczny efekt. – Powiedz, czy skrzat, któremu podarowano ubranie, nie staje się wolny? Słyszałam o czymś takim.
– To nie całkiem tak, ma’am… – poprawił ją Hubert. – W stosunku do mojej rasy dotyczy to tylko obuwia. Jeśli ktoś z mieszkańców domu podaruje mi pantofel, kozak, kapeć albo coś w tym rodzaju, rzeczywiście będę zmuszony opuścić dom. Dlatego bardzo proszę powstrzymać się od podobnych działań, chyba że będzie pani ze mnie niezadowolona. Pozwolę sobie zapewnić panią, że zrobię wszystko, aby do tego nie dopuścić. Muszę dodać, że z ogromną radością zaproponowałem swe usługi panu. W naszych czasach zostało już tak niewielu prawdziwych magów…
– A po co masz komukolwiek służyć? – zdziwiła się Vanessa. – Czytałam, że wiele skrzatów na odwrót, wyrządza szkody. Na przykład poltergeisty…
– Proszę pani! – oburzył się urisk. – Sens życia mojej rasy polega na służeniu domowi i jego mieszkańcom! Oczywiście, niektóre jednostki nie szanują swojej pracy i zajmują się czymś wręcz przeciwnym, ale proszę mi wierzyć – nie jestem taki! Mieszkam tu od samego początku, przez całe życie strzegłem tego domu i jego właścicieli! Ku mojemu wielkiemu żalowi musiałem robić to w tajemnicy, nie mówiąc już nawet o jakiejkolwiek zapłacie… Niestety, większość ludzi ma do skrzatów jakieś uprzedzenia. Na szczęście magowi mogę służyć jawnie. – Hubert lekko wygiął koniuszki warg, co pewnie było uśmiechem.
– To o to chodzi. – Van również uśmiechnęła się ze zrozumieniem. – Czyli to ty jęczysz po nocach na strychu?
– Proszę mi uwierzyć, ma’am, nigdy nie pozwoliłbym sobie na coś takiego – dumnie zaprzeczył skrzat. – To nie ja.
– Czy w tym domu jeszcze ktoś mieszka? To znaczy, oprócz nas?
– O tak, ma’am – przyznał Hubert niechętnie. – Sir George. Jest duchem, ale zupełnie nieszkodliwym, proszę mi wierzyć.
– A jednak to jest dom, w którym straszy… – wymamrotała Vanessa. – Czyli to on chichocze i jęczy?
– Jęczy, owszem – potwierdził urisk. – Ale bardzo rzadko, ma’am, a ostatnio coraz rzadziej i rzadziej. Jestem przekonany, że całkiem przestanie, jeśli pani albo sir Kreol go o to poprosicie.
– A poprzedni mieszkańcy nie prosili? – spytała Van.
– Niestety, większość ludzi jest uprzedzona do duchów tak samo jak do skrzatów – westchnął Hubert. – Sir George nie pokazywał się nikomu z mieszkańców już ponad czterdzieści lat…
– A kto to właściwie jest? I co robi w moim domu?
– O, ma’am, jego historia jest bardzo smutna. Za życia sir George był majorem kawalerii w armii Konfederacji, uczestniczył w wojnie secesyjnej po stronie Południa, a po jej zakończeniu został objęty całkowitą amnestią, przeszedł do rezerwy i zamieszkał tutaj wraz z żoną. W roku tysiąc osiemset osiemdziesiątym drugim jego żona, bardzo niemiła kobieta, prawie o dwadzieścia lat młodsza od męża, zmówiła się ze swym kochankiem i zabiła sir George’a. Jego ciało pochowano w piwnicy, a jego nieukojona dusza od tej pory błądzi po domu… Chociaż najbardziej odpowiada mu piwnica.
– Tak, to smutna historia – zgodziła się Van. Chociaż, mówiąc szczerze, nie odczuwała specjalnego smutku. – Mówisz, że przez czterdzieści lat nie pokazywał się ludziom? Wydaje mi się, że wiem, kiedy zdarzyło się to po raz ostatni.
– Naprawdę, ma’am? Czy mogłaby pani mnie oświecić?
– No cóż, sąsiedzi opowiedzieli mi o tym, jak do domu przedostał się włóczęga. Podobno osiwiał w ciągu jednej nocy?
– Nie, nie, ma’am! – krzyknął wzburzony urisk. – Pamiętam tamtą historię, ale to nie ma nic wspólnego z sir George'em! Oczywiście, dla postronnego człowieka sir George wygląda trochę przerażająco, ale nie aż tak, żeby od tego osiwieć! Ten człowiek nawet go nie widział! Tak w ogóle – wcale nie osiwiał, to wszystko tylko plotki! Po prostu bardzo się przestraszył i…
– Kogo w takim razie zobaczył? – zapytała Vanessa, której cierpliwość zaczynała się powoli wyczerpywać.
– O, ma’am, włóczęga dostał się na strych… Widzi pani, w tym czasie w okolicy krążyło mnóstwo plotek o naszym strychu: że żyje tam potwór i że jest tam ukryty skarb. Widocznie ten człowiek uwierzył w tę drugą plotkę. Ale po tej historii ostała się tylko pierwsza.
– Czyli na strychu rzeczywiście mieszka potwór? – przestraszyła się Vanessa. – A niech to diabli porwą, co to jest, przytułek dla sił nieczystych?!
– Nie ma w tym nic dziwnego, ma’am, jeśli wziąć pod uwagę, że pierwszy właściciel tego domu, Hans Katzenjammer, też był magiem. – Skrzat ze smutkiem rozłożył ręce. – Tak, na strychu ktoś mieszka, ale ja go nigdy nie widziałem.
– Dlaczego?
– Obawiam się, że dawno już nie chodziłem na górę – niechętnie przyznał Hubert. – Od czasu, jak ten ktoś… czy coś… zabił sir Hansa… To, co zabiło maga, spokojnie może zrobić to samo ze skrzatem…
– Czyli to on chichocze? – upewniła się Vanessa.
– Tak, ma’am – westchnął Hubert. – Bardzo proszę, żeby pani zostawiła strych w spokoju. Drzwi i tak są zamurowane. Bez względu na to, co to jest, nie może… albo nie chce opuszczać swojego mieszkania, a do chichotania w nocy można łatwo się przyzwyczaić. Ja i sir George dawno już przywykliśmy.
– A co z tym twoim duchem? On przecież nie ma się czego bać!
– O tak, ma’am, ale obawiam się, że sir George ma bardzo ograniczone możliwości poruszania. Za życia nigdy nie wchodził na strych, dlatego nie może zrobić tego po śmierci.
– Cześć, Van!
Tuż przed nosem dziewczyny zawisł malutki dżinn. Wyleciał z ciemnego korytarza i uśmiechał się radośnie, pokazując, jak bardzo cieszy się, że ją widzi.
– Cześć, Hubi! – Vanessa zmusiła się do uśmiechu. Ciągle jeszcze była pod wrażeniem historii o strychu i czającym się tam potworze. – Gdzie jest Kreol?
– Tam, buduje schron. – Dżinn machnął ręką gdzieś w głąb domu. – Chodź, zaprowadzę cię!
– Jeśli nie jestem dłużej potrzebny, ma’am, pójdę szykować kolację – sucho poinformował skrzat.
– Kolację? – odparła dziewczyna w zamyśleniu. – O Boże, całkiem zapomniałam zrobić zakupy!
– Proszę się nie denerwować, ma’am, kupiłem wszystko co trzeba – uspokoił ją Hubert.
– Ty? – Vanessa uniosła brwi. – Jak?
Mimowolnie wyobraziła sobie minę kasjerki na widok potworka pchającego w supermarkecie wózek z zakupami.
– Oj, Van, tu jest taka wspaniała rzecz! – wyszeptał Hubaksis. – Magiczny podajnik jedzenia! Tam jest trąbka – mówisz do niej, co chcesz, potem przychodzą służący i wszystko przynoszą, wyobrażasz sobie?!
– Zamówiłem przez telefon – przetłumaczył Hubert, rzucając pogardliwe spojrzenie zacofanemu dżinnowi. – Czy jestem jeszcze potrzebny, ma’am?
Otrzymawszy odmowną odpowiedź, Huber z powagą ukłonił się i odszedł, szurając bosymi stopami.
– Mam nadzieję, że pan jest w dobrym humorze – wesoło zawołał Hubaksis, prowadząc Vanessę korytarzem. – Zazwyczaj jest nie w sosie, gdy coś buduje.