Wewnątrz było przestronnie, ciemno i całkiem pusto. Na podłodze leżała leciwa warstwa kurzu, ściany gęsto pokrywały pajęczyny, ale nie widać było ani śladu tego, kto podglądał ją przez dziurkę od klucza. Jedyną, zdecydowanie niepasującą tu rzeczą, był widniejący w oddalonym końcu strychu pentagram. Magiczna pięcioramienna gwiazda blado świeciła w mroku.
– Sir, bardzo proszę tam nie wchodzić – nalegał skrzat.
– Nie ma sensu teraz go powstrzymywać! – rzuciła Vanessa ze złością. – Drzwi i tak są zniszczone!
– Nie sądzę, aby temu, kto przesiedział tu dwieście lat, przeszkadzały jakieś tam drzwi – powiedział mag z drapieżnym uśmieszkiem. – Strych jest otoczony zaklęciem Zatrzymania, skierowanym przeciwko demonom. Dobre zaklęcie, porządne… Mogę zburzyć nawet cały dom, a więzień i tak nie zdoła się uwolnić.
Kreol podniósł laskę i zdecydowanie ruszył naprzód. Nic się nie stało.
Powoli podszedł do pentagramu i zaczął studiować go z zainteresowaniem. Jedno z ramion było lekko uszkodzone – miało starty koniec. Sam czubeczek.
– Nieźle, nieźle… – wymamrotał Kreol, kucając obok i dotykając świecącej linii.
– Panie, uważaj! – rozległ się ostrzegawczy krzyk Hubaksisa zlewający się z jednoczesnym wrzaskiem Vanessy.
Mag wyprostował się energicznie, z jego laski wystrzeliła magiczna błyskawica i uderzyła w niewyraźną sylwetkę, skaczącą skądś z góry.
– Światło!!! – wrzasnął Kreol, kręcąc nad głową łańcuchem.
Strych zalało magiczne światło i Vanessa krzyknęła jeszcze głośniej, ujrzawszy dokładnie zagadkowego mieszkańca strychu.
Kreol wykrzyknął niezrozumiałe słowo i laska wypluła coś niewidzialnego, brzęczącego jak gigantyczny trzmiel. To coś uderzyło stwora, który akurat wtedy ponownie chciał skoczyć na maga, i odrzuciło go w kąt strychu. Stwór z trudem stanął na czworakach i niepewnie pokręcił głową, jakby był ogłuszony.
– Rezonans Dźwiękowy – z dumą poinformował Hubaksis, jakby to on sam stworzył owo zaklęcie. – Pamiętam, kiedyś pan zniszczył nim całą górę!
– Po co? – zdziwił się Hubert.
– Na rozkaz imperatora. Zasłaniała mu widok na rzekę.
Vanessa nie zwracała na nich uwagi, cały czas obserwowała siedzącego stosunkowo spokojnie potwora. Tak, inaczej jak potworem tego stworzenia nie dało się nazwać.
Wielkością i ogólnym wyglądem stwór przypominał człowieka. Lecz czym jak czym, ale człowiekiem nie był na pewno. Stał na czworakach, ale nie miał nóg – z tyłu sterczały takie same ręce jak z przodu, wyposażone w pięciopalczaste dłonie zakończone haczykowatymi pazurami. Teraz jasne było, skąd zeskoczył – najwyraźniej mógł chodzić po ścianach równie sprawnie jak małpa czy pająk. Całe jego ciało pokrywała delikatna bladoróżowa łuska, która na głowie zmieniała kolor na biały. Natomiast sama głowa nie przypominała niczego, co zdarzyło się Vanessie kiedykolwiek oglądać. Ogromna część potyliczna sugerowała wielki mózg. Jednak oczy, prawie ludzkie, nie wyrażały niczego, poza bezgraniczną tępotą i ogromną złością. Nosa potwór nie posiadał wcale, podobnie jak uszu, za to miał pysk. I to jaki! Niczym stalową pułapkę z co najmniej setką ostrych zębów. Język, który przez chwilę pojawił się na zewnątrz, wyglądał jakby należał do węża. Głowa osadzona była na gibkiej szyi i płynnie odwracała się to w jedną, to w drugą stronę, śledząc zarówno stojącego obok pentagramu maga, jak i trzy pozostałe osoby, które nie odważyły się przejść przez próg.
– Mmmm, tak, ciekawy pentagram – powiedział zamyślony mag, upewniwszy się, że w tej akurat chwili stwór na niego nie napadnie. – Ciekawe co się stanie, jeśli…
Kreol wyjął z kieszeni magiczny nóż i schylił się, zamierzając najwyraźniej wetknąć go w środek gwiazdy.
– Nie!!! – zawołał przerażony potwór, zwijając się w kłębek.
– Wiedziałem. – Kreol roześmiał się. – A jednak umiesz mówić! No cóż, myślę, że wiesz, co to jest?
Mag pokazał stworowi łańcuch. Ten nic nie odpowiedział, tylko skulił się jeszcze bardziej. Warczał niezadowolony, ale nie zdecydował się na ponowny atak.
– I tak, co my tu mamy? – mruknął Kreol, podchodząc bliżej do stwora. – Demon. Niezbyt silny. Na pewno nie z Lengu – te poznaję od razu. Czyli niekoniecznie trzeba zabijać. Rozum prymitywny, moralność wściekłej hieny, praktycznie pozbawiony zdolności magicznych, nadaje się tylko do prostych zadań. Na przykład, żeby komuś przegryźć gardło. Wygląda na to, że moi koledzy wykorzystują go czasem zamiast stróżującego psa albo czegoś w tym stylu… Nie rozumiem tylko, jak udało mu się rozprawić z tym, kto go wezwał.
– A może on sam umarł – zachichotał Hubaksis, wlatując do środka. – Na przykład, na zawał?
– Co powiesz, stworze nieczysty? – Kreol z pogardą trącił potwora nogą. – Mam rację?
– Prawie we wszystkim – odezwał się demon, podnosząc głowę.
– Prawie? – Mag uniósł głowę. – A gdzie się mylę?
– Mówiąc, że mam prymitywny rozum. Popatrz na rozmiar mojej głowy, a zrozumiesz, że się mylisz. Właśnie tak zabiłem Hansa Katzenjammera – oszukałem go.
Złość w oczach stworzenia powoli gasła. Zastępowała ją ciekawość i odrobina sprytu. Stanął na rękach i oparł się o ścianę, przyjmując mniej więcej wygodną postawę.
– Słucham uważnie. – Kreol potarł podbródek. – Mów, demonie, kim jesteś i skąd się tu wziąłeś. Potem postanowię, co z tobą zrobić.
Moja historia jest dość prosta – zaczął potwór z uśmiechem. – Nazywam się Butt-Krillach-Mecckoj-Nekchre-Tajllin-Mo. W naszym języku oznacza to: Ten-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą.
– Twój tatuś niewątpliwie miał poczucie humoru – zachichotał Hubaksis.
– Tak, szczególnie jeśli wziąć pod uwagę, że w ogóle nie mam nóg. Mój gatunek jest dość rzadki, żyjemy w jednym z Ciemnych Wymiarów przylegających bezpośrednio do Ziemi. Nie ma potrzeby wspominać, że właśnie dlatego wasi magowie niepokoili nas od czasu do czasu. Ale, jak już mówiłem, nasz gatunek jest dość rzadki i do tego niezbyt przydatny do czarów, dlatego prawie się nami nie interesowano. My też praktycznie nigdy tu nie leźliśmy. Żyjemy bardzo, bardzo długo, prawie nie potrzebujemy jedzenia – to, co macie jest nam do niczego niepotrzebne, osądźcie sami, co mielibyśmy robić w waszym świecie?
– Dość tych dygresji – burknął Kreol. – Przejdź do rzeczy.
– Jak sobie życzysz, magu. I tak, mimo wszystko zostałem wezwany do tego domu przez Hansa Katzenjammera. Nie był zbyt dobrym magiem, inaczej nie skończyłby w tak głupi sposób. Potrzebował niewolnika i wybrał mnie do tej roli. Nie spróbował nawet dogadać się ze mną po dobroci. O nie, od razu zaczął grozić, że jeśli odmówię złożenia mu przysięgi na wierność, zamknie pentagram i przypiecze mnie! Nie odmówiłem. Ale…! Słuchaj uważnie, magu, sformułowałem moją przysięgę tak: „Przysięgam dopóty nie wyrządzić ci żadnej szkody i wiernie służyć, dopóki słońce świeci na niebie”.
– Pozwól, niech zgadnę. – Kreol pstryknął palcami. – Działo się to o zachodzie?
– Właśnie – Butt-Krillach przytaknął z zadowoleniem. – Ale Katzenjammer nie był tak domyślny i nie zwrócił uwagi na dwuznaczność moich słów. Mówiąc ściśle, słońce świeci zawsze, ale tak samo można powiedzieć, że przestaje świecić każdej nocy. Ale on potraktował to po prostu jako ładne sformułowanie i wypuścił mnie z pentagramu. A ja przegryzłem mu gardło.
Oczy Vanessy rozszerzyły się ze strachu, tak wyraźnie wyobraziła sobie tę scenę. Zauważywszy to, demon uśmiechnął się dobrodusznie:
– A jakbyś ty postąpiła na moim miejscu? Nikt mnie nie pytał, czy mam ochotę wybrać się do waszego świata, chcieli zamienić mnie w niewolnika i grozili śmiercią w męczarniach! Nie ma się co dziwić, że nie żywiłem do tego człowieka ciepłych uczuć. Wyobraźcie sobie jednak moje rozczarowanie, gdy odkryłem, że strych jest opieczętowany zaklęciami! Masz rację, magu, jestem praktycznie pozbawiony zdolności magicznych. Musiałem tutaj zostać… – Demon rozłożył ręce. – A teraz, gdy już znasz moją historię, decyduj, co chcesz ze mną zrobić. Jestem gotowy wysłuchać każdej rozsądnej propozycji, a także przepraszam, że napadłem na ciebie w pierwszej chwili. Myślę, że każdy byłby w nie najlepszym nastroju, jeśli musiałby przesiedzieć w jednym miejscu dwieście lat, do tego bez najmniejszej nadziei na oswobodzenie.