Sama Vanessa podkasała rękawy i na serio zajęła się remontem. Początkowo planowała wynająć brygadę, która doprowadziłaby tę szopę do porządku, ale pojawiło się pytanie, gdzie w takiej sytuacji ukryć cały ten nadnaturalny zwierzyniec? Normalnego człowieka większa część mieszkańców wprawiłaby, w najlepszym przypadku, w silne zdumienie. Dlatego postanowiła zrobić to sama.
Wszystko, czego potrzebowała, zamawiała przez telefon. Tapety, farby, klej, drewno, szyby, gwoździe, narzędzia i inne drobiazgi, nawet klamki do drzwi. Zamówiła też stertę książek w rodzaju „Zrób to sam”. Na szczęście dziadek Vanessy ze strony matki był stolarzem, ubóstwiał majsterkowanie i czegoś tam wnuczkę nauczył, nie musiała więc zaczynać od zera.
Oczywiście, w pojedynkę wiele by nie zdziałała. Potrzebni byli pomocnicy. Najpierw skonfiskowała Kreolowi amulet Sługi. Kto jak kto, ale on musiał dobrze się napracować! Van poganiała go od rana do wieczora, nie dając ani chwili wytchnienia. Nie protestował.
Szybko jednak zauważyła, że magiczny Sługa ma szereg wad. Przede wszystkim często rozumiał rozkazy inaczej niż ten, kto je wydawał. Vanessa kazała mu, na przykład, wyciąć z drewna stopnie, potrzebne do zrobienia nowych schodów. Niby wszystko było w porządku, pierwszy stopień wyszedł wprost idealnie, więc Vanessa spokojnie poszła napić się kawy. Wróciła po półgodzinie i odkryła, że popełniła straszny błąd – zapomniała określić potrzebną liczbę stopni. Sługa zdążył wykorzystać trzy czwarte wszystkich desek i zapełnił pokój stopniami aż pod sufit. Trzeba było zamówić nowe deski i intensywnie myśleć, jak zagospodarować taką ilość niepotrzebnych wyrobów drewnianych.
Czasami Sługa był całkowicie bezradny wobec, wydawałoby się, najprostszych zadań. Nie miał bladego pojęcia o elektryczności i gdy Vanessa kazała mu wymienić zepsuty przewód, nawet się nie ruszył. Czasami wszystko psuła jego nadmierna szybkość. Po prostu nie mógł pracować wolniej, i czasami to przeszkadzało. Nie umiał, na przykład, wbijać gwoździ – walił w nie z taką częstotliwością, że pogrążały się głęboko w ścianę, zostawiając po sobie nierówną dziurę.
W końcu Van postanowiła dołączyć jeszcze kogoś do pracy. Kreol odpadał w przedbiegach – wyobraziła sobie tylko przez moment, jaką miałby minę, gdyby poprosiła go, by popracował jako budowlaniec i natychmiast porzuciła tę myśl. Hubaksis zasadniczo nie odmawiał pomocy, ale sama widziała, ile jest w stanie zrobić. Co najwyżej coś przytrzymać. I to coś bardzo małego. Ten sam problem dotyczył sir George’a. Major rezerwy za życia był postawnym mężczyzną, który umiał pracować rękami, ale po śmierci utracił wszystkie umiejętności. Po prostu nie mógł niczego dotknąć ze względu na swą niematerialną postać. Hubert i tak był obciążony pracą do granic możliwości – starannie czyścił i szorował dom. Przez lata wymuszonego bezrobocia ani trochę się nie rozleniwił i teraz zdecydowanie nadrabiał zaległości.
Ku wielkiemu zaskoczeniu Vanessy pomoc pojawiła się w osobie okropnego chichoczącego po nocach sąsiada. Ten-Który-Otwiera-Drzwi-Nogą nie miał nic przeciwko temu, by podlizać się nastawionej wyraźnie przeciwko niemu dziewczynie i sam zaproponował swoje usługi. Jego cztery ręce i nadzwyczajna zręczność okazały się jak najbardziej na miejscu. Szczególnie sprawnie malował ściany i sufity – nie potrzebował nawet drabiny.
Po dłuższym namyśle Vanessa zrezygnowała z tapet, jakoś nie pasowały do tego domu, i zadowoliła się malowaniem. Zaczęła od swojego pokoju. Bez względu na wysiłki Van, dom Katzenjammera pozostał ponury i złowieszczy, więc chciała, żeby przynajmniej jej sypialnia odbiegała od schematu. Ale wyszło nie najlepiej.
Mimo wszystko Vanessa była zadowolona. Pomijając wszystkie wady tego okropnego domu, była to najprawdziwsza piętrowa willa z licznymi pokojami, balkonami, ogromną piwnicą, a teraz także ze strychem. Na tyłach domu odkryła najprawdziwszy sad, co prawda bardzo zaniedbany, ale mimo wszystko sad. Do tego przed domem wykopała basen. Dobrze, nie ona sama, tylko Sługa amuletu, ale co to za różnica? Oczywiście, zrobił to w nocy, żeby sąsiedzi nie zdziwili się, widząc dół, który sam się wykopuje. A Kreol obiecał, że gdy skończy ze swoimi sprawami, rzuci jakieś zaklęcie, które sprawi, że woda w basenie będzie zawsze ciepła. Chociaż sam pomysł mu się nie spodobał, znowu gadał o jakimś „kocebu” i o tym, że basen i tak trzeba będzie potem zlikwidować.
Mag zakończył swoje prace dopiero pod koniec szesnastego dnia. Prawie jednocześnie dobiegł końca przyspieszony remont. Oczywiście, dom jak poprzednio, przypominał rozsypujący się zamek średniowiecznego feudała, ale teraz przynajmniej nie trzeba było się obawiać, że komuś coś zleci na głowę. Na przykład całe pierwsze piętro…
Van znalazła Kreola w salonie. Znaczną część odrestaurowanego pomieszczenia zajmował elegancki kominek i para foteli, w których bardzo przyjemnie i wygodnie siedziało się z butelką wina, wyciągając przy tym nogi w stronę ognia. Teraz w jednym z nich siedział Kreol, w drugim Hubaksis. Oczywiście, dżinn zajmował co najwyżej jedną dwudziestą fotela, ale minę miał przy tym taką, jakby się w nim z trudem mieścił. Mag nie wiadomo po co owinął głowę ręcznikiem, przypominając hinduskiego radżę.
– Siedzicie…? – powiedziała Vanessa zamiast powitania, groźnie biorąc się pod boki.
– Właśnie tak – wesoło odpowiedział dżinn. – Jak leci?
– Powoli do przodu. – Vanessa zagryzła wargi. – Niepokoi mnie ten… jak mu tam… no, ten co mieszka na naszym strychu… W żaden sposób nie mogę zapamiętać jego imienia.
– Butt-Krillach – podpowiedział Hubaksis. – Skrócona forma. Van, a co konkretnie cię niepokoi? Podgląda, jak się kąpiesz, tak?
– Nie! – oburzyła się na taką sugestię dziewczyna.
– A to głupek – cmoknął dżinn z dezaprobatą. – Dużo stracił. Widzisz, panie, w suficie jest taka wspaniała dziurka, wszystko świetnie widać… mmmm…
– Lubieżny ponad wszelką miarę, jak większość dżinnów… – zauważył Kreol filozoficznie i wzruszył ramionami, widząc, że Vanessa pęka ze złości. – Więc co chciałaś powiedzieć o naszym łuskowatym przyjacielu?
Van zazgrzytała zębami, z trudem powstrzymując się, żeby nie złapać wstrętnego dżinna i nie spuścić go w toalecie. Kiedyś postąpiła tak ze szczurem, który złapał się w pułapkę. Zasadniczo Van nie miała nic przeciwko gryzoniom, ale ten szczur zniszczył jej najdroższą sukienkę, kupioną za dwumiesięczną pensję, a czegoś takiego nie wybaczy żadna prawdziwa kobieta.
Najwyraźniej na jej twarzy wszystko odbijało się jak w lustrze, bo przestraszony Hubaksis zatrajkotał:
– Co ty, Vanesiu, wzięłaś to na serio? Żartowałem, tam nie ma żadnej dziurki! To znaczy jest, oczywiście, ale ja nie jestem taki, ja nigdy! No może raz… ale tylko jednym okiem…!
– Masz szczęście, że jesteś taki mały i nędzny. – Vanessa kategorycznie skończyła dyskusję na ten temat. – Wiecie, że Butt-Krillach co noc wychodzi z domu i wraca dopiero nad ranem?
– Wiem – odpowiedział Kreol obojętnie.
– Ja też wiem – uznał za stosowne dodać Hubaksis, zadowolony, że rozmowa zboczyła na inny temat.
– Tak? – nienaturalnie spokojnym tonem powiedziała Vanessa. Jej mina nie zwiastowała nic dobrego. – I od dawna o tym wiecie?
– Od pierwszego dnia – mruknął mag. – Powiedz, kobieto, czy według ciebie magiczną ochronę budowałem dla zabawy? Nikt nie może wejść do tego domu bez mojej wiedzy!
– To, oczywiście, dobrze. – Vanessa powoli kiwnęła głową, zapamiętując jednocześnie, że w takim razie nie ma sensu tracić pieniędzy na zamówiony już alarm anty włamaniowy. – Szkoda tylko, że ja dowiedziałam się o tym dopiero dzisiaj! A jeśli wy obaj jesteście tacy mądrzy, to może wiecie, co on robi po nocach?
– A dlaczego by jego o to nie zapytać? – uśmiechnął się Kreol.
– Już spytałam!
– I…?
– Powiedział, że spaceruje! – fuknęła z irytacją.