Выбрать главу

– A dlatego, że i tak nie uwierzą! – Postukała się w czoło Vanessa.

– Mogę udowodnić!

– Tylko spróbuj – zawiążę ci język dookoła szyi zamiast szalika! Nawet nie myśl o tym, żeby przy nich czarować, zrozumiałeś?!

– Dobrze, już dobrze… – mamrotał mag, niechętnie odwracając się w stronę drzwi.

– Ej, poczekaj! Sir George cały czas jest w piwnicy?

– Tak, ani razu stamtąd nie wyszedł.

– Mam nadzieję, że nie wyjdzie… Na wszelki wypadek uprzedź go.

Rodzice Van ze szczerym zainteresowaniem oglądali salon. Szczególne wrażenie zrobił na nich płonący kominek – taka egzotyka w zurbanizowanym świecie!

– Taki miły dom oryginalny prawdziwy zabytek! – oznajmiła Agnes, energicznie gestykulując. – Widać że nasz przyszły zięć ma pieniądze jeśli był w stanie kupić takie cudo ale gustu nie ma wcale czy można w naszych czasach mieszkać w takim domu równie dobrze można zamieszkać w zamku Frankensteina nasza dziewczynka nigdy by takiego nie kupiła!

– No, jeśli zamierza ożenić się z naszą Van, to znaczy, że ma dobry gust – uśmiechnął się Mao.

Kreol wszedł, uśmiechnął się tak, jakby przed chwilą zjadł kawałek cytryny i udawał, że bardzo mu smakowała.

– Witaj Larry już się stęskniliśmy nasza dziewczynka opowiedziała o nas prawda ile ma pan lat gdzie pan pracuje czy naprawdę kocha pan naszą dziewczynkę kiedy ślub jak pan sądzi czy mogę przyjść na ślub w ciemnoniebieskiej sukni?

Kreol otworzył usta. Zamknął. Znowu otworzył. Prawie nic nie zrozumiał z tyrady swej pseudoteściowej, ale strasznie bał się żeby czegoś nie chlapnąć. Mag spędził w dwudziestym pierwszym wieku trochę ponad dwa tygodnie i nie zdążył jeszcze w pełni się zaadaptować. Zrozumiał jednak, że magów zostało tak mało, iż większość ludzi najzwyczajniej w świecie nie wierzy w ich istnienie.

Mao obserwował jego zdumioną minę i uśmiechał się łagodnie. Przyzwyczaił się już do tego, że większość ludzi słabo rozumie wypowiedzi jego żony. Prawdę mówiąc, nikt nie rozumie.

– Witajcie, witajcie! – Do pokoju wpadła Van. – Rozmawiacie sobie? Stęskniliście się za mną?

Rozdział 9

W tym samym czasie Hubaksis zajmował się głównie smętnym wzdychaniem i starał się nie zgubić majaczącej w oddali bladoróżowej plamy. Z każdą chwilą dżinn był coraz bardziej przekonany, że Butt-Krillach po prostu spaceruje – w każdym bądź razie przemieszczał się bez widocznego celu.

Demon przemierzał miasto z szybkością kota napojonego walerianą. Po ścianach wieżowców wspinał się równie zgrabnie jak Spiderman. W skokach Butt-Krillach też mu nie ustępował. I jak do tej pory nie zwrócił na siebie niczyjej uwagi. Oczywiście, oprócz Hubaksisa.

– Nie lubię szpiegować!… – powiedział cicho dżinn sam do siebie. – Nie lubię i nie umiem!

Wydawszy ten krzyk z głębin duszy, Hubaksis zaczął miotać się ze strachu. Obiekt, który przed chwilą siedział na krawędzi dachu, gdzieś zniknął. W tej samej chwili dżinn zrozumiał także, że za nic na świecie nie da rady sam wrócić – nie miał pojęcia, gdzie jest jego nowy dom.

– Pan mnie zabije…! – westchnął Hubaksis, siadając na parapecie.

– Przepiękna noc, nieprawdaż? – za nim rozległ się świszczący szept. – W taką noc spacer po dachach to czysta przyjemność.

Hubaksis odwrócił się gwałtownie. Za jego plecami stał demon, który podkradł się ukradkiem i uśmiechał się, bardzo zadowolony z siebie.

– Przestraszyłeś mnie! – odpowiedział dżinn z widoczną ulgą. – Nigdy więcej nie podchodź do mnie od tyłu!

– Dobrze, nie będę. Szpiegujemy?

– Dawno zauważyłeś? – zawarczał niezadowolony Hubaksis.

– Prawie od razu. Mogę udzielić ci kilku lekcji, całkiem ci to nie wychodzi.

– Sam wiem! – odburknął dżinn. – Pan mi kazał…

– Pan? – chytrze uśmiechnął się Butt-Krillach. – A może jednak pani?

– Co masz na myśli?

– Przecież to jasne! – Klasnął przednimi łapami demon. – Dziś rano panna Lee dowiedziała się, że nocami spaceruję. A teraz odkrywam, że mam ogon. No i?

– Masz rację – przyznał niechętnie Hubaksis.

– Nie uwierzyła, że po prostu chodzę sobie po ulicach? – Demon ze smutkiem pokiwał głową. Co prawda, gdy to mówił, w oczach błysnęły mu chytre iskierki.

– Nie uwierzyła.

– A ty?

– Też nie.

– A pan?

– On akurat uwierzył.

– Jedyny rozsądny człowiek. – Butt-Krillach zademonstrował wszystkie dwieście zębów. – Czyli on uwierzył… Uwierzył, a mimo to posłuchał, gdy panna Lee poprosiła, żeby cię wysłać. To zastanawiające…

– Co masz na myśli? – Dżinn zrobił głupią minę.

– Wszystko trzeba ci podać jak na tacy. Podoba ci się panna Lee?

– I to jak! – Hubaksis oblizał się mimo woli. – Ale to niemożliwe! Pan i kobiety wykluczają się nawzajem!

– Za nic na świecie nie uwierzę, że w starożytności żył jak eunuch. – Butt-Krillach wzruszył przednimi ramionami.

– Nie, oczywiście miał zwykle dwie lub trzy nałożnice w najdalszej komnacie – przyznał Hubaksis. – Ale rzadko do nich zaglądał.

– Rozumiem… Ożenił się ze swoją pracą, tak? Hubaksis zmarszczył czoło, starając się odgrzebać w pamięci nieznane połączenie słów. Chociaż Butt-Krillach nie oczekiwał odpowiedzi.

– Widzisz, mój jednooki przyjacielu… – westchnął. – Czasy się zmieniają, a my zmieniamy się wraz z nimi…

Zamilkł i ze smutkiem popatrzył w górę – na wygwieżdżone niebo. Stąd, z dachu wieżowca, było bardzo dobrze widoczne. Szczególnie dla demona obdarzonego kocim wzrokiem.

– Pięknie, prawda? – westchnął. – Lubię patrzeć w gwiazdy, a ty?

Hubaksis najeżył się. Dżinny są bardziej odporne na różnice temperatur niż ludzie, ale ich żywiołem jest ogień, nic więc dziwnego, że bardziej niż chłodne kalifornijskie noce odpowiadają im piaski Arabii.

– W dzień nie wychodzę z domu – melancholijnie oznajmił Butt-Krillach. – Wasz świat jest za gorący – w dzień bolą mnie oczy i swędzi skóra. Ale niebo macie przepiękne – błękitne… U nas jest szare jak… jak… jak niebo.

– Dlaczego „wasz”? – Hubaksis zerknął w górę. – W moim świecie niebo jest czerwone, jak ludzka krew.

– Ach tak, przecież jesteś dżinnem! – przypomniał sobie demon. – Jaki on jest, ten wasz świat?

– Gorący… – westchnął dżinn z nostalgią. – Mamy trzy słońca, dużo wulkanów, oceany pełne są płynnego ognia… Nie ma wcale lasów, za to całe mnóstwo gór i pustyń.

– Au nas słońce jest tylko jedno i to bardzo blade – podzielił się wspomnieniami demon. – Ale za to mamy aż cztery księżyce, dlatego i w dzień, i w nocy panuje taki sam miły półmrok… Nie ma oceanów, za to są gigantyczne bagna. I pełno lasów, ale rosną w nich głównie skrzypy i paprocie… Jest chłodno – mniej więcej tak jak teraz. Co prawda, tutaj też nie jest źle… Szczególnie w nocy.

– Tęsknisz za domem? – zapytał dżinn.

– Nie wiem… Minęło dwieście lat – wszyscy już o mnie zapomnieli. A ty?

– Jestem w takiej samej sytuacji… Do tego w domu od razu wykonaliby na mnie wyrok śmierci.

– W takim razie, oczywiście…

Siedzieli dziesięć minut, wpatrując się w gwiazdy. Potem Hubaksis poruszył się i powiedział ze smutkiem:

– A od pana i tak mi się dostanie…

– Dlaczego?

– Nie wykonałem zadania… A tak a propos, odprowadzisz mnie do domu, co? Sam pewnie nie znajdę drogi. Nie martw się, powiem Van, że mówiłeś prawdę.

– A kto ci uwierzy? – Butt-Krillach znowu przyjął swoją zwyczajną, chytrą postawę. – Jeśli wrócimy razem, pomyślą, że się umówiliśmy. Nie ma co do tego wątpliwości. Mam lepszy pomysł.

– Słucham. – Dżinn wykazał niewielkie zainteresowanie.

– Śledź mnie dalej. Do domu wrócimy rano i opowiesz o wszystkim, co widziałeś. I nikomu się nie dostanie!

Hubaksis pomyślał chwilę. W jego maleńkiej główce z trudem mieściły się pojęcia bardziej skomplikowane niż „zjeść”, „pospać”, „mieć stosunek z osobą płci żeńskiej”. Ale w końcu zrozumiał propozycję.

– Niech będzie. – Kiwnął głową. – Biegnij dalej, a ja będę cię śledzić.