– I moja szkatułka – dodał dżinn.
– Tak, oczywiście, szkatułka – z roztargnieniem zgodził się Kreol. – Nie widzisz gdzieś w pobliżu moich narzędzi?
– Jakich narzędzi, panie?
– Takich narzędzi! – Postukał się w głowę mag. – Moich! Magicznych! Tych, które wzięliśmy ze sobą do grobowca! Bez których trudno mi czarować… znaczy trudniej. Magiczny ruszt… – Kreol zaczął zaginać palce -…kociołek do przygotowywania wywarów z ziół, rytualny nóż do kreślenia znaków i składania ofiar, magiczny samowydłużający się łańcuch do związywania wrogich demonów, magiczna laska – ta, którą tak lubię cię okładać, gdy mnie rozzłościsz, amulet uprzedzający o niebezpieczeństwie… to chyba wszystko. Nic więcej nie zmieściło się w trumnie. Gdzie to wszystko jest, niewolniku?!
– A czemu mnie pytasz, panie? – obraził się Hubaksis, który wcale nie był pozbawiony poczucia własnej godności. – Ja ich nie zabrałem! Może ten mag, który wykradł cię z grobowca, gdzieś to wszystko schował?
Kreol zamyślił się, pokręcił głową, a potem zdecydowanie odrzucił tę wersję.
– Nie, swoje narzędzia wyczułbym na ligę. Wiesz, jak długo je robiłem?
– Akurat to wiem… – wymamrotał dżinn.
– No?
– Co, panie?
– Nie wyprowadzaj mnie z równowagi, niewolniku. Teoretycznie jesteś moim duchem-doradcą. Więc doradzaj!
– A może złodzieje grobów?
– A co mają do rzeczy złodzieje grobów? – Kreol skrzywił się z rozdrażnieniem. – Zabezpieczyłem grobowiec czarami Najwyższego Ukrycia! Chociaż w sumie i tak nic to nie pomogło. Ale dlaczego nie wzięli reszty? Nie, w tym z pewnością maczali palce magowie…
– Muszę ci przypomnieć, panie, że narzędzia były ozdobione złotem i szlachetnymi kamieniami, a ta szkatułka i ten, za pozwoleniem, chłam – nie…
Kreol zamyślił się. Słowa dżinna brzmiały prawdopodobnie.
– Masz rację, niewolniku. – Niechętnie kiwnął głową. – W takim razie myśl, jak je odzyskać. I to szybko – to jest dla mnie teraz najważniejsza sprawa.
– Panie, czy mogę ci przypomnieć, że znajdujemy się teraz w siedzibie maga, najpewniej wrogiego nam, a ty jesteś bezbronny jak dziecko?
– Nie gadaj głupot! – ofuknął go Kreol. – Gdyby ten mag chciał nas zabić, nie pozwoliłby mi ożyć! Hmm, brzmi to nieco głupio… Nieważne, i tak najważniejsze są narzędzia. Myśl!
– Wezwij demona i każ mu odszukać to, co zgubiłeś – bez zbędnych wahań zaproponował Hubaksis.
– Demona, mówisz… – zamyślił się Kreol. – W zasadzie, dlaczego by nie – przywoływanie demonów zawsze było moją ulubioną rozrywką. A konkretnie kogo?
– Może Andromalis się nada? Według mnie specjalizuje się właśnie w odnajdywaniu zagubionych rzeczy, panie.
– Masz rację, niewolniku, ale o czymś zapomniałeś. – Kreol zmarszczył brwi z rozdrażnieniem. – Zgodnie z umową nie mam prawa przywoływać demona częściej niż raz na jedenaście lat, a Andromalisa ostatnio, mmm… No tak, co ja gadam…
– No właśnie, panie! – Wstrętny pyszczek Hubaksisa promieniał uśmiechem. – Spałeś pięć tysięcy lat, więc teraz możesz przywoływać wszystkie od początku!
– No dobrze. – Kreol kiwnął głową. – Przygotuj mi pieczęć Andromalisa, niewolniku!
Dżinn pokłonił się swemu panu, w jego rękach zaczął formować się mglisty dysk, na którym coraz wyraźniej widać było rysunek – cztery przecinające się linie z trzema zygzakami na brzegach i grubymi kółkami na końcach linii. Magiczna pieczęć Andromalisa. Właściwie tylko jej iluzja, ale w tym wypadku nie miało to znaczenia. Najważniejszy był sam obraz.
– Będziemy odmawiać modlitwę? – Kreol w zadumie pogładził szczękę. I od razu sam odpowiedział: – A niech ją Kingu, obejdzie się bez tego. Wystarczy pieczęć. I tak, wywołuję cię i zaklinam Andromalisie. Ja, napełniony siłą Najwyższego, przywołuję cię w imię… w ogóle wszystkimi magicznymi imionami. Zjaw się i spełnij moje rozkazy, szybko!
Duch pojawił się natychmiast. Przed magiem wyszedł z powietrza demon w dość mrocznym nastroju. Miał smagłą skórę i czarne włosy, nawet z nozdrzy wyrastały mu czarne kędziorki. Gdyby nie potężny ogon oraz para ostro zakończonych rogów, demona można by bez trudu wziąć za Ormianina albo Azera.
– Przywoływanie przeprowadzono niepoprawnie – zaburczał. – Gdyby na twoim miejscu był słabszy demonolog, wcale bym się nie pofatygował…
– Obiecuję, że następnym razem wszystko odbędzie się zgodnie z zasadami – zapewnił Kreol z uśmiechem.
– Na szczęście następny raz będzie nieprędko – fuknął Andromalis. – To czego chcesz, Kreolu? Pamiętaj, że możesz wydać mi tylko jeden rozkaz, nie więcej. Taka jest umowa. Tym niemniej, muszę ci powiedzieć, że z chęcią wypełnię i drugi, i trzeci, i w ogóle mogę zostać twoim niewolnikiem na całe dwadzieścia lat…
– Oczywiście, tylko że w zamian za duszę. – Kreol, który świetnie znał wszystkie zasady, wyszczerzył zęby drwiąco. – No dobra, poszukaj kogoś innego, drugi raz mnie nie kupicie. A potrzebuję tylko jednego – przynieś moje narzędzia. Ruszt, kociołek, nóż, łańcuch, laskę i amulet.
Andromalis pomyślał i niechętnie kiwnął głową.
– To możliwe, ale trochę potrwa. Czekaj Kreolu, magu, skoro przyzwałeś mnie do świata ludzi…
Demon trzykrotnie splunął przez prawe ramię, machnął ogonem, odwrócił się na jednym kopycie i zniknął. Pozostał po nim tylko delikatny obłok pachnący siarką.
– Panie, nie zapomniałeś czasem o księdze zaklęć? – nieoczekiwanie przypomniał sobie Hubaksis.
– Nie bój się, niewolniku, nie zapomniałem. – Kreol uśmiechnął się krzywo. – Nie zabrałem księgi do mogiły – i tak rozsypałaby się w proch przez taką ćmę wieków. Zapisałem ją we własnej głowie.
– Porażające! – gwizdnął dżinn.
– Jeszcze jak. A tak przy okazji, nieźle byłoby uzbroić się w zaklęcia. Możesz na razie czymś się zająć…
Czymś przydatnym dla odmiany! Więcej pożytku mam z małych palców u stóp!
Kreol przysiadł na brzegu sarkofagu i zaczął szykować zaklęcia. Poważna wada ulubionej przez Kreola Magii Słowa polegała na tym, że najlepszych czarów nie można po prostu, ot tak, zastosować wtedy, gdy przyjdzie na to ochota. Trzeba je najpierw przygotować, wymówić po cichu krótszy albo dłuższy magiczny tekst, i dopiero wtedy można w razie potrzeby użyć zaklęcia. Dotyczy to tylko tych najprostszych, niewymagających skomplikowanych rytuałów, magicznych przedmiotów ani ziół. A nawet tak prostych nie można utrzymać zbyt wiele. Kreol mógł przechowywać w pamięci jedenaście lub dwanaście skomplikowanych zaklęć. Oczywiście bez laski – w lasce mieści się ich kilkadziesiąt.
Na początek mag przygotował zaklęcie Błyskawicy. Tak, przekonywał Hubaksisa, że tutejszy gospodarz nie jest żadnym magiem, ale wolał nie ryzykować. Pomyślawszy chwilę, dołożył jeszcze jedno, dokładnie takie samo. W końcu takie zaklęcie można przygotować w ciągu jednej czy dwóch minut – Błyskawicę uważano za jedno z najprostszych.
Dodał jeszcze zaklęcie Osobistej Ochrony. Bardzo pewna i efektywna rzecz, ale (niestety) jednorazowa. Coś w stylu ubezpieczenia – Osobista Ochrona przechwytuje dowolne wrogie działanie, ale po tym ulega zniszczeniu. Na przykład, jeśli do maga chronionego takim zaklęciem wystrzelić z broni palnej, kula nie zrobi mu żadnej szkody, ale jeśli wystrzelić po raz drugi – umrze, jak każdy inny człowiek w podobnej sytuacji. To samo dotyczy wszystkich innych działań – uderzenia pięścią łub bronią, ukąszenia przez zwierze, wypitej trucizny, wrogiego zaklęcia, a nawet wybuchu bomby. Ale tylko jeden raz. Oczywiście, nic nie stoi na przeszkodzie, by nałożyć na siebie dwa albo nawet trzy takie zaklęcia, ale byłaby to już przesada. Jeśli nie jesteś w stanie sam siebie obronić, nie pomoże ci nawet dziesięć warstw magii.
Pomyślawszy chwilę, Kreol dodał zaklęcia Uśpienia i Uzdrowienia. Na wszelki wypadek. Zupełnie standardowe zaklęcia. Uzdrowienie powodowało zasklepianie niezbyt poważnych ran, a Uśpienie pogrążało ofiarę w magiczny sen, z którego mógł obudzić ją tylko sam mag. Albo czas – po kilku godzinach uśpiony obudzi się sam, oczywiście, jeśli nie zostanie zastosowany bardziej skomplikowany rodzaj Uśpienia.