Выбрать главу

Stojąc na chodniku, Guy z niedowierzaniem patrzył na odjeżdżającą ciężarówkę. Potem wyjął portfel i otworzył go, nie rozumiejąc, co to jest i dlaczego tak zainteresowało tego dziwnego typa.

W portfelu było prawo jazdy, kilka niezapłaconych rachunków, paragon za zakup ekspresu do kawy, notatnik z dziesiątką nazwisk i telefonów i, oczywiście, pieniądze. Około dwudziestu banknotów o łącznej wartości mniej więcej stu euro. W większej części o niskich nominałach. Guy wyjął jeden papierek i dokładnie obejrzał go ze wszystkich stron. Zanim przeniósł się do naszego świata, postarał się, by go rozumiano. Odpowiednio on także rozumiał, co się do niego mówi. Nie dotyczyło to jednak pisma, chociażby z tego powodu, że yirowie nie znają pojęcia pisma, dlatego dla Guya banknot był tylko kawałkiem kolorowego papieru. Nie, nawet nie kolorowego, a czarno-białego, tak jak wszystko inne co widział. Nie było w nim elektryczności, a więc dla yira nie przedstawiał żadnej wartości.

Jednak w końcu Guy przypomniał sobie, że ludzie wykorzystują takie rzeczy do opłacania towarów i usług. Nazywało się to chyba „pieniądze”. Co prawda, wydawało mu się, że „pieniądze” robi się z metalu, ale nie był tego całkiem pewien. Pamięć mogła go zawodzić.

Dla yirów, którzy nigdy nie stworzyli żadnej teorii ekonomii, nawet w najbardziej prymitywnej postaci, wszystko to było niezwykle osobliwe, ale na Ziemi te papierki mogły się przydać, więc Guy włożył portfel z powrotem do kieszeni. Zaczął żałować, że bez oporu oddal banknot przypadkowemu towarzyszowi podróży.

Po przybyciu do miasta, Guy obojętnie oglądał piękny widok nocnej Brukseli. Dla yira niewiele różnił się on od widzianego wcześniej cmentarza i drogi. Teraz interesowało go tylko jedno – jakiekolwiek źródło energii. A energii akurat było wokół pełno…

Pierwszą ofiarą Guya padł neon jakiegoś baru. Bar był podły i neon też miał podły – połowa liter nie działała, a te, które świeciły, cały czas mrugały. Po napadzie yira i one zgasły.

Guy zaiskrzył. Jego śnieżnobiałe włosy stanęły dęba i zaświeciły słabo w nocnym mroku. Yira opanował dobry nastrój, zaczął rozglądać się za dalszym ciągiem bankietu.

Na kolejne danie nie trzeba było długo czekać, pojawiło się pod postacią niewielkiej tablicy rozdzielczej, do której podłączony był nieszczęsny neon. Dla Guya wyglądało to jak niewielka chmurka elektryczności, ciągle zasilana z oddalonego źródła. Nic lepszego nie mogło mu się trafić.

Chwycił przewód, energicznie przegryzł go i warcząc drapieżnie, wsunął oba końce pod policzki. Ssał energię, mlaskając obrzydliwie i rozsypując wokół siebie coraz więcej iskier. Wkrótce na ulicy zaczęły gasnąć latarnie. Potem światła w oknach. Minęło całkiem niewiele czasu i cała dzielnica pogrążyła się w ciemnościach.

Yir beknął z przejedzenia i wyjął przewody z ust. W oknach znowu pojawiło się światło.

Guy ruszył, gdzie oczy poniosą. Czuł się bardzo dziwnie. Z jednej strony czuł niewiarygodną siłę i pewność, że nikt tutaj nie jest w stanie go kontrolować. Z drugiej strony, nie spodziewał się, że w tym świecie można znaleźć tak bogate źródło pokarmu i zwyczajnie się przejadł. Rozsądek podpowiadał, że powinien pozbyć się nadmiaru energii, ale było to ponad jego siły. Yir bał się strasznie, że drugi raz nie trafi na tak obfitą biesiadę.

Spacerując po ulicach, Guy coraz lepiej zdawał sobie sprawę, jak trudne zadanie przypadło mu w udziale. Jego praprapraprapradziadek, który tak pochopnie przyjął zamówienie, często pracował w świecie łudzi, poznał go mniej więcej, mógłby więc prawdopodobnie odszukać tego całego Kreola. Ale Guy po raz pierwszy usłyszał o tym wymiarze około dwóch tygodni temu, gdy dotarł do niego sygnał, że ofiara niespodziewanie zmartwychwstała. Od tamtej pory pilnie studiował wszystko, co było wiadomo na temat świata ludzi, szczegółowo nauczył się wszystkiego, co tylko udało mu się znaleźć, ale… Nie miał bladego pojęcia od czego zacząć.

Guy doszedł do wniosku, że sposoby stosowane w jego świecie, tutaj do niczego się nie nadają. Nie wyczuwał ani śladu energopola, w którym mógłby prowadzić poszukiwania, a tubylcy nie mieli tak wyrazistej energetycznej aury, na podstawie której yirowie rozpoznają się nawzajem nawet na ogromne odległości. To znaczy, energopole było, ale wyjątkowo słabiutkie… W skali stosowanej przez yirów, oczywiście.

Mimo to, Guy na wszelki wypadek wysłał sygnał w przestrzeń. Jak można było przewidzieć, nie doczekał się odpowiedzi. Kreol nie należał do energoidów – królestwa stworzeń rządzących w świecie yirów. Podobnie jak inni ludzie, należał do królestwa zwierząt, których Guy nie wyczuwał.

A mimo to yir odniósł z tej próby pewną korzyść. Odkrył, że chociaż energopole Ziemi jest bardzo słabe, to jednak można prowadzić w nim poszukiwania, tym bardziej, że nie ma tutaj energożycia. Co więcej, przypomniał sobie przydatną informację – Kreol był magiem. A więc można odszukać go, śledząc przejawy magii. Oczywiście będzie to znacznie trudniejsze, niż gdyby był yirem; trzeba będzie czekać, aż przyjdzie mu ochota poczarować, a i wtedy na pewno nie uda się za pierwszym razem, poszukiwania trzeba będzie powtarzać nawet ze dwadzieścia razy, zanim uda się ustalić coś konkretnego, ale mimo wszystko była to jedyna metoda.

Nie zwracając uwagi na nic, Guy uniósł twarz do góry i poszybował ku niebu. Usadowił się wygodnie na jednym z najwyższych budynków w mieście, otoczył błyszczącym energetycznym kokonem i wysłał sygnał poszukiwania. Planeta okazała się dość uboga w magię. Zarejestrował nie więcej niż tysiąc źródeł emitujących jakiekolwiek magiczne fale, a tym samym mogących okazać się jego „zwierzyną” i zaczął cierpliwie je odsiewać – jedno za drugim.

Na tym zajęciu zastał go świt. Guy przerwał proces i ze zdziwieniem skoncentrował się na źródle światła. W jego ojczystym wymiarze nie istniało nic podobnego i zdziwił się szczerze, zobaczywszy to, co my widzimy codziennie. Po krótkim namyśle Guy doszedł do wniosku, że źródło energii, będące w stanie oświetlić całą planetę, musi być niezwykle bogate i spróbował dotrzeć do odległego światła, żeby pożywić się nim. Oczywiście, nic z tego nie wyszło. Co więcej – zdumiał się jeszcze bardziej, gdy zrozumiał, że emitowana przez Słońce energia nie ma nic wspólnego z elektrycznością i nie nadaje się zbytnio do jedzenia. Mniej więcej tak samo zdziwiłby się leopard, odkrywszy, że upolowana antylopa ma smak kapuścianego głąba.

Guy zostawił więc w spokoju nowe zjawisko i wrócił do pracy. Sprawy posuwały się naprzód.

Rozdział 13

W kominku buzował ogień zapalony godzinę wcześniej magiczną laską. Mao, Vanessa, Butt-Krillach i Hubaksis grali w „Monopol”. Maleńki dżinn miał trudności z przesuwaniem kart i banknotów, więc pomagał mu czteroręki demon. Sam Hubaksis tylko rzucał kostkami i przesuwał pionki.

Kreola również zaproszono do gry, ale w odpowiedzi fuknął pogardliwie, nie chcąc tracić czasu na takie nieprzynoszące żadnych korzyści zajęcie. Zamiast tego znalazł Biblię i czytał ją teraz uważnie, wodząc palcem wzdłuż linijek. Od czasu do czasu notował jakieś uwagi na marginesach, albo zamazywał coś wydrukowanego. Od kiedy Kreol dowiedział się, że w obecnych czasach papier jest bardzo tani, zaczął traktować go bez żadnego szacunku. Najbardziej energicznie rozprawił się z jakimś rozdziałem Starego Testamentu – wyrwał prawie cały i podarł na drobne kawałki. Mruczał przy tym ze złością:

– Nabuchodonozor? Mene, mene, tekel, fares? Nierządnica Babilońska? Ach, kto zburzył naszą wieżę?!

Oto przez kogo zginął Sumer?! Nasi bogowie wam się nie podobają, robaki judejskie?! Swojego boga chcecie posadzić w Sumerze?! Mało wam ognistego pieca? W takim razie naślę na was płomienie Gibila!

Van z dezaprobatą patrzyła na takie świętokradztwo, ale nic nie mówiła – nie była przesadnie wierząca. Jej matka miała obojętny stosunek do religii, a ojciec był zwolennikiem nauk Konfucjusza, przy czym też niezbyt zaangażowanym.

Prawie cały Stary Testament wywołał u Kreola szczere oburzenie. Za to Nowy Testament, a szczególnie Apokalipsę świętego Jana, przeczytał kilka razy, a nawet przepisał niektóre fragmenty do magicznej księgi. Kiwał przy tym z aprobatą głową, próbował niezgrabnie przeżegnać się, mrucząc przy tym jakieś zaklęcia i głaszcząc z roztargnieniem leżącego na oparciu fotela czarnego kota. Cztery inne baraszkowały na podłodze, bezskutecznie starając się wygrać z syjamskim kocurem.