Pieczęć Ronowa przypominała nieco skomplikowany schemat elektryczny z dwoma zakrętasami po bokach i dodatkowym kółkiem z lewej strony.
– Wzywam cię i zaklinam, duchu Ronów! – zmęczonym głosem powiedział Kreol. – Spróbuj tylko nie przyjść. Mam umowę!
Umowa, zawarta niegdyś między wielkim magiem a Władcą Demonów Eligorem, nadal działała znakomicie. Demon Ronów zjawił się natychmiast. Był niewysoki, brodaty, miał bardzo grube, wysunięte do przodu wargi i niebieskawe włosy. Mógł jeszcze poszczycić się ziemistą cerą i szorstkimi rękami z kikutami palców.
– Przybywam na twe wezwanie, magu – zadudnił basem Ronów. – Ja, Ronów, demon demonów, zdolny uśmiercać wrogów i uczyć języków, stoję przed tobą, oczekując na rozkaz.
– Naucz tę kobietę prawdziwego języka – rzucił Kreol.
– Proszę sprecyzować rozkaz. – Demon skrzyżował ręce na piersiach. – Prawdziwego, to znaczy jakiego?
– Tego, w którym mówię, ty bezmózgi tworze Lengu! – fuknął mag ze złością.
– Panie… – nieśmiało spróbował wtrącić się Hubaksis.
– Nie teraz, niewolniku!
– Zrobione! – Demon kiwnął głową, zamknąwszy oczy na kilka sekund. – Od tej chwili będzie rozumiała wszystko, co zechcesz do niej powiedzieć, magu. A teraz żegnaj. Nieprędko znów się spotkamy.
Kreol popatrzył na ciągle jeszcze przecierającą oczy Vanessę i rozciągnął usta w szerokim uśmiechu.
– Wspaniale… – wymamrotał.
– Panie, być może się mylę, ale czy nie lepiej byłoby, gdyby Ronów nauczył nas języka tych czasów? – zaproponował Hubaksis. – Wygląda na to, że nam się jeszcze przydadzą…
– Co tam bełkoczesz?… – zmarszczył się Kreol. – Co tam jeszcze… A niech to, oczywiście! O wielki Marduku, jaką głupotę zrobiłem! Aaa…!
Po tych słowach wyrzucił z siebie kilka najgorszych sumeryjskich przekleństw.
– Ej, a teraz rozumiem! – ucieszyła się Vanessa, jednocześnie starając się pojąć, dlaczego nagle dziwne dźwięki układają się w słowa i zdania, i jak to się dzieje, że może mówić w tym języku.
– Oczywiście, że rozumiesz, głupia kobieto! – fuknął Kreol, opanowawszy gniew. – Na mój rozkaz demon Ronów nauczył cię prawdziwego języka!
– Co masz na myśli, mówiąc „prawdziwy”? – burknęła Vanessa.
Pierwszy strach zaczął mijać, a dziewczyna od dzieciństwa wyróżniała się mocnymi nerwami. Ostatecznie podczas pracy zdarzało jej się spotykać gorszych typów, a i wszystkie te sztuczki na pewno dadzą się jakoś wyjaśnić…
– A wy co, umówiliście się? – Kreol aż plasnął w ręce niecierpliwie. – Prawdziwy język to sumeryjski! Język wielkich miast Ur, Yolange i Babilonu!
– Co ty gadasz? – obruszyła się dziewczyna. – Nawet ja wiem, że Sumeryjczycy wymarli diabli wiedzą ile wieków temu. Babilon został zburzony. A o tych dwóch starych miastach w ogóle nie słyszałam.
Kreol złapał za ochronny amulet, a potem szybko wymruczał modlitwę za zmarłych.
– No cóż, panie, przypuszczaliśmy przecież, że wszyscy wymrą, nieprawdaż? – filozoficznie zauważył Hubaksis, rozkładając ręce. – Za dużo lat minęło…
– Masz rację, niewolniku… – odburknął Kreol. – No cóż, nie będę już Pierwszym Magiem… Trzeba będzie stworzyć własną Gildię. A może lepiej podbić cudzą?
– To może być trudne, panie – ostrożnie zauważył Hubaksis. – Kiedy ty byłeś Pierwszym Magiem…
– Tak, tak, pamiętam. – Kreol rozpłynął się w pełnym zadowolenia uśmiechu. – Ja takich zdobywców… ha! No dobrze, pożyjemy, zobaczymy, co ma do zaoferowania ten świat.
Vanessa patrzyła to na jednego, to na drugiego, starając się zrozumieć o czym rozmawiają te dziwne stworzenia. Niestety, w dzieciństwie Van wolała czytać kryminały i oglądać komiksy o superbohaterach. W historii orientowała się kiepsko. W bajkach, mitach i innych głupotach – jeszcze gorzej.
– Dlaczego ukradliście te wszystkie rzeczy? – zapytała, zauważywszy laskę leżącą nadal obok Kreola.
– Co? – Taka bezczelność wyprowadziła maga z równowagi. – Że niby ja je ukradłem? Ja? Po prostu wziąłem to, co należało do mnie od początku. To wy ukradliście moje narzędzia! Wy, bezczelni złodzieje!
– Co za głupoty gadasz?! – fuknęła Vanessa. – Te artefakty znaleziono podczas wykopalisk w grobowcu cesarza, czytałam napisy na gablotach. Co ty masz z tym wspólnego?
– Cesarza? – zdziwił się Hubaksis. – Panie, czy ona mówi o tobie?
– Pochlebia mi to, oczywiście, ale nigdy nie rządziłem niczym większym od mojego pałacu – uśmiechnął się Kreol. – Prawdziwy mag kicha na cały ten zgiełk. Władza cesarzom, a magia – magom. Magia! Magia, a nie władza – oto co naprawdę cenię. Ale masz rację, kobieto, rzeczy wydobyto z grobowca. Z mojego grobowca! Co za bezczelność – jeśli ktoś umarł, to znaczy, że już można go okradać, tak? Leży sobie człowiek, nikomu nie wadzi… ale nie, trzeba koniecznie przyjść, rozdrapać co cenniejsze fanty, a jego samego przenieść w jakieś nieznane miejsce! Powiedz lepiej, gdzie mnie przytaszczyli. Co to za bezbożne miejsce?!
Vanessa powoli zamrugała, przyswajając informacje, które eksplodowały z maga.
– Panie, gdy tak szybko mówisz, ja też nic nie rozumiem… – zauważył Hubaksis.
– Stop! – Dziewczyna powoli podniosła rękę. – Stop, stop, stop, stop… Chcesz powiedzieć, że to ty leżałeś w tej trumnie?
– W końcu dotarło! – fuknął mag.
– Czyli to był twój grób! Kim jesteś – Draculą czy kimś takim? – Vanessa cofnęła się mimo woli.
– Pierwsze słyszę. – Kreol wzruszył ramionami. – Co masz na myśli, kobieto?
– A w takim razie, kto to jest? – Vanessa histerycznie pokazała palcem Hubaksisa. – Wróżka Zębuszka? Czy Piaskowy Dziadek? Co za cuda tu się dzieją?
– To jest najzwyklejszy dżinn – posępnie odpowiedział mag. – Hubaksis. Ach, zapomniałem się przedstawić. Nazywam się Kreol.
– Bardzo mi miło, Vanessa Lee, można mówić po prostu Van. Dżinn… mówisz? Jak w arabskich „Baśniach z tysiąca i jednej nocy”?
– Jakich znowu nocy? – znowu nie zrozumiał mag. – Ar… baskich? Nie znam takiego słowa.
– No jak w bajce o Aladynie – wyjaśniła Vanessa, czując się przy tym strasznie głupio. – Tam było o magicznej lampie, w której mieszkał dżinn. Gdy się ją potarło, wychodził i spełniał życzenie… Kreskówka taka była, Disneya.
– Diss-nej? – upewnił się Kreol. – Znajome imię, gdzieś słyszałem… O jakiej znowu lampie mówisz? Co mają wspólnego dżinny z lampami?
– No jak to co…? – Vanessa zakręciła palcami, czując, że coraz bardziej traci wątek.
Kreol i Hubaksis z niedowierzaniem spoglądali na siebie. Do maga powoli zaczynało docierać, że pięć tysięcy lat to naprawdę długi okres i będzie potrzebował mnóstwa czasu, żeby zorientować się, o co chodzi w tym nowym świecie.
– Mogę włączyć światło? – spytała Vanessa, zmieniając temat. – Ciemnawo tu coś.
Kreol nie do końca rozumiał, o czym mówi ta kobieta – nie widział w pobliżu ani pochodni, ani świeczników, ani innych przedmiotów dających światło. A już zupełnie nie wiedział, jak można „włączyć” światło. Ale nie widział w tym żadnego zagrożenia dla swej osoby, więc zdawkowo kiwnął głową na znak zgody.
Należy wyjaśnić, że pokój wynajmowany przez profesora Greena znajdował się akurat naprzeciwko gigantycznego neonu, wiszącego na budynku po drugiej stronie ulicy, więc przedmioty można było rozróżnić nocą nawet przy wyłączonym świetle. Zresztą dlatego gospodarz wynajmował go za trzy czwarte normalnego czynszu – nie wszystkim podobało się, że nocą w oknie świeciłaby im taka łuna.
Vanessa pstryknęła kontaktem i dżinn zawył z zaskoczenia, oślepiony światłem zalewającym pokój. Kreol także podskoczył, jakby ktoś ukłuł go szydłem w tyłek, ale natychmiast się opanował.
– Magiczne oświetlenie, i tyle – uśmiechnął się, patrząc na żyrandol. – Chociaż magii nadal nie czuję, a to dziwne.
Rozdział 2
W końcu, niegłupiej przecież Vanessie, udało się wyjaśnić, o co chodzi. Historia, którą opowiedzieli jej Kreol i Hubaksis brzmiała nieprawdopodobnie, ale dowody były całkiem przekonywające. Demony, które widziała na własne oczy, najprawdziwsza magia, nieznany język opanowany w ciągu sekundy, wygląd Kreola i oczywiście dżinn. Wszystko to mogło przekonać nawet większego niedowiarka.