Uśmiechnęła się.
— A ty łatwo się nudzisz.
— Owszem. — Nie chciał zaprzeczać faktom powszechnie znanym.
Odwróciła się na plecy i patrzyła na niego rozszerzonymi oliwinowymi oczyma.
— Czy uczynisz mnie swoją maîtresse en titre?
— Chcesz tego? Zaskoczyłaś mnie.
— A mogłabym nią zostać?
— Jeśli tego właśnie pragniesz?
Zaśmiała się i potrząsnęła głową.
— Tak się składa, że nie, ale chciałabym wiedzieć, czy byś mi to dał.
Zdumienie zalało go falą.
— „Piękne oczy, zwierciadło mego zdziwionego serca, co za cudowne cnoty są w was zawarte…” — rzekł.
— Wszystko sobie w życiu ułożyłam. Nie sądziłam… — dobierała słowa — że uderzy ten piorun. Tak późno. — Uśmiechnęła się krzywo. — I to taki piorun.
— Ale uderzył. — Pocałował ją. — Czy znowu ma uderzyć?
Drżała z emocji.
— Tak, Aristosie. Oczywiście.
Narzucone dźwiękiem altówek i elektrycznej gitary presto nastąpiło po andante, a wreszcie finale.
Gabriel przechadzał się wśród gości. Pozdrowił Nieskazitelną Drogę i Księcia Stanisława. Udało mu się uniknąć spotkania z Ikoną Cnót. Melodia fletu przydawała barwy wszystkim rozmowom.
GABRIEL: Reno, proszę o statystykę Gregory’ego Bonhama.
RENO: Bonham, formalny małżonek Zhenling Ariste przez trzynaście ostatnich lat. Nie zdał egzaminów w ostatniej rundzie, plasując się na trzydziestym pierwszym miejscu wśród tych, którzy nie zdali.
Usłyszał, że ktoś wymawia jego imię, odwrócił się i zobaczył Zhenling. W opuszkach palców poczuł przyjemne mrowienie.
— Witaj, zdobywczyni Mount Mallory — powiedział.
Zhenling, szczupła, wysoka, kobieta o sprężystych ruchach, tatarskich kościach policzkowych i skośnych ciemnych oczach, miała silne, doskonałe ciało, o muskulaturze dzikiego kota. Nosiła wiśniowe spodnie, wysokie buty, błękitną marynarkę ze złoceniami. Na ramiona zarzuciła ciemniejszą niebieską huzarską kamizelkę obramowaną gronostajami, również ze złotym brokatem. Futrzaną czapkę, ozdobioną srebrnym pyłem i perłami, przekrzywiła na jedno ucho. Ciemne włosy kobiety, poprzetykane drogimi kamieniami, opadały po jednej stronie twarzy, sprawiając wrażenie miłej asymetrii.
RENO: To jego druga porażka. Przebywa w aneksie rezydencyjnym Laboratoriów nanotechnologicznych Fioletowy Jadeit na niskiej orbicie wokół Tienjin…
GABRIEL: A Zhenling rezyduje obecnie w…?
RENO: Pierwotna rezydencja w Jadeitowym Ogrodzie, Wyspa Pierścienna, Tienjin.
WIOSENNA ŚLIWA: ‹zachwyt nad kontrastem między drogocennymi kamieniami a błyszczącymi włosami›
CYRUS:
WIOSENNA ŚLIWA: ‹rozbawienie›
AUGENBLICK: Jesteśmy zainteresowani?
DESZCZ PO SUSZY: Jesteśmy zainteresowani.
AUGENBLICK: Trudno odczytać skiagenosy. To chwilę potrwa.
GABRIEL: Informujcie mnie na bieżąco.
Od niedawna znajdowała się wśród Aristoi, przyjęta w ich szeregi dwanaście lat temu. Z astrograficznego punktu widzenia była sąsiadką Gabriela, gdyż jej domena rozszerzała się z rejonów bliskich jego domenie.
— Dziękuję — odrzekła. — Mam już w planach następny szczyt tym razem Mount Trasker.
Jej imię przetłumaczone dosłownie na język demotyczny brzmiało: „Prawdziwy Dźwięk”. W przenośni jednak znaczyło „Prawdziwy Jadeit”, od czystego dźwięku, jaki wydaje uderzony jadeit.
— Wyglądasz przebojowo — powiedział Gabriel.
— A ty wyglądasz na bardzo zadowolonego.
— Doprawdy? Nie mam pojęcia dlaczego.
— Może przyszłe ojcostwo?
Gabriel pozwolił sobie na to, by jego skiagénos przybrał zdziwiony wyraz twarzy.
— Nie zdawałem sobie sprawy, że ktokolwiek o tym wie.
— Nietrudno się było dowiedzieć. Twój rozkład zajęć z poprzedniego tygodnia zawierał między innymi i to.
— Czy mam to traktować jako pochlebstwo, że zadawałaś sobie trud i prześledziłaś mój rozkład zajęć z poprzedniego tygodnia?
— Z całego roku. Przestudiowałam również wiele innych, dotyczących ciebie faktów.
Gabriel uniósł swe widmowe brwi.
— Po co, jeśli można zapytać?
— Można zapytać.
Ponad nimi przepłynęła modliszkowata Dorothy i Gabriel zamilkł (jego reno szukało w zbiorach czegoś odpowiedniego). Słychać było tylko dźwięki fletu. Gabriel odezwał się dopiero, gdy Dorothy oddaliła się na tyle, że nie mogła już podsłuchiwać.
— Wypytywanie — rzekł — to nie jest styl rozmowy między szlachtą.
— Wydaje mi się, że Johnson powiedział również, iż językiem miłośników literatury są klasyczne cytaty.
— Czy ja jestem miłośnikiem literatury? Nigdy tak o sobie nie myślałem.
— Literatura, stara się przekazać siłę; ‹To De Quincey, według Wordswortha, powiedziało reno Gabriela› wszystko, co nią nie jest, przekazuje wiedzę.
— Zdaje się, że nasze reno mają niezły zasób dziewiętnastowiecznych cytatów — stwierdził Gabriel. — Proszę, oto moje ramię. Porozmawiajmy.
— Jak sobie życzysz. Ale będziemy wyglądać jak para lokai na Kongresie Wiedeńskim.
— Nie lokai, co najmniej kamerdynerów królewskich. A może nawet arcyksiążąt. Wałęsało się ich tam mnóstwo.
Jej ramię, jakkolwiek nie istniejące w rzeczywistości, było dość ciepłe: Augenblick i Deszcz po Suszy wygłosili pełne nadziei komentarze.
— Powiedziano mi, że ty i Astoreth macie zamiar wywrócić nasz miły galaktyczny porządek.
— Astoreth wcale nie ma takich zamiarów.
— Aż się narzuca następne pytanie, ale chyba przed chwilą potępiłem ten rodzaj rozmowy.
— Astoreth chce wywołać zamieszanie, by znaleźć się w centrum uwagi. A ja…? — Spojrzała na niego i Gabriel zachwycił się programem, który wykreował taką głębię spojrzenia. — Chcę przedstawić pomysły — powiedziała. — Nie jestem jeszcze pewna, co to będzie.
— Na swój sposób postępowałaś zgodnie z jej programem. Rozniecałaś ducha przygody, organizując na przykład swe własne wyprawy i tak dalej.
— Po prostu lubię się wspinać i niebezpiecznie manewrować łodzią podwodną. To wcale nie znaczy, że realizuję czyjś program.
— Ale według ciebie problem wymaga zdecydowanych kroków.
— Przede wszystkim trzeba go dostrzec.
— Jeśli zebrałaś dane…
— Iluż danych potrzebujemy? — Okazywała niecierpliwość. — Tym razem do egzaminów przystąpiło tysiąc Theráponów. A ilu z nich zdało? Dziewięcioro. Ilu Aristoi zmarło lub ogłosiło odejście na emeryturę w okresie między tą a poprzednią sesją egzaminacyjną? Sześcioro.
— Wiesz, że ta kwestia omawiana jest od dziesięcioleci.
— Ponieważ większość z nas ogranicza liczbę ludności w swych własnych dominiach. Demos, jeśli chcą mieć dzieci, muszą zasiedlać nowe domeny. A ponieważ tym razem przybędą tylko trzy domeny, ludzkość powiększy się w zasadzie tylko o trzech Aristoi.
— Demos mogą mieć również dzieci, przenosząc się do słabo zaludnionych domen.
— Wiesz dobrze, że istnieją powody, dla których te domeny są słabo zaludnione.
— Wiem doskonale. Uważałem po prostu, że należy wymienić wszystkie możliwości.