Rosamunda wspaniale przedzierzgnęła się w postać Lulu, lecz w głębi duszy była płytkim stworzonkiem, pustą łupinką, napełnioną duchem muzyki Gabriela, i po odegraniu roli nie miała nic interesującego do powiedzenia. Gabriel więc ucałował ją, popieścił i wysłał do łóżka, które dzielił z nią przez ten krótki czas. Wziął za rękę Clancy; opuścili budynek i żwirowaną ścieżką poszli ku świtowi.
Spojrzał w górę, przez ustępującą noc, na niewidzialne statki i stacje krążące wokół Brightkinde.
— Następne będzie Illyricum — rzekł. — I latające nanolaboratorium czekające na twe rozkazy.
Zbudował je zdalnie podczas wielomiesięcznego pełznięcia z Terriny.
— Jeśli nadal zamierzasz powierzyć mi inne obowiązki, nie będę miała zbyt wiele czasu, by je wykorzystywać — oznajmiła Clancy.
Tren jej długiej jedwabnej sukni ciągnął się po ścieżce, z cichym grzechotem przesuwając kamyki. Dookoła ptaki wyśpiewywały poranną pieśń.
— Protarchōn Hegemon — rzekł Gabriel, pozdrawiając ją. — Władca mej domeny podczas mojej nieobecności.
— Nie czuję się dobrze w tej roli, Burzycielu — odparła. — To twoja domena, nie moja…
— Możesz nie czuć się dobrze w tej roli, Zapłoniona Różo, lecz poczujesz się dobrze w tej pracy. Traktuj ją jako trening. Kiedyś będziesz kręciła własnym interesem… — Uśmiechnął się. — Ariste — dodał.
Skrzywiła się.
— To nie dla mnie — rzekła.
— Chcesz powiedzieć „jeszcze nie dla mnie”. — Uniósł dłonie, jak gdyby powierzając jej błogosławieństwo aureoli, tak jak kiedyś w oneirochrononie. — Dokonasz tego. Zwiodłaś Yuana, a z tym nie poradziłaby sobie zwykła osoba. Jesteś wspaniała i im prędzej zdasz sobie z tego sprawę, tym lepiej.
— Tym lepiej dla ciebie.
— Tym lepiej dla nas wszystkich.
Stanął na chwilę w pstrym promieniu porannego światła, pławił się w cieple złotej poświaty. Przytuliła się do niego delikatnie, a on oglądał z satysfakcją różowawe refleksy słońca na jej czerwonozłotej skórze.
— Stałeś się taki bezlitosny — rzekła. — Wykorzystujesz mnie, wykorzystujesz innych. Rosamundę traktujesz jak domowe zwierzątko… Ciekawe, jak traktujesz swych kolegów Aristoi w Persepolis?
— Mogą jeszcze pożałować tego tytułu Sotéhra.
— Ta bezwzględność zawsze w tobie istniała. Jednak kiedyś działałeś z większym wdziękiem.
— Teraz mam na to mniej czasu.
— Jesteś całkowicie skupiony na walce z Yuanem, choć nie wiesz, gdzie on przebywa.
— Badam i modeluję jego umysł, tak jak on robił z moim. Mam pewien pomysł, gdzie go szukać. I wtedy…
— We dwójkę zdecydujecie o losie cywilizacji.
— Można to tak nazwać.
Zdawało się, że purpurowy dysk słońca, który rozerwał ostatnie wąziutkie połączenie z horyzontem, skoczył w górę. Gabriel zamknął oczy i wchłaniał ciepło, chwilę, ciszę. Spokój był idealny.
Byłby idealny, gdyby nie ta daleka szydercza obecność Yuana. Wyegzorcyzmować tego ducha, myślał Gabriel, a jeszcze lepiej, wepchnąć go w jakieś ciało i zniszczyć raz na zawsze.
Rezydencja na Illyricum. Pokój Psyche w Jesiennym Pawilonie. W którymś z następnych świtów płaczą nuty. Gabriel gra na kości podudzia swego ojca.
Skończył ostatnie akordy, odłożył kościany instrument do wyłożonego aksamitem futerału. Zabierze go na swój okręt flagowy, na nową Cressidę, i wyruszy za Yuanem. Umieści tam również sanktuarium. Szczątki Wissariona na honorowym miejscu wśród pamiątek po załodze pierwszej Cressidy.
Wstał z ceramicznej ławy z miękkiego kryształu, odłożył futerał z instrumentem, potem poszedł w dół, po opałowych stopniach, w ciche powietrze świtania. Wspomniał fruwające pyłki dziewann, unoszące się wtedy w umyśle słowa Safony, kwiatowe zapachy w powietrzu.
Ochroniarze, ludzcy i mechaniczni, przepływali dyskretnie po murawie przez park. Gabriel wiedział, że maszyny nie zareagują na jakieś nieznane Mudry Dominacji.
Na ścieżce czekała Zhenling, wśród pełnego szacunku, oddalonego, lecz większego niż zwykle wianuszka ochroniarzy. Gabriel zbliżył się do niej, pozdrowił.
— Dano mi do zrozumienia, że jesteś teraz zbawcą — rzekła.
— Nie, jeszcze nie jestem.
— Dopóki nie zabijesz Yuana Aristosa.
— Lub sprowadzę go z powrotem, jeśli Yuan się podda, co jest mało prawdopodobne.
Mierzyła go ciemnymi oczyma. Ubrana była w sztruksowe spodnie, białą koszulę, zieloną bluzę z czarną taśmą i srebrnymi guzikami. Skórę miała napiętą, pergaminową — nie zauważył tego nigdy w oneirochrononie — cała wydawała się krucha. Może jej skiagénos był pozłacaną lilią. A może nie była wtedy taka wymizerowana.
— Przespacerujemy się? — zapytał.
— Chciałabym zobaczyć twoje zoo — rzekła. — Prawdopodobnie tam gdzie jadę, nie będę oglądała zbyt wielu zwierząt.
— Jak sobie życzysz.
Poszli po ścieżce; ochroniarze krążyli wokół jak dalekie małe księżyce. Zhenling szła wyprostowana, z ramionami do tyłu, nie rozglądając się ani w lewo, ani w prawo. Jak żołnierz, pomyślał Gabriel, lub jak najdumniejszy więzień świata.
— Chyba powinno mi to pochlebiać, że zapewniono mi tych wszystkich strażników — rzekła. — Czy według ciebie stanowię aż takie zagrożenie?
— Będąc na twoim miejscu, na pewno stanowiłbym zagrożenie odparł Gabriel. — To komplement, że traktuję cię poważnie, lecz strażnicy, przyznaję, są po to, by uspokoić Persepolis, a nie mnie. Oni nie chcieli, żebyś w ogóle tutaj przylatywała. Skoro jednak zgodziłaś się poddać dobrowolnie, zdołałem przekonać ich, by zamknęli cię w areszcie… na mój sposób.
— Dziękuję za grzeczność.
Mnie takiej grzeczności spiskowcy nigdy nie okazali, pomyślał Gabriel. Nie złamano jej nóg, nie zmuszono do chodzenia w kółko bez snu i bez jedzenia przez całe dnie, ani też nie pozbawiono jej towarzystwa własnych daimonów.
Urządzi się jej sprawiedliwy pod każdym względem proces i uwięzi na holowanym asteroidzie, prawdopodobnie na zawsze. Może wolałaby to pierwsze wyjście.
— Dostęp do wiadomości miałam dość ograniczony — rzekła. Wnioskuję, że ujęto mnie jako ostatnią?
— Jeśli nie liczyć Yuana. Pozostali nie przebywali długo na wolności.
— Czy mogę spytać, jak im się wiedzie?
— Ctesias wybrał poezję, rzeźbę, rezygnację. Han Fu złożył propozycję współpracy: będzie na was wszystkich donosił, opowie nam o wszystkich waszych tajemnicach. Rozpaczliwie pragnął nas zadowolić. Nie przyjęto jednak jego propozycji, gdyż sami wszystko nagraliście i mamy dostęp do wszystkich waszych uczynków.
— Biedny człowiek — powiedziała cicho. Potrząsnęła głową, westchnęła. — Cieszę się w takim razie, że postanowiłam się poddać. Chciałabym, by nasze intencje zostały przedstawione jasno, by je zarejestrowano. Chciałabym, by Logarchia zrozumiała, że nie zamierzaliśmy robić komukolwiek krzywdy, że chcieliśmy tylko dostarczyć ewolucyjną alternatywę. Że uczyniliśmy, to co uczyniliśmy, dumnie, fachowo, starannie, dla dobra wspólnego.
— Astoreth utrzymuje, że nigdy się z wami w żadnej sprawie nie zgadzała, że nigdy nie znała dobrze nikogo z was, nie mówiąc o tym, że nigdy nie widziała niczego złego w Logarchii. Wszyscy jesteśmy bardzo grzeczni i udajemy, że nie pamiętamy, iż było inaczej.
Zhenling nie odpowiedziała. Jej buty bezdźwięcznie stąpały po żwirze.
— Jestem dumna z tego, co uczyniłam — rzekła po chwili.