— Ze wszystkiego?
Popatrzyła na niego.
— To wszystko było niezbędne — rzekła.
— Przy waszych założeniach, niewykluczone.
Grupa goryli górskich wyszła marszem z bambusowych zarośli i przecięła ścieżkę. Dorosłe zignorowały Gabriela, lecz dzieci na plecach matek spoglądały na niego ciekawie. Białe budowle zoo zaczęły wyłaniać się zza drzew.
Gabriel obserwował goryle, dopóki nie zniknęły, a potem zwrócił się znów do swej towarzyszki.
— Oczywiście wiesz, że Bonham zdał egzaminy, lecz Yuan sfałszował wyniki i zamiast niego promował ciebie.
— Mówiono mi o tym. Nie wiem, czy to prawda.
— Dlaczego mieliby ci mówić nieprawdę?
— Persepolis chcąc zdyskredytować moje idee, zdegraduje mnie.
— Ale czemu mieliby podnosić znaczenie twego partnera Bonhama?
Wzruszyła tylko ramionami. Białe budynki były już bliżej. Gabriel usłyszał krzyk wyjących małp.
— Ciągle jednak myślę o jednym — rzekł Gabriel. — Czy gdyby Gregory Bonham został Aristosem, poszedłby za Yuanem?
Zerknęła na niego.
— Czy może to mieć jakiś związek z prawnym wynikiem procesu?
— Wątpię. Zresztą twoja opinia nie jest żadnym dowodem.
— W takim razie, nie rozumiem, jakie znaczenie ma moja odpowiedź. — Gabriel w milczeniu szedł obok. Zhenling niechętnie przerwała ciszę. — Chciałabym myśleć, że Gregory sam dołączyłby do naszej grupy — dołączył przecież dość chętnie, gdy go poprosiłam jednak nie mogę twierdzić tego na pewno.
Jeszcze trochę danych, pomyślał Gabriel, dla mego modelu umysłu Yuana.
Małpy nadal wyły. Gabriel i Zhenling przeszli pod łukiem, na którym rzeźbione ptaki i zwierzęta sunęły jak rzeka, i weszli do właściwego zoo. Serce Gabriela ścisnął smutek na wspomnienie spacerów z Rubensem, z Marcusem.
— Lubię wielkie koty — rzekła Zhenling. — Zacznijmy od nich.
Zwierzęta trzymano na obszernych wybiegach pod gołym niebem, w warunkach jak najbardziej zbliżonych do ich rodzinnego środowiska. Gepardy miały przestronny wybieg, pantery — drzewa do wspinania i odpoczynku. Nad wybiegami wznosiły się łukowe kładki i tylko dzięki temu dawało się zwierzęta zlokalizować.
Gabriel znał imiona wszystkich zwierząt. Pokazywał je po kolei i opowiadał ich historie. Zhenling posmutniała, patrząc na towarzyszy więziennego losu.
— „Ma wrażenie, że tu tysiąc sztab, a za sztabami nie ma świata”. — Gabriel wiedział, że to Rilke. — Chodźmy stąd — rzekła. — To była pomyłka.
— Jak sobie życzysz.
Gdy opuszczali kładkę, obejrzała się przez ramię na panterę śpiącą na konarze drzewa.
— Biedny ewolucyjny ślepy zaułek — rzekła.
— Ona ma tu lepiej niż na wolności. Będzie żyła dłużej, lepiej jadła.
— Nie będzie miała tylu młodych.
— Ale większy procent młodych przeżyje. To dla ciebie są zalety cywilizacji.
— Na wolności byłaby sobą. Teraz jest domowym zwierzątkiem Aristosa.
— Znam kondycje znacznie nędzniejsze.
Zerknęła na niego. W jej oczach pozostał niemy ślad smutku. Stanęła, westchnęła.
— Wolność — powiedziała — kiedy trwa.
Potem zmusiła się do uśmiechu.
— Czy pomyślałeś o tym — rzekła — że może właśnie realizujesz plan Yuana? On pragnął wstrząsnąć Logarchią, zmusić ją, by na siebie spojrzała z innego punktu widzenia… znowu spowodować ruch.
— Zawsze panował ruch. Ale Yuana najbardziej trapił fakt, że nie on znajdował się w jego centrum.
— To ty jesteś w ruchu. I poruszasz się ku Yuanowi. Floty, systemy łączności, sondy eksplorujące cały wszechświat. To wyprawa badawcza, Gabrielu! Wymaga sprytu i wiedzy. A stawką jest przyszłość ludzkości! I nawet, jeśli go nie znajdziesz, twoje sondy znajdą inne rzeczy. Aristoi będą chcieli je studiować, wyjść poza swą malutką uporządkowaną Logarchię. — Zatrzymała się na chodniku, zaśmiała. — Tego właśnie chciał Yuan! Wreszcie szansa na coś prawdziwie wspaniałego! — Spojrzała na niego płonącymi oczyma. — A w końcu…
— „Czyż to nie wspaniałe być Królem i wjeżdżać w triumfie do Persepolis?”
Uśmiech naciągnął jej pergaminową skórę.
— Plan Yuana wypełniony. I robisz to w imię opozycji przeciw niemu.
Gabriel spojrzał na nią.
— Kiedy go znajdę, zobaczymy, czyj plan wypełniono.
— To najwspanialszy umysł w historii. Niełatwo go pokonać. — Popatrzyła na niego uważnie. — Aby go pokonać, sam będziesz się musiał nim stać. Potrzebna jest aż taka bliskość. A kiedy już nim się staniesz, nie ma znaczenia, który z was rzeczywiście zwycięży.
Gabriel potrząsnął głową.
— Gdybym sądził, że nie ma to znaczenia, nie trudziłbym się organizowaniem tej całej wyprawy.
— Za następne dziesięć tysięcy lat dowiemy się, czy miałeś rację.
Skinął głową.
— Za dziesięć tysięcy lat. W Persepolis.
— „Dziesięć tysięcy lat! Dziesięć tysięcy światów! Persepolis!”. — Ogarnęła ją fala niewytłumaczalnej radości. Obróciła się na pięcie, znowu skierowała do zoo. — Do diabła z tym, Gabrielu — rzekła. — Rzucę okiem na moich kolegów więźniów.
Ruszyła ku klatkom długimi krokami.
Uświadomił sobie, że jego kroki muszą być znacznie dłuższe.
Walter Jon Williams
Aristoi
Przełożyli Grażyna Grygiel, Piotr Staniewski
Wydawnictwo MAG
GTW
Tytuł oryginału: Aristoi
Copyright © 1992 by Walter Jon Williams
Copyright for the Polish translation © 1997 by Wydawnictwo MAG
Redaktor serii: Andrzej Miszkurka
Redakcja: Mirella Remuszko
Redakcja techniczna: Tomek Kreczmar
Korekta: Urszula Okrzeja
Ilustracja na okładce: Hubert Czajkowski
Opracowanie graficzne serii: Hubert Czajkowski
Skład: Jacek Brzeziński
ISBN 83-86572-57-4
Wydanie I