Skiagénos Vashti uniósł dumne brwi.
— Posłuchaj no, moja praca polega na tym, by brać to na serio.
— Ale nie moja.
— Obawiam się, że masz niewielki wybór, Kourosie. Już nie. — Pozwoliła swemu obrazowi na zimny oneirochroniczny uśmieszek. — Nawiasem mówiąc, frekwencja wzrasta.
Gabriel wiedział, że naraził się na pewną śmieszność, gdy pozwolił na rozwój własnego kultu. Doszedł jednak do wniosku, że gdyby wydał bezprecedensowy zakaz wyznawania jakiejś religii, byłoby to coś bardziej nieprzyjemnego od kontaktów z dokuczliwymi dewotami. Pozwolił więc kobiecie z Demos, o imieniu Diamond, na zainicjowanie nowego wyznania. Cały czas jednak dawał wszystkim jasno do zrozumienia, że to jej własny pomysł.
Gabriel godził się z tym, że Demos pragną religii. I musiał przyznać, że sam był przyjemniejszym bogiem niż wielu innych, których mógłby wymienić.
Chcąc mieć pewność, że jego czciciele nie zrobią z niego większego pośmiewiska, niż to absolutnie konieczne, Gabriel ściśle nadzorował działalność kościoła Nowego Totha — jak bez polotu nazwano całe przedsięwzięcie. Wymagał, by wszyscy kapłani mieli kwalifikacje terapeutów i psychoanalityków, oraz by całą wolną gotówkę przeznaczano na szlachetne cele, przede wszystkim na szkoły architektury, muzyki i projektowania.
Diamond nie była wprawdzie zadowolona z tych warunków — Gabriel domyślał się, że miała całkiem inne plany: pragnęła, aby ją czczono jako prorokinię Gabriela — ale w efekcie powstała seria wspaniałych świątyń i katedr, w których wykonywano bardzo dobrą muzykę sakralną. Gabriel miał nadzieję, że ludzie będą pamiętali tę muzykę jeszcze długo po wygaśnięciu jego kultu.
— Frekwencja wzrasta? — pytał Gabriel. — Może to dzięki chórowi. Myślę, że przyczynił się do tego nowy dyrygent.
Vashti powoli pokręciła głową.
— Obawiam się, mój drogi, że jesteś bogiem. Lepiej, żebyś się do tego przyzwyczaił. Zmieniasz bieg rzeczy. Twoja interwencja sprawia, że zwyczajne życie staje się lepsze.
— Jak często to robię? Załatwiam… ile… kilka petycji na miesiąc?
— Twoje mistyczne interwencje zdarzają się częściej. Każdego tygodnia słyszę o cudach.
Gabriel pohamował jakoś skrzywienie się z niesmakiem.
— Mam nadzieję, że moi koledzy Aristoi tego nie słyszą.
— Usłyszą, jeśli ich to zainteresuje. Niczego nie robimy w tajemnicy.
— Dzięki restrykcjom, jakie nałożyłem na kościół.
Skiagénos przytaknął.
— Dzięki tobie. Najważniejsza jest dla nas boska wola naszego Kourosa.
Prawdopodobnie to ostatnie zdanie również powiedziała głośno, by je słyszeli współwyznawcy. Była w tym bardzo dobra, musiał przyznać.
Znacznie lepsza niż Diamond. Gdy Vashti zakończyła swe administracyjne obowiązki w domenie Pan Wengonga — mimo że była wściekle ambitna, a może właśnie z powodu tej ambicji, nigdy nie osiągnęła pozycji wyższej niż Hextarchōn — Gabriel skorzystał z okazji i osadził Matkę Boga wyżej w hierarchii od założycielki Kościoła. Diamond sądziła, że Vashti odegra jedynie rolę ceremonialną, ale Gabriel dobrze znał matkę. Po paru tygodniach Diamond została całkowicie zdominowana i wysłana do pracy misyjnej, skąd już nie powróciła.
Vashti nigdy, ani przedtem, ani potem, nie miała wątpliwości, czy aby na pewno chce, by oddawano jej cześć.
— Zdaje się, że mnie wzywałaś — powiedział Gabriel. — Czy to jakaś szczególna wiadomość?
— A, zapomniałam. W następnym tygodniu odbędą się Rytuały Inanna. Weźmiesz udział w uroczystości?
— Nie sądzę. Pijaństwo i przypadkowa kopulacja…
— …tworzą nieodzowne ożywcze składniki świętowania idei płodności. — Uśmiechnęła się do niego. — Dlatego właśnie wymyśliłam ten rytuał.
Gabriel westchnął.
— Baw się dobrze, mamo.
— Może te rytuały są odpowiedniejsze dla Geneteiry. Ale przecież przed chwilą powiedziałeś, że zrobisz wszystko dla wzmocnienia mistycznego nastroju.
— Nie mówiłem tego serio. Wiesz o tym.
— Czy mógłbyś przysłać któregoś daimōna?
— Prawdopodobnie będę zajęty na Promocji.
— Z pewnością przynajmniej jeden z nich chętnie by wziął udział w naszym święcie. Mamy ciało robota-kukiełki, w którym mógłby zamieszkać. Jest świetne, zupełnie jak żywe.
— Mam nadzieję, że bezpłodne.
— Jak sobie życzysz, wszystkowiedzący.
Dzieci poczęte podczas orgii uważane były za potomków Gabriela — z punktu widzenia religii, jeśli nie prawa. Kobiety zapewniały sobie płodność w okresie tych świąt i niektóre z nich żywiły nadzieję, że Gabriel sam weźmie udział w uroczystości i pobłogosławi je swą boską esencją.
Raz rzeczywiście — za namową Vashti — wziął udział w obchodach, ale od tamtego czasu nie miał już ochoty na powtórkę. Wolał seks bardziej spontaniczny, a partnerów albo mniej onieśmielonych i czołobitnych, albo mniej pijanych.
— Poradź się zatem swych daimonów. Za dwa dni, jak zwykle, nastąpi requiem przy grobowcu Patera.
— Nie przybędę — odparł zdecydowanie.
Zmarszczyła brwi.
— Msza jest dość przyjemna. Nie rozumiem, dlaczego…
— Ze swego prywatnego żalu po ojcu nie będę czynił publicznego widowiska — rzekł Gabriel. — Nawet gdyby miało to być widowisko w dobrym guście.
Vashti westchnęła.
— Dobrze. Jak sobie życzysz, Athánatos Kouros.
— Czy powinnaś aż tak udawać? Gdy umarł, od sześćdziesięciu lat żyliście w separacji.
— Jesteśmy na zawsze połączeni — uśmiechnęła się pogodnie — w chwale i boskości naszego potomka.
Gabriel spojrzał ostro na skiagénosa Vashti. Wirtualne oblicze było nieprzeniknione.
— Czasami zupełnie nie mogę rozpoznać — rzekł — kiedy mówisz poważnie.
Jej uśmiech poszerzył się nieznacznie.
— A jak się miewa piękny Marcus?
— Jest w ciąży.
— Gratulacje. Jestem pewna, że będzie dobrym ojcem dla twego dziecka…
— Naszego dziecka.
— Twojego małego bożego dziecięcia. Nie mogłeś poczekać do Rytuałów Inanna?
— Nie.
Na twarzy Vashti malowało się rozczarowanie.
— Mógłbyś ułatwić mi zadanie. Teraz będę musiała wystąpić z objawieniem, głosząc, że powiększy się boska rodzina. — Skiagénos przybrał pełną nadziei minę. — Przywiedziesz dziecko na chrzciny?
— Nie, jeśli będę miał w tej sprawie coś do powiedzenia.
— Ach. — Vashti uśmiechnęła się. — W takim razie porozmawiam o tym z Marcusem.
— Tylko proszę, nie w najbliższych dniach. Wciąż jeszcze dostosowuje się do nowej sytuacji.
Spojrzała przenikliwie.
— Ten twój Marcus utrzymał się przy tobie przez pewien czas. W każdym razie dłużej niż inni.
— Ma czułe serce.
Energicznie uniesiona brew oznaczała odrzucenie określenia „czułe serce”.
— To ty masz czułe serce — rzekła Vashti. — Moim zdaniem, zbyt czułe. Ten pałac, który dla niego budujesz…
— Fala Stojąca nie jest pałacem.
— To rezydencja w parku.
— Dom, w którym zamieszka twój wnuk.
To ją powstrzymało.
— Cóż — odparła mrukliwie. — Jesteś Aristosem.
— Przeciwnie. — Gabriel uśmiechnął się. — Jestem bogiem.
Gabriel skończył rozmowę z Vashti i otworzył oczy. Po drugiej stronie ekranu widokowego rozciągała się precyzyjna krata lądowiska przy Rezydencji, żarząca się w świetle reflektorów. Gdy Gabriel skupiał się na oneirochrononie, Biały Niedźwiedź wylądował bezdźwięcznie i bez wstrząsów.