Выбрать главу

— Dziękuję — powiedział Gabriel nieco zdziwiony. Pomaszerował w kierunku Rezydencji, żądając od swego reno ustalenia, gdzie jest Clancy.

Clancy — otrzymał informację Gabriel — przebywa w szpitalu w Labdakos i na oddziale intensywnej terapii nadzoruje kurację sześcioletniego dziecka z infekcją mózgu.

Gabriel przesiał dalsze pytania, po czym zażądał, by dostarczono mu środek transportu naziemnego. Reno sterujące ruchem usunęły z drogi inne pojazdy. Wezwany samochód przemknął i po dziesięciu minutach Gabriel znalazł się u boku Clancy.

Wystrój szpitala cechowała celowa niefrasobliwość. Pokoje i korytarze były przestronne, podczas dnia wypełnione słonecznym światłem; wszędzie drzewa, kwiaty, patia i krużganki; ściany udekorowano kopiami dzieł sztuki z Galerii z Czerwonej Laki — ale kopie były co do molekuły dokładne. Rutynowa działalność większości szpitali polegała na przeprowadzaniu zabiegów chirurgii kosmetycznej, na wymianie organów lub wszczepianiu implantów. Pacjenci, przebywający tu ze swego wyboru, powracali do domów podniesieni na duchu dzięki takiemu otoczeniu.

Niewiele dało się zrobić, by oddział intensywnej terapii emanował radością. W pomieszczeniu znajdowała się trójka pacjentów z Załamaniem, wszyscy (oczywiście) w stanie agonalnym, i małe dziecko z zapaleniem opon mózgowych.

Clancy spacerowała samotnie po niewielkim gabinecie. Ubrana w mokasyny, miękkie spodnie i luźną ciemnozieloną marynarkę z kieszeniami, jaką noszą chirurdzy. W pomieszczeniu rozbrzmiewała muzyka — sonata Schuberta — a wideo na całą ścianę przekazywało przepiękne, uspokajające nerwy widoki. Znajdowały się tam również pluszowe fotele, molekularna reprodukcja Anatomii doktora Tulpa. Wszędzie unosiła się woń kwiatów.

To wszystko jednak nie pomagało.

Gabriel wszedł i pocałował Clancy. Obejmowali się przez chwilę. Widmowe wspomnienie fantomatycznych ust Zhenling przepłynęło przez pamięć Gabriela — przegnał je niechętnie.

— W takich chwilach — powiedziała Clancy — wolałabym specjalizować się w chirurgii kosmetycznej, gdzie są pieniądze i klienci.

— Co się stało?

— Głupota ludzka — odparła Clancy. — Kiedyż wynajdziemy na to lekarstwo?

— Zobaczę, co się da zrobić.

Clancy nie było do śmiechu.

— Sześć dni temu zaimplantowałam chłopcu reno — wyjaśniła. — Powiedziałam rodzicom, że występuje minimalne ryzyko infekcji i opisałam im objawy, ale trójka z nich oczywiście musiała pojechać z dzieckiem na wakacje do Merrick Peak, by uczcić Dzień Implantu tego chłopca. A tam na miejscu nie chcieli sobie psuć wakacji tylko dlatego, że dziecko rano wykazywało objawy — jak utrzymywali — zapalenia ucha i zachowywało się przekornie. Potem dostało afazji, ale oni uważali, że jest rozkoszne, bawi się słowami. Dopiero gdy zaczęły się konwulsje, uświadomili sobie, że wakacje się skończyły.

To odrażające zaniedbanie wywołało gniew Gabriela. Dzieci były rzadkością, dlatego ceniono je i uwielbiano.

Clancy wyczuwała jego nastrój.

— Nie wiedzieli, jak wygląda choroba. Żadne z rodziców, a przynajmniej ta trójka, nigdy nie chorowało. Ich pierwsze dziecko też nie. To dziecko także nie chorowało, aż do tej chwili. Właśnie dlatego — załamała ręce sfrustrowana — zawsze tak starannie opisuję wszystkie możliwe objawy.

— Co z tym robicie? — spytał.

— Usiłujemy rozsadzić bakterie od środka za pomocą wirusów myśliwych-zabójców. Pałeczka wykazała odporność na pierwszą dawkę, więc zastosowałam następną, ale jeszcze za wcześnie, by stwierdzić, czy to pomoże. Zostały sporządzone płyny rdzeniowe i kultury krwinek. Połączyłam się z Asteroidem Semmelweis i skleciłam pakiet nano, który powinien zadziałać przeciw tym bakteriom. Jest skuteczny, przynajmniej tak wykazuje symulacja. Jeśli myśliwi-zabójcy nie zaczną zaraz działać, sprowadzę pakiet na dół, ale nie chciałabym stosować więcej tych cholernych mechanizmów w jego mózgu. I tak ma ich tam sporo.

Przygryzła wargę i spojrzała na Gabriela.

— Oczywiście potrzebuję twojego pozwolenia na sprowadzenie pakietu nano.

— Dostaniesz je. — Zawezwał Horusa, kazał mu wejść w oneirochronon i załatwić niezbędne pozwolenia. Posłużył się również swym priorytetem Aristosa, by zapis symulacji ściągnąć do, swego reno, gdzie mógł go obejrzeć i upewnić się, czy przez pomyłkę nie sprowadza zabójczego nano-mataglapa.

Wiedział, że Clancy jest dobrym specjalistą. Działała jednak w pośpiechu, a on chciał mieć całkowitą pewność.

— Gdy tu jechałem, sprawdziłem dane dotyczące pałeczek — powiedział. — Dowiedziałem się, że mogą one wniknąć do organizmu z wody w doniczkach. Czy powinniśmy usunąć stąd wszystkie kwiaty?

— Nie musimy, jeśli uzyskamy coś, co zabija te bakterie. Nie wiemy również, czy kwiaty przekazują chorobę. Najprawdopodobniej jakaś bakteria się zmutowała, przybierając nową postać i… Wszystko dokładnie sprawdzimy. Kwiaty niech zostaną, dopóki nie dowiemy się czegoś więcej. — Spojrzała na niego. — Czy wiesz, jak rzadko to występuje? Sprawdziłam. Jeden przypadek na jedenaście miliardów ludzi. Nigdy nie wykonywałam kultur rdzeniowych, jedynie na ćwiczeniach. Użyłam myśliwych-zabójców ogólnego zastosowania. Pałeczki są teraz tak rzadkie, że nikt nie prowadzi badań nad specjalnymi środkami leczenia. — Zacisnęła usta w wąską linię. — Dlatego chciałabym mieć laboratorium nano, Burzycielu — dodała. — Chcę zajmować się tymi przypadkami, które są tak rzadkie, że właściwie nikt nie opracował metod ich leczenia.

Ujął jej dłoń.

— Zapłoniona Różo, będziesz miała to laboratorium, kiedy tylko zapragniesz.

— Ono nie przyniesie dochodu, Burzycielu. Jeden przypadek na jedenaście miliardów ludzi to niezbyt liczna klientela.

— Powinnaś zobaczyć zgłoszenia, jakie dostaję na Dzień Nano. Najbardziej barokowe projekty. Budowa hoteli, planet, kosmicznych habitatów z materii podstawowej. Prawie żadna z nich nie jest tak ważna, jak twoja. Zainwestuję i… — Uśmiechnął się. — Jeśli zabraknie mi pieniędzy, wybuduję nową planetę i sprzedam ją.

— Dziękuję. — Przytuliła się do niego.

— „Pamiętaj Dziewczynkę w Zielonej Spódnicy” — zacytował Niu Shiji — „i wszędzie bądź czuła dla trawy”.

Nagle coś ją zaintrygowało — skoncentrowała uwagę na czymś innym, gdy daimony przemawiały do niej. Cofnęła się i spojrzała na niego.

— Jego stan polepsza się. Chyba myśliwi-zabójcy wykonują swe zadanie. Czy chciałbyś zobaczyć pacjenta?

— Tak, oczywiście.

Dziecko leżało na boku i wyglądało na śmiertelnie chore. Oddychało za pomocą respiratora, gdyż opuchnięty pień mózgu wylał się z czaszki i uciskał centra oddechowe. Mięśnie chłopca były sparaliżowane medykamentami, przeciwdziałającymi dręczącym go konwulsjom. Szrama po implantacji reno jeszcze nie została zlikwidowana. W żyle szyjnej umieszczono cienką jak papier jednostkę monitorującą populacje bakterii we krwi; na rdzeniu kręgowym znajdowała się równie cienka jednostka do monitorowania płynów rdzeniowych.

Clancy pogłaskała skronie chłopca.

Dzień Implantu był jednym z dwóch wspaniałych rytuałów inicjacyjnych dzieciństwa. Chwilą, gdy dla młodego mózgu otwierał się szerszy świat Hiperlogosu. Drugi — Dzień Sterylizacji — miał miejsce we wczesnym okresie dojrzewania i oznaczał dla młodej osoby wzięcie odpowiedzialności za sprawy reprodukcji.

— Oczywiście w mózgu pozostaną szramy — orzekła Clancy. — Będziemy musieli przeprowadzić sporą rekonstrukcję za pomocą nano, a do żyły i tętnicy szyjnej muszą iść upusty, by odprowadzić ciepło. I fizykoterapię, by ponownie nauczyć go tego, co prawdopodobnie utracił. — Potrząsnęła głową. — Normalnie pacjent może przenieść się do oneirochrononu na czas leczenia, ale ten chłopiec miał reno bardzo krótko i nie nabrał wprawy. Ciekawe, czy w ogóle zechce kiedykolwiek posługiwać się reno. Będzie mu potrzebne do przeżycia i jeśli nabierze do tego wstrętu… będę musiała polecić jakiegoś dobrego terapeutę. — Spojrzała na Gabriela. — Burzycielu, czy twoje reno ma imię? Czy zaprogramowałeś mu osobowość?